29 marca 2012

Krzysztof Komeda część 2

Praca nad muzyką do filmu…

„Lubiłem z nim pracować czuł muzykę jak mało kto.”

                                                                                                                      Roman Polański





Słuchając muzyki kompozytora zastanawiałem się dość często- jaki Komeda miał system pracy nad muzyką do filmu? Czy on w ogóle w którymś momencie się ukonstytuował? i w końcu, czy styl pracy zależał od reżysera, dla którego pracował? Wydaje mi się, że w takiej sytuacji najlepiej "użyć" do tego słów samego kompozytora:
            „Pierwszy moment jest jak reżyser spotyka się ze mną, rozmawia ze mną, patrzy na mnie i w duchu się zastanawia czy dobrze zrobił, że powierzył mi pisanie muzyki.”


„Ponieważ właściwie szmery, czy dzwony, czy tramwaje, czy kroki, stosunek tego do siebie, stosunek tego do muzyki i do obrazu to jest właściwie wszystko jakaś muzyka.”

„Najważniejsza funkcja muzyki dla mnie polega na tym i wtedy się dzieje, jeśli obraz ten bez muzyki nie mógłby w ogóle istnieć tzn., by go się puściło na niemo, to się czuje, że muzyka jest konieczna, że powiedzmy muzyka jest jakąś drugą wartością, że dopiero synteza muzyki z tym obrazem stwarza całość.”[1]



Rzeczywiście. Nie sposób nie zauważyć, że muzyka którą pisał tworzy z obrazem dopełniającą się całość. Komeda potrafił tworzyć muzykę ze szmerów, okrzyków, ale najważniejsze było dla niego „dogadanie” się z reżyserem i poznanie jego obrazu, zanim napisał muzykę. Analizując wypowiedzi reżyserów współpracujących z Komedą znów nie sposób zauważyć, że po pierwsze traktował pisanie muzyki całkowicie serio, po drugie do każdego filmu i reżysera podchodził indywidualnie.
Witold Sobociński: „Komeda miał coś takiego, że słuchał obrazu, słuchał obrazu to jest śmieszne, ale naprawdę on potrafił zrobić z ciszy utwór muzyczny i do nieskończoności wielkiej sali, gdzie się pali tysiące świec i tam on podłożył zamiast ciszy taki akord bardzo złożony, bardzo długi i szeroki jako cisza. To jest jakieś odkrycie w filmie” [2]

Bywało i tak, że wyprzedzał w wyrażeniu muzycznym sceny samych reżyserów.

            Henning Carlsen: „Skrzypce grały i grały ten sam motyw, potem inny i jeszcze inny to strasznie długo trwało (…) Nie rozumiałem, o co w tym chodzi. Miałem kłopot przez kilka dni. Potem umieściliśmy wszystkie taśmy w maszynie miksującej. Wtedy Komeda zaczął zgranie. W górę i w dół… niesamowite nagle zrozumiałem o co w tym chodzi.”[3]

            Niecodzienne metody w pracy nad muzyką ukazuje relacja Jerzego Skolimowskiego: „Podczas projekcji kazał mi wydawać różne dźwięki, które mi przychodziły do głowy i sugerowały emocje danej sceny (…) Słuchał tego bardzo uważnie. To były dla niego wskazówki jakie emocje niesie dana scena. To była zupełnie wyjątkowa metoda.”
Wyjątkowość Komedy w pracy nad muzyką powtarzają wszyscy, z którymi pracował. Niesamowite jest, jak kompozytor potrafił muzyką oddać emocje danej sceny. Jego muzyka nie była dobarwieniem. Nie była też dopełnieniem. Była elementem, bez którego ten film nie oddawałby w pełni emocji, które Komeda jak mało kto potrafił „wyciągnąć” z muzyki do danego obrazu. Wartość artystyczno- muzyczna jego twórczości świadczy o tym, że każde muzyczne zadanie jakie powierzył mu reżyser wykonywał z pełnym zaangażowaniem i starannością, co dało mu uznanie na świecie.
Gdy mówimy o pracy nad muzyką nie podobna nie odnieść się do pytania, czemu muzyka miała służyć? Czy co ona miała docelowo wyrażać i co wyrażała?
Słuchając muzyki filmowej Komedy można dojść do pewnej konkluzji.
Jego muzyka była chyba przede wszystkim nośnikiem emocji. Emocji, które Krzysztof Komeda bezbłędnie odczytywał z obrazów lub po prostu z rozmów z reżyserami, choć chyba trafniej brzmiało by nie z rozmów, ale ze wzajemnych relacji kompozytor- reżyser- a więc nie tylko rozmów, lecz także z wspólnego spędzania czasu  czy to na prywatnych pogawędkach, czy przy wspólnym wielokrotnym oglądaniu filmu. Ze uśmiechem wspomina Henning Carlsen w filmie „Komeda- muzyczne ścieżki życia” prace nad muzykami do filmów mówiąc,  że dzięki tej metodzie lepiej poznawał swoje własne filmy. Wracając do współpracy Komeda- Polański. Myślę, ze tajemnica tego twórczego, niepisanego tandemu tkwiła we wzajemnych relacjach. Gdyby ich współpraca pozostała na torze tylko „czysto zawodowym” i nie przemieniła się w przyjaźń obaj twórcy nie rozumieli by się tak doskonale.
W numerze 2 „Kwartalnika filmowego” odnajdujemy arcyciekawą wypowiedź samego kompozytora, w której napisał:

„Rozróżniam dwie podstawowe możliwości zastosowania muzyki filmowej:

1.    Na zasadzie motywu przewodniego, który umiejętnie zastosowany, może „obsłużyć” cały film, np. motyw trąbki w filmie „La strada”, który spełnia tam szereg funkcji. Taką melodyjkę najczęściej pamięta się po wyjściu z kina.

2.    Na zasadzie dania bogatego i zróżnicowanego materiału muzycznego, który będzie wpleciony w całość, nieraz w sposób bardzo subtelny i wyrafinowany. Niestety, takiej muzyki widz najczęściej nie zauważa, nie pamięta, ale i fachowiec nie zawsze dostrzeże wszystkie jej niuanse”
Dalej możemy przeczytać jeszcze jedno ważne zdanie:

„Muzyka jako współczynnik sztuki syntetycznej może być niebezpieczna. Tam, gdzie jest ona zbyt wyeksponowana, może przeszkadzać w odbiorze filmu, który jest przecież przede wszystkim sztuką wizualną”

W pracy nad muzyką filmową dużą rolę odgrywał jeden z istotniejszych elementów muzyki jazzowej, która w największym skrócie składa się z dwóch elementów: swingu i improwizacji. To właśnie ten drugi element odegrał dużą rolę w tworzeniu muzyki do filmu:

„Koncepcję muzyki do danego filmu mam zazwyczaj dokładnie przemyślaną, ale przy nagrywaniu pewne jej partie (bardzo rzadko całość) są improwizowane. Solista- improwizator gra patrząc na ekran, komentując niejako to co widzi. Improwizacja ta oparta jest na ściśle określonej strukturze formalnej (harmonia, ilość taktów, metrum itd.) podanej przez kompozytora. Bywa i tak, że kompozytor proponuje improwizującemu muzykowi użycie jakiejś frazy, na której mu specjalnie zależy, poza tym pozostawiając mu całkowitą swobodę. Muzyka nagrywana tą metodą jest tworzona „na gorąco”; w taki sposób zrobiono muzykę do filmu „Windą na szafot” Louisa Malle’a”[4]

Improwizacja w muzyce filmowej dawała więc soliście dość dużą swobodę, ale jednocześnie obarczała go balastem odpowiedzialności za to co gra. Jednakże improwizacja zapisana/ utrwalona była jednocześnie zapisem danej chwili, danych emocji towarzyszących muzykowi. Być może to właśnie ten element sprawia, że muzyka Komedy dziś brzmi świeżo i jescze wiele w niej jest do odkrycia. Ale i artysta biorący się za nią dziś ma pełną swobodę i podchodzi do niej nieskrępowany żadną stylistyką tylko dodaje jej jakby nowej świeżości. I to jest w muzyce jazzowej najpięknejsze...


[1] „Komeda- muzyczne ścieżki życia””
[2] ibidem
[3] „Komeda- muzyczne ścieżki życia”
[4]  Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Komeda” Marka Hendrykowskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz