14 października 2014

Skończyłem właśnie Admiralette Andrzeja Tucholskiego. Wnioski?


Dziś już nieco więcej mogę powiedzieć o pierwszej książce Andrzeja Tucholskiego. Ów literacki debiut, wypada dla mnie naprawdę przyjemnie. Powiedzmy sobie szczerze. To nie jest- pod względem literackim- jakiś mega debiut, ale też pewnie nie to było celem samego Tucholskiego. Ja odbieram tę książkę, jako pisaną dla pewnego rodzaju zabawy, albo może lepiej rzecz wynikającą z chęci sprawdzenia się w większej formie.


Po pierwsze, ogrom pracy.

Obojętnie, jaki cel przyświecał Andrzejowi przy pisaniu Admiraletty, to włożył on w pisanie i samą premierę masę swego czasu i talentu, bo powiedzmy sobie szczerze, choć pewnie nie dostanie on za swoją książkę Pulitzera, czy Nike, to talent do pisania ma on spory. Pamiętam pierwsze informacje o książce. Kurcze, powiem szczerze, choć czytam jestkulture regularnie  i znam raczej styl Andrzeja to w sumie początkowo stwierdziłem, że książki nie przeczytam Ale w sumie z każdym dniem premiery coraz bardziej przekonywałem się do samego czytania. I kupiłem ją chyba w trzecim albo drugim dniu premiery i zacząłem czytać. To nie jest książka, którą wciąga od razu. Początkowo przez nieco rozwlekłe opisy, ale z czasem uświadomiłem sobie, że chyba ten gatunek tego wymaga. Pisząc fantasy tworzysz pewien wyimaginowany świat, którym musisz się podzielić z czytelnikami. I to nie „po łebkach”, ale w pełni okazałości. Stąd rozwlekłe opisy, zamieniły się z jakiegoś męczącego negatywu w rzecz całkiem do przełknięcia. I tak już do końca książki. A zarzut, że pojawiają się kolokwializmy i cytaty z mowy potocznej? Może właśnie taki styl obrał Tucholski jako swój? Mi on absolutnie nie przeszkadza. Ale my tu o premierze. Kolejnym fajnym pomysłem było podanie czytelnikom playlist, które sami mieli układać po swojemu, tworząc sobie swoisty background.
Po drugie, to jaki jest ten Tucholski pisarz?

Twórczość- mówiąc może nieco górnolotnie- Andrzeja czyta się bardzo przyjemnie. Niezobowiązująco. Ale niezobowiązująco w tym sensie, że możesz ją czytać niejako przy okazji… słuchając jakiejś dobrej płyty. Jeżeli obydwie te rzeczy nie wymagają od ciebie jakiegoś szczególnego zaangażowania myślowego, wtedy masz szansę na bardzo przyjemną przygodę literacko-muzyczną. Jakieś propozycje? Andrzej podaje propozycje dwóch playlist, ja zwyczajowo korzystałem z kilku części Siesty Kydryńskiego i kawałków Lianne La Havas. Ale miałem jeszcze kilka płyt w zanadrzu. Coldplay, Maroon5, Grzegorz Hyży czy Nick Mulvey. No… i podałem właśnie przepis na bardzo przyjemne popołudnie. Usiądź na balkonie z kubkiem jakieś lepszej kawy czy herbaty, włącz sobie płytę i do tego książkę Andrzeja. Kilka dni spędzanych w ten sposób, to z całą pewnością kilka fajnych dni.

Po trzecie bohaterowie.
Kilku krytyków zarzuca Andrzejowi, że główna bohaterka Sephira to bohaterka dość płaska i płytka, że mało o niej a już zwłaszcza w kontekście spraw „ten teges”  męsko- damskich. A przecież jest młoda, ba w wieku dojrzewania, a skoro tak, to powinien być wątek seksualny. No trudno, choć jakby tak na serio traktować tez zarzuty to można je wysupłać do prawie każdej książki. Że autor pokierował nie tak to wszystko jak czytający chciał… Wiesz, zawsze możesz napisać swoją książkę, w której bohaterka będzie się „ten tego” do woli. Andrzej stworzył taką bohaterkę i innych bohaterów jakich chciał. Jego książka, to i jego zasady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz