5 kwietnia 2013

Tiziano Terzani Dobranoc Panie Lenin


Dobranoc panie Lenin - Tiziano Terzani
Otrzymana ze sklepu merlin.pl książka Terzaniego była dla mnie miłym zaskoczeniem. Po pierwsze jest to książka niezwykle wciągająca. Po drugie napisana została bogatym, niekiedy porywającym językiem, wreszcie po trzecie Terzani imponuje wiedzą i dociekliwością reporterską dostarczając czytelnikowi wielu informacji, nie tylko z oficjalnych źródeł (w zasadzie poszukuje wciąż wersji i źródeł nieoficjalnych).


„Powróciło do mnie takie uczucie złości, jakiego nieraz doznawałem w trakcie tej wyprawy, złości na moich poprzedników, dziennikarzy i przedstawicieli innych zawodów, którzy  tutaj żyli. Czułem się przez nich oszukany, bo nie dzielili się wiedzą o tym, w jakim ubóstwie i dezorganizacji pogrążony jest Związek Radziecki, w jakiej rozpaczy i nędzy żyją jego mieszkańcy. Nie chciałbym, żeby moi następcy też mi to zarzucali, więc na kolejnych stronach spróbuję przekazać wszystko, co zobaczyłem i usłyszałem, swoje instynktowne reakcje i obawy, jak również niekontrolowane myśli w takiej postaci, w jakiej zapisywałem je w pamięci komputera podczas tej podróży.” […] „Nigdy nie byłem zwolennikiem komunizmu, ale jego ideały i budzone przezeń nadzieje w pewien sposób wpisały się w moje życie, bo widziałem przecież , jak mój ojciec komunista osaczony przez faszystów, salwował się ucieczką, przeskakując płot naszego ogrodu we Florencji.”
Tiziano Terzani urodzony właśnie we Florencji, studiował w Europie i Stanach Zjednoczonych, przez wiele lat mieszkał w Azji jako dalekowschodni korespondent „Der Spiegla”, jest dziennikarzem piszącym bogatym, barwnym językiem… jego opisy naznaczone są niemalże baśniową aurą i nie ma w tym zbytniej przesady… Na okładce książki znajdujemy słowa o nadzwyczajnej podróży i niezwykłej książce, „w której Tiziano Terzani zdołał uchwycić moment ostatecznego upadku radzieckiego mocarstwa”. Pierwszą myślą było, że wydawca „zafundował” nam typową „reklamówkę”, która zawiera cząstkę prawdy, ale jest nieco przesadzona. Ale te myśli pojawiały się zanim otworzyłem „na poważnie” książkę. Z każdą przeczytaną stroną przekonywałem się jednak do Terzani’ego i jego stylu pisania. Oczywiście niekiedy „coś tam” mi przeszkadzało, np. taka aura- nieco sentymentalna- po wyjściu z mauzoleum, w którym leżał Lenin (bądź nie-Lenin), czy brak głębszej refleksji nad samą ideą komunizmu, choć z grubsza, raczej nie o to chodziło autorowi książki. Możliwość obserwowania upadku komunizmu napatoczyła się reporterowi przez przypadek… podczas wyprawy, jaką miał odbyć do „odległych” (czy zapomnianych) z jego punktu widzenia republik sowieckich… wbrew temu co plotą później członkowie władz krajów, które włoski dziennikarz odwiedził, nikt nie spodziewał się wówczas, że partia komunistyczna zostanie rozwiązana, i że będą musieli się nieco ideologicznie „gimnastykować”… choć jak się okazuje nie o ideologię tu chodziło…  Swoją podróż rozpoczyna Tiziano Terzani 16 sierpnia 1991 roku, od Chabarowska. Nie przypadkowo zresztą. Chabarowsk był bowiem stolicą radzieckiej części Dalekiego Wschodu i jednocześnie siedzibą naczelnego dowództwa wojsk ZSRR-u.  Podróżujemy z autorem przez Kazachstan, Kirgizję, Uzbekistan, Samarkandę, Tadżykistan, Turkmenię, Azerbejdżan, Gruzję, Armenię, by na koniec trafić do samego centrum wydarzeń- Moskwy. Co róż fundując, niejako „przy okazji” myśli dotyczące upadku komunizmu:
„Czy to w ogóle możliwe, żeby wszystko skończyło się w taki sposób, prostą operacją biurokratyczną, która zakłada przekazanie dóbr i władzy z rąk komunistów w ręce deputowanych wybranych przez naród do lokalnych parlamentów? […] W szeregach Partii, wojska, służb bezpieczeństwa i KGB z pewnością są tysiące ludzi, którzy nie godzą się na tę bezwarunkową kapitulację, na to złożenie broni bez otrzymania w zamian żadnych gwarancji”… brzmi jak deja vu?
Pierwsze zmiany ustrojowe dziennikarz widzi z perspektywy Chabarowska- jest 25 sierpnia 1991 roku- można powiedzieć, że obserwuje je w skali mikro… w skali „małego” społeczeństwa. Upadek komunizmu dokonywał się bez większej rewolucji społecznej… rewolucyjnie wyglądało to na papierze… w rzeczywistości rządzący np.  Kirgizją jak „jeden mąż” utracili wiarę w komunizm i stali się socjaldemokratami urzędującymi w tych samych gabinetach, korzystający z tych samych przywilejów… zabawnie robi się, kiedy jeden z za każdym razem towarzyszących „opiekunów” z „Komsomolskiej Prawdy” prowadzi Tarzini’ego do oficjalnego przedstawiciela władzy. Zawsze powtarza się to samo: „myśmy już dawno utracili wiarę w komunizm” albo „owszem byłem komunistą, ale już od dawna w komunizm nie wierzyłem” tak upadał komunizm… Po odwiedzeniu wielu miejsc, poznaniu wielu ludzi trafia w końcu do Moskwy (2 października 1991), jest u celu podróży: „Przyjechałem do Moskwy tylko w jednym celu: żeby zobaczyć Lenina i w ten sposób, stanąwszy przed jego zabalsamowanym ciałem, zakończyć poszukiwania nieuchwytnego trupa komunizmu, które prowadziły mnie przez cały ten rozległy świat, przez kilka dziesięcioleci zwany Związkiem Radzieckim”.
Książka Terzani’ego intrygująca jest z kilku powodów. Po pierwsze warto „odczytać” ją szerzej… nie tylko z perspektywy krajów (ośrodków sowieckich) opisywanych przez włoskiego dziennikarza. Po drugie intrygująca jest z tego powodu, że nie korzysta on z oficjalnych źródeł… może inaczej… stara się korzystać, tak często jak to tylko możliwe, ze źródeł nieoficjalnych… np. w Uzbekistanie, gdy udaje się my „urwać” opiekunowi ciągnącego go na oficjalne spotkania i zwiedza jedno z miast „na własną rękę” przy pomocy przewodniczki o tajemniczym imieniu Szojsta, czyli Córka króla. Wreszcie po trzecie ze względu na prawdziwe „perełki” pojawiające się jakby mimochodem na marginesie… np. Kadi Akbar Turadzhon-zoda (wybrany na kadiego, czyli „głowę” w roku 1988 przez zgromadzenie mułłów w Tadżykistanie) „W przeszłości, aby mieć jakąkolwiek pozycję, czy choćby zwykłą, prostą pracę jako sługa w meczecie, należało dostać nominację od Komisji do spraw Wyznań, która- jak wiadomo- podlegała samemu KGB. Partia kontrolowała wszystko, a teczki starych imamów znajdują się dzisiaj w rękach KGB. Manewr prezydenta Karimowa, mający na celu podział Idary, muzułmańskiej wspólnoty wyznaniowej Azji Środkowej, podszyty jest groźbą upublicznienia tych onformacji”… kolejne deja vu… może odległe, ale za to dziwnie znajome… rodzime?  Właśnie dla takich fragmentów warto książkę przeczytać.
Ode mnie: ******

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz