28 lipca 2014

Dziesięć powodów, dla których do jednych płyt wracamy.




Masa płyt, które przewinęły się przez moje ręce, nigdy nie wylądowała z powrotem w moim odtwarzaczu, choć często były to płyty dobre a i nieraz wybitne. Dlaczego? Mam spory problem z odpowiedzią na to pytanie. Bo nie wiem.

 Ale za to wiem, że wielokrotnie wracam do płyt najzwyczajniej w świecie przyzwoitych czy przeciętnych, które zapamiętałem z kilku innych powodów, aniżeli z jakiejś genialnej jakości muzycznej.
      
      1.       Bo mam fajne wspomnienia.
      Macie tak, że konkretne tytuły kojarzą wam się z jakimś wydarzeniem, albo konkretnym miejscem? Spacer, pierwsza randka, spotkanie ze znajomymi… Był czas, że lubiłem płytę Krzysztofa Kiljańskiego In The Room. Jakoś mi się miło kojarzyła- była to płyta, której słuchaliśmy z Anią jak się poznawaliśmy i gadając spędziliśmy przy niej sporo wieczorów. Wtedy dużo słuchałem też Lontano Stańki. Do dziś tak samo jak Kiljański kojarzy mi się z wieczornymi, październikowymi spacerami.  Ale już dajmy na to Standards and other Ballad nagrana przez Stańkę z moim ukochanym Bobo Stensonem kojarzy mi się z warszawską starówką. To właśnie tam podczas Jazzu na Starówce kupiłem sobie ten album. Albo Koncerty fortepianowe Chopina, do których zapałałem uwielbieniem w spędzając dwa miłe tygodnie z Anią w Warszawie. Kupiłem sobie tam chyba pięć albumów z nagraniami Koncertów fortepianowych Chopina (Blechacz, Dang Thai Son, Zimerman, Wunder i Geniusas)… Albo Sjesta. Odkryłem ją siedząc i czekając w kolejce do dentysty. Godzinę później miałem już trzy kolejne części a dziś mam ich dziewięć czekając z niecierpliwością na każdy kolejny październik, kiedy wychodzą kolejne części. Dziś kojarzy mi się jednak nieodparcie z latem i… usuwaniem wierzchołka korzenia zęba- czy jakoś tak się to nazywało- u dentysty.
      
      2.       Bo lubię.
    Nie umiem tego obronić. Jest masa albumów, które po prostu lubię. Bezwarunkowo. Lubię Grechutę Roberta Majewskiego, albo Niemena Rafała Dutkiewicza, ale też zjeżdżam do popu. Bo lubię Lilly Bisquitów, albo Myslovitz z Rojkiem. Od jakiegoś czasu leci u nas w samochodowym radiu Sia, czy Grzegorz Hyży. Czy są to dobre płyty. Majewskiego, Dutkiewicza i Lilly bym pewnie jakoś obronił. A pozostałe? Nie wiem. Po prostu je lubię. Tak samo jest z Rebirth Brass Band. To nie jest muzyka idealna. Masa tu brassowego brudu i nieczystości, ale jest w tej muzyce na serio rzadko spotykana szczerość, czym mnie absolutnie kupili.
      
      3.       Bo dobrze mi się pisze.
Od jakiegoś czasu wracam do Jamiroquai, ale też odkryłem niedawno Marvina Gaye’a z Mos Defem. Choć to zależy. Dobrze pisze się przy Sjeście Kydryńskiego albo przy starociach. Milesa uwielbiam, obojętnie co to będzie. Czy Tutu, czy Kind of Blue. Mają genialny klimat. Dobrze sprawdza się tu też Chopin. Serio! Nokturny, Mazurki, Polonezy, czy wspomniane już Koncerty fortepianowe. Albo dla chcących nieco lżej potraktowanego Chopina, bez tego egzaltowanego patetyzmu polecam Jagodzińskiego. No i na koniec Stańko z bardzo fajnymi Wisławą i Dark Eyes. Te płyty sprawiają, że mogę się odciąć i myśleć tylko o tym, co chcę napisać. Ale też jest tu drugie dno. Często wracam też do starszych płyt bo pisząc o nowości lubię mieć pewien muzyczny background. Pomaga mi to w uchwyceniu całościowej estetyki muzycznej grupy. Dla was Miles... geniusz.

      4.       Bo dobrze mi się jeździ.
Dziennie spędzam w samochodzie pewnie z jakieś półtorej godzinki. Nie lubię radia, bo oprócz Sjesty Kydryńskiego, Trzech Kwadransów Jazzu Ptaszyna czy Pulsu Jazzu Brodowskiego niewiele tam dla siebie znajduję. No jest jeszcze Płytomania, Płytowy Trybunał Dwójki czy Wieczór Operowy, ale te raczej odsłuchuję sobie na chomiku, z braku czasu.  No. Przy czym mi się dobrze jeździ? Mam parę tytułów, których nawet nie wyciągam z auta. Queen z genialnym koncertem na Wembley- uwielbiam ich, Jamiroquai z płytą z singlami z lat 92- 2006 i choć unikam na ogół składanek, bo wolę raczej całości płyt, w tym wypadku jest naprawdę bardzo przyjemnie. Dodatkowo potęguje uczucie fakt, że kupiłem ją za dwie dyszki… takie ceny lubię! Jest jeszcze wspominany wielokrotnie Ptaszyn ze Skleroptakiem i w kółko powtarzanym Punktowcem. Co jeszcze? Ania słucha dość często Się albo Indilę. Ale kto prowadzi ten ma władze ;-) Ja jeszcze czasem przemycę Milesa z Jazz Jamboree albo z Porgy and Bess… ale to raczej jak sam jeżdżę. Nie mogłem się opanować. Raz jeszcze Miles.

      5.       Bo dobrze mi się zasypia.
Zasypianie to w zasadzie już pewnego rodzaju rytuał. Nie umiem zasnąć „na cicho”. Wkurza mnie wtedy tykanie zegara, trzaski lodówki i takie tam… mam też kilka płyt, które genialnie sprawdzają się do spania. Najlepiej sprawdza się tu First Mind Nicka Mulveya- do 2011 roku związanego z Portico Quartet. Płyta może aż nazbyt spokojna, ale genialnie wyciszająca i uspokajająca. Przez jakiś czas sprawdzała się też najnowsza produkcja duetu Xxanaxx- Triangles. Ale płytą, która od- chyba pięciu lat panuje wśród moich „nocnych albumów” jest Mare Nostrum tria Lundgren, Galliano i Fresu... i oni dla was.

      6.       Bo taki mam nastrój.
Dajmy na to taki ja. Nie słucham ani Pink Floydów, ani wielkich Rolling Stonse’ów. Co nie oznacza przecież, że nie są to dobre płyty. Niedawno za to zacząłem słuchać Radiohead, Coldplay i kilka albumów Depechów… miałem taką akurat potrzebę. Szukałem czegoś spokojniejszego. Tak trafiłem też na Mulveya. Ale też jakieś dwa lata temu mieliśmy z Anią fazę na winyle. Przytargaliśmy więc stary gramofon, który dostaliśmy od teściów, wyszliśmy na balkon i włączyliśmy sobie Raya Charlesa i Stanisława Soykę. Mówcie co chcecie, ale nie wrócę nigdy do cyfrowej wersji tych płyt. Dwa winyle, do których wracamy tak często.
      
      7.       Bo jest na to czas.
Mam kilka tytułów, które słucham okazjonalnie ale przynajmniej raz w roku. Wielki post to są Pasje Bacha (zwłaszcza ta z Andreasem Schollem), Pendereckiego i Mykietyna i Impresje wielkopostne Piotra Kałużnego. Boże Narodzenie- Oratorium na Boże Narodzenie Bacha, December Bottiego, If On a Winter’s Night Stinga- od której zaczęła się moja z nim muzyczna przygoda no i ubiegłoroczne Kolędy Polskie Włodka Pawlika. Poza tymi okresami płyty te sobie leżą i czekają. No może jedynie po Stinga częściej wracam. Już od pierwszego śniegu i słucham przez cała zimę.

Ale są też albumy do których jednak nie wracamy. Ich żywotność kończy się więc niemalże z wybrzmieniem ostatniego dźwięku. Może być tak, że nie trafiły one na swój czas, albo w naszą estetykę.

      8.       Bo nie!
Na tej samej zasadzie, co „bo lubię”. Nie da się tego obronić. Ale… są albumy do których nie wracam… Składam się z ciągłych powtórzeń Rojka, to płyta dobra, ale chyba musi jeszcze poczekać na swój czas, bo po dwóch pierwszych przesłuchaniach nie trafiła do mnie. Podobnie jest z Depechami, którzy na dłuższą metę odpadają. Miałem potrzebę chwili, chwilę trwała i póki co nie wraca.  Idąc dalej. Nie wracam też zbyt często do klasyki. Mam kilka tytułów, ale powiedzmy Moniuszko, muzyka klawesynowa, muzyka współczesna, barokowa to już generalnie jednorazowa historia. Wybijają się z tego Chopin, Mahler, Mozart, Beethoven i Haendel. No może jeszcze Ligeti, Penderecki i Mykietyn, których jednakowo uwielbiam.  
      
      9.       Bo nie mam czasu!
Nie wracam często do wczesnego Stańki. Choć go uwielbiam. Ale te płyty wymagają czegoś więcej aniżeli włączenia w odtwarzaczu. Wymagają wchłonięcia tej muzyki całym sobą. Dlatego wracam do nich bardzo rzadko. Nie jest to muzyka łatwa, ale jest to muzyka genialna. Dajmy na to Balladyna z moim ukochanym Tomaszem Szukalskim. No dobra! Złapaliście mnie do Balladyny wracam. Ale już do Music for K. nie. A przecież jest to bardzo dobra płyta. No i jest Stańko...
   
     10.   Bo dostałem ich zbyt dużo.
Natłok płyt, które otrzymuję sprawia, że bardzo szybko skaczę z jednej płyty do drugiej. Choć zdarzają się nieliczne zatrzymania. Prana Artura Dutkiewicza, First Album Kuby Płużka to płyty, które sprawiły, że nieco zatraciłem poczucie rzeczywistości i wałkowałem je przez kilka dobrych dni. Prane mam zresztą do dziś w aucie i często po nią sięgam. Ale jest niestety masa płyt, do których już nie mam czasu wrócić. Mozart z Don Giovannim, czy z Weselem Figara, Polska tria Możdżer, Danielsson, Fresco, Kilar, większość Pendereckiego, muzyka barokowa, Bruckner, Brahms, Liszt… ta kolejka jest zbyt długa. Może kiedyś jeszcze będę miał czas i posłucham sobie tych wszystkich albumów raz jeszcze... a na koniec...?
To nagranie rozkłada mnie na łopatki.

A wy? Macie kilka płyt, do których często i namiętnie wracacie? Jakieś propozycje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz