24 maja 2015

EUROWIZJA NA ŻYWO DZIEŃ PO.


Pierwszy tekst, jest zapisem na gorąco. Niemalże na żywo. Choć szczerze przyznam, słuchałem jednym uchem. Chciałem oglądać. Na serio pierwszy raz zmusiłem się do tego, żeby  usiąść i obejrzeć. Zapomniałem, że mój synek ma na tyle wyrobiony gust muzyczny, że nie wysiedzi spokojnie przy Eurowizji. Ale coś tam na szybko udało mi się zanotować..... a  że czekając na wyniki zasnąłem wrzucam dopiero dzisiaj...

Drugi tekst z podsumowaniem i wynikami pojawi się za kilka dni.

Otwarcie zdecydowanie poza moimi możliwościami percepcyjno- estetycznymi.

Słowenia bardzo pozytywne zaskoczenie. Numer, do którego z chęcią sobie wrócę.

Francja, mocno średnio. Mając historię kreśloną przez takie nazwiska jak Piaf, Aznavour czy chociażby „dzisiejsza” Indila, można wymagać czegoś więcej. Francuski język jest owszem specyficzny, ale są momenty, kiedy go lubię. W tym wykonaniu niespecjalnie.

Izrael fajny motoryczny, ale mam wrażenie, że czas takich numerów raczej już minął. Paweł Opydo w  relacji na żywo na zombiesamurai pisał o izraelskim rapie. Jeżeli rap, to mieliśmy też swoich Goldenboy’ów czyli Verbę i 18L, ale te czasy na szczęście już dawno, dawno minęły.

Estonia całkiem nieźle- łzawy duecik, ale na serio fajnie zaśpiewany, choć nie zapadnie mi na długo w pamięć.

Wielka Brytania bardzo przeciętnie, fajny pomysł, ale… coś mi tu nie pasowało. Cały czas zastanawiam się, na ile jest to było fajne, a na ile tandetne.

Armenia… numer ogólnie muzycznie całkiem przyzwoity (choć tam fragmenciki nieczyste były zwłaszcza góry żeńskie), ale estetycznie to zupełnie nie moja bajka.

Litwa no nie. Słabe i to banjo gdzieś tam w tle. Kurcze, no jest to numer, w którym więcej mi nie pasowało niż pasowało…

Serbia… mogło być ciekawie… ale generalnie liczyłem na więcej. Zdecydowanie więcej, choć końcówka bardzo fajna… wielki głos, ale do Arethy Franklin no to sporo brakuje… i zbyt jednak popowo.

Norwegia… nie… zbyt łzawo.

Szwecja nie. Zbyt discopolowo… jak dla mnie

Cypr, to pewne zaskoczenie. Nawet spoko, pomimo delikatnego takiego momentami wręcz prymitywnego muzycznego podkładziku. Ale ratował to wszystko przyjemny głos wokalisty, który sprawiał bardzo przyjemne wrażenie, choć parę nieczystości należy odnotować.

Australia rytmicznie, choć no dupy nie urywa…

Belgia… słabo.

Austria jest coś w tym numerze. Przenosi nas w nieco odległe już czasy. Intrygujący głos, bardzo dobry numer. Jak dla mnie faworyt.

Grecja za bardzo to wszystko wzorowane jest na Celine Dion. Wzorowanie samo w sobie jest ok. Ale jeżeli idzie to w odwzorowywanie zaczyna być tandetnie.

Czarnogóra fajne.  

Niemcy. Zbyt Whinehouse’owsko i przeszkadzała mi bardzo barwa głosu wokalistki, zbyt wywrzeszczana i agresywna.

Polska…

Łotwa- jest tu pewien dysonans poznawczy i patriotyczny. Bo już ten numer, który nie był wcale jakość mega dobry, pokazuje, że polska piosenka wcale nie byłą jakoś wielce wybitna. To raz. Dwa, znowu mamy tak, że media w jakiś iście kosmiczny sposób nadmuchały balonik, że jest na tyle super, że wygramy, że mamy nawet jakieś hipotetyczne szanse na dobre miejsce. Miejsca jak zwykle dobrego nie mamy, a o zwycięstwie nawet przez chwilę nie mogliśmy pomyśleć.  

Rumunia nie… nie… nie

Hiszpania? WTF…? No NIE!

Węgry? Raczej bardzo szkolnie. Poczułem się przez chwilę, jak na szkolnej akademii. Patetycznie i słabo.

Gruzja mocny głos fajnie ustawiony… ale numer raczej niespecjalnie urzekający.

Azerbejdżan, bardzo poprawnie.

Rosja? Po prostu popowe granie dupy nie urywa.

Albania wielki głos, ale większość czasu mimo wszystko pod dźwiękiem… aż szkoda.

Włochy… nie lubię pop tenorów. Nie znoszę El Divo, więc Il Vivo mnie nie przekonało w żaden sposób. Ja wiem, że tego się może i fajnie słucha. Ale no bądźmy poważni. Trzech chłopaczków z głosami w miarę ustawionymi, choć jest to wszystko na tyle sztuczne i przesłodzone, że robi się mdło.

Jest w Eurowizji jedna rzecz fajna. To co się dzieje podczas głosowania. Choć pojawiają się wyjątki od tej reguły, o czym poniżej. Teraz o momencie, kiedy można było usłyszeć na serio kawał genialnej muzyki. Martin Grubinger skradł show absolutnie. Basik z marimbą mistrzostwo, przegenialna blacha (przesnajperzy) i latający po całej estradzie Grubinger. A to solo na rogu? Chór gdzieś tam pod koniec kończący wgniatał w fotel.
Ma Grubinger tkie szaleństwo w oczach. Tak, to był zdecydowanie ten fragment, który trwał za krótko… o jakieś półtorej godziny za krótko.

Rozumiem zaproszenie Conchity, w końcu wygrała/ wygrał nie wiem jakiej tu używać formy poprzednią edycję, ale no pomimo na serio dobrego głosu, jest jednak mimo wszystko tandetna do szpiku kości. To pasuje. Bo i Eurowizja sama w sobie jest właśnie tandetna do szpiku kości.  

Cdn….

Pozdrawiam,


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz