18 sierpnia 2014

Czytam właśnie Admiralette Andrzeja Tucholskiego… i słucham Tony’ego Fruscelli.

 Chciałem się z Tobą podzielić kilkoma moimi myślami. Jest fajnie wiesz? Bo postanowiłem zafundować sobie odpoczynek. Szukałem więc dwóch rzeczy… muzyki, która pozwoli mi się totalnie wyłączyć i książki, która zobowiązująco wciągnie mnie na wakacyjne wieczory.
Znalazłem częściowo przez przypadek. Bo Fruscella napatoczył się mi nieświadomie- zrobiłem przypadkowe zamówienie. A Admiraletta to już w pełni świadomy wybór, choć miałem w stosunku do niej mieszane uczucia. Bo tak jak uwielbiam stylistykę na jestkulturze, tak nie byłem pewny jak poradzi sobie Andrzej z dużą formą.
Tak szczerze, to piszę na raty. Z jednej strony chciałem się z Tobą podzielić pierwszymi wrażeniami, a z drugiej strony dwie kolejne części chciałem przeczytać już będąc z Anią nad morzem.

No więc, siedzę sobie nad drugą kawą i kończę właśnie pierwszą część książki określanej jako morskie fantasy. A to już samo w sobie jest zaskoczeniem, bo nigdy nie przepadałem za fantastyką. No i proszę zaskoczenie. Nie muszę raczej dodawać, iż sięgnąłem po tą książkę tylko dlatego, że autorem jest konkretnie Andrzej Tucholski, ale z drugiej strony każdy pretekst jest przecież dobry, żeby coś dla siebie odkryć nowego. Książkę  czyta się bardzo dobrze, choć początkowo opisy wydawały mi się nieco zbyt szczegółowe i przeciągnięte. Z czasem jednak przyzwyczaiłem się do nich i przestało mi to przeszkadzać. Na pewno sam proces pisania był bardzo czasochłonny, bo mamy dokładnie zaplanowany świat wymyślony przez autora. Oddanie go w tak licznych szczegółach okazuje się dla mnie osobiście fascynujące, gdyż błyskawicznie wciąga w snutą opowieść.

Od początku… Flotę prowadził statek zdolny przysłonić słońce mniejszym jednostkom. Ogromny, ośmiomasztowiec z czerwonymi, przywodzącymi na myśl łuski smoka żaglami. Przecinał błękitną taflę pewnym, ruchem. Masywna, wielopiętrowa konstrukcja pomieszczeń ponad pokładem pyszniła się liberią w złocie i czerwieni…

Więc przenosimy się do mitycznego Queillinu i poznajemy go w pierwszej części dzięki Sephirze, córce Admirała… poznajemy częściowo, bo wiemy jak się przemieszcza pomiędzy jednostkami, leci z rozkazem do Meteorologów i martwi się o swoją przyjaciółkę, która kilka dni temu zniknęła po rozmowie z kobietą, która wspomniała jej o planowanym buncie.
Nie chcę też zbyt dużo streszczać i opowiadać o książce, bo chcę cię do niej zachęcić. Na serio, warto. Czyta się szybko, napisana jest swobodnym, lecz bogatym językiem… idealna na leniwe wieczory. Pierwsza część zajęła mi generalnie dwa dni. Przede mną jeszcze dwie i mam nadzieję, na rozwinięcie się akcji ;-)

Pozdrawiam znad Admiraletty, kubka kawy i sernika… ;-) kto czyta jestkulturę, ten wie o co chodzi no i na koniec jeszcze Tony Fruscella najlepiej z płyty, której właśnie słucham równolegle z Tobą... 
                                   
 

P.S. Zdjęcie tytułowe pochodzi z jestkultura.pl  jest autorstwa Karoliny Szpunar,a więcej informacji o książce znajdziesz tutaj


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz