17 sierpnia 2012

Muzyka 21, czyli recenzja, która nie powinna się pojawić

W najnowszym numerze miesięcznika Muzyka 21, dość szumnie reklamującego się jako „najchętniej kupowany magazyn dla melomanów”, znaleźć możemy- jak zwykle- garść recenzji. Ich niezwykle zróżnicowany poziom (bowiem od dłuższego czasu czytam z dużym zaciekawieniem dobre recenzje Barbary Jakubowskiej z oper wystawianych w MET) okazał się przyczynkiem do tegoż tekstu.

Recenzją będącą punktem wyjścia jest ta, napisana przez Lesława Czaplińskiego. Poziom recenzji, pomimo uznanej pozycji autora nieco wprawił mnie w zdumienie, które przerodziło się w pewien niesmak. Bowiem myśli zawarte w recenzji, uczynienie ze słów „szkoda, że nie zaczął swego występu”, „szkoda zatem, że na tę okazję nie wybrano” punktu wyjścia do recenzji powinno być typowym/ szkolnym przykładem z cyklu „jak nie pisze się recenzji”. Recenzja bowiem zawiera całą masę niepotwierdzonych anegdot- m.in. na temat tego, iż "Na przełomie XIX i XX w. wraz z żeńskimi orkiestrami, jako swego rodzaju ciekawostki o podtekście erotycznym, cieszyły sie znaczną popularnością"- jak mniemam chodzi autorowi recenzji o żeńskie kwartety smyczkowe, ale trochę trudno do tego dojść- (przynajmniej nie powołuje się na żadne źródło, które było by potwierdzeniem ), które… no właśnie, niewiadomo czemu służą. Mój osobisty punkt widzenia widocznie wynika z faktu, iż jestem wykształconym muzykiem i nieco inaczej staram się podchodzić do koncertów, płyt itp. Zdanie typu „szkoda, że” jest wyłącznie subiektywnym odczuciem wrzuconym w recenzję, która powinna być lub chociaż stwarzać pozory recenzji obiektywnej. Ponadto nie włączenie pewnego utworu, na który autor czekał jest takim przysłowiowym „szukaniem dziury w całym”. Można zapytać po co? Czyżby po to bo „krytyk musi…?” Może. Jest to dość przykre, iż z tego właśnie powodu recenzenci nie cieszą się poważaniem wśród muzyków, już niejako z samego „zawodu”. Od czasu do czasu, podczas lekcji instrumentu z moim profesorem dyskutowaliśmy sobie na temat zawodu krytyka. Stwierdził dość jednoznacznie, iż "krytyk" jest często wrogiem artysty... Z jednego głównie powodu. Mianowicie recenzja krytyczna, powinna zawierać pewne wskazówki dla wykonawcy, co może poprawić. Natomiast dość często spotyka się w recenzjach myśli: "złym dźwiękiem"- co to znaczy złym? zbyt "mechanicznie", "za bardzo swobodnie" innym razem "za mało swobodnie"... natomiast w przychylnych recenzjach też nie zawsze wiadomo o co chodzi. "Pełnym dźwiękiem"... to chyba najbardziej powtarzający się "komplement". Oczywiście, sam czasem korzystam z "gotowych schematów", ale błędem jest popadanie w przesadę. Bo tak jest, w przypadku recenzji Lesława Czaplińskiego. Czepiając sie nieco bardziej. Co to znaczy "iż ciekawostka o podtekście erotycznym"? Rozumiem, że jest to takie "oczko puszczone" w strone czytelnika, ale może warto podać choć jedno źródło, które mówi o tym... przecież nie źródeł nie brakuje jeśli dobrze pamiętam rzecz dotyczy XIX wieku warto sięgnąć, bo mamy doskonale opracowane publikacje naukowe... warto się trochę bardziej wysilić... to trochę tak, jakbym napisał- przepraszam za śmiałość- iż Lesław Czapliński pisze złe recenzje. Można na tym poprzestać, ale aby tekst był poprawny merytorycznie, należy napisać, co mi się nie podoba, dlaczego i po co o tym piszę? W przeciwnym razie przestanę byc postrzegany jako poważny krytyk. Z resztą nie tylko o recenzje koncertowe chodzi. Trafiłem bowiem na "recenzję" dosłownie 6 wierszową dotyczącą nowej płyty Wolfganga Bauera. Traf chciał, iż akurat jestem trębaczem. Nic nie było w tej recenzji o barwie, technice, jedynie zwrócono uwagę na nieznany repertuar... otóż Droga redakcjo Koncertstuck jeśli dobrze pamiętam Brandta jest absolutnie podstawową literaturą. Jest to utwór ograny do "znudzenia", choć Bauer czyni na płycie cuda. Gra znakomicie, interpretacja jest premyślana, nie goni tempa - jak np. wbrew nutom Nakariakov, i to w zasadzie podstawowe informacje, jakie powinny się znaleźć. Natomiast napisać o kolejnej płycie kilka słów, po to by była nowa okładka i wspomnienie to trochę jak na "fachową" literaturę za mało nieprawdaż? Ad rem... Recenzja niemierytoryczna oznacza w moim rozumieniu, recenzję niepodpartą żadnymi "dowodami" źródłowymi... Ciekawy również jest fragment dotyczący interpretacji Wadima Brodskiego IV Koncertu skrzypcowego Paganiniego, iż "w znacznej mierze korzystał on w tym zakresie z osiągnięć swych poprzedników: Pietra Locatellego, Jakoba Schellera i polskiego wirtuoza Augusta Duranowskiego"... niestety nie do końca jest dla mnie zrozumiałe o jakie osiągnięcia autorowi chodzi... tryle? pizzicata lewą ręką? Jednak czy to może być potraktowane jako indywidualne osiągnięcia poprzedników? Kilka błędów językowych pomijam, uważam bowiem, iż w toku recenzji mogły się takowe pojawić. Warto również zwrócić uwage na trącące anachronizmem wyrażenia: zrazu, atoli czy aliści...może zatem warto przetyczać zatem przemówienie prof. Brinkmana, w którego tekście pojawia się postulat, aby badacz (recenzent, muzykolog itp.) posługiwał się zrozumiałym językiem... może warto wyjść w stronę mniej oczytanego odbiorcy...?
Inną recenzją, do której można się trochę poprzyczepiać, to "Ostatnie akordy sezonu" tu znów "Achillesową piętą" okazuje się pewna nieścisłość i niemerytoryczność informacji zawartych w recenzji. Nie do końca rozumiem, co pouczającego ma w sobie rozpoczęcie koncertu Pieśniami kurpiowskimi i uczynienie śpiewaków chóralnych solistami. Nie jest to przecież ani nowa, ani tym bardziej niespotykana praktyka (wystarczy wziąć do ręki płytę z nagraniem utworów Bacha, w których został wykorzystany tzw. "mały skład")... co w tym pouczającego? Idąc dalej... swormuowanie, iż "w omawianym wykonaniu zabrakło mi jednak ściślejszej współpracy solisty z dyrygentem, a szerzej prowadzoną przezeń orkiestrą" jakoś mnie "merytorycznie" nie przekonuje. Takie sformuowanie, typu "nie do końca wiem co napisać", jakoś nie przystoi profesjonalnemu magazynowi... bo znów należy zapytać, czego powyższy argument dotyczy. Prowadzenie orkiestry... dużo pod tym "sformułowaniem" się kryje. Oprócz recenzji opisanych powyżej w numerze można trafić na na prawdę kilka interesujących tekstów. Jak zwykle "bardzo dobrze się czyta" relacje z Metropolitan Opera- tym razem w całości poświęcona wagnerowskiemu Ringowi oraz tekst autorki poświęcony Jamesowi Levinowi... Ciekawe są również wywiad z Dariuszem Mazurowskim przeprowadzony przez Arkadiusza Jędrasika, oraz z Aleksandrem Mielnikowem przeoprowadzony przez Dorotę Staszkiewicz. Bardzo cenię też sobie informacje, o nowościach fonograficznych, jak np. tekst Andreasa Scholla o nowej płycie, na której doskonały solista śpiewa Bacha. Dobrze, iż w tym numerze w dziale recenzji ograniczono- do zera- recenzje płyt wychodzących w wytwórni Acte Prealable... Jak widać, nie wszystko trzeba krytykować... ale to, co należy, warto...

Na marginesie uwaga. Jedyne co najbardziej mi "przeszkadza", jest fakt, niezdrowej nieco proporcji recenzji płyt wydawnictwa Acte Prealable nad recenzjami innych wydawnictw. Dwie kolumny vs cała strona tekstu recenzji tegoż wydawnictwa sprawia wrażenie, że czytelnik może pomyśleć, iż recenzowana płyta tegoż wydawnictwa jest światowym fonograficznym wydarzeniem... jest czy nie, obiektywna gazeta powinna nieco inaczej postąpić. Dajmy na to, nie przypominam sobie, aby Gazeta Wyborcza recenzowała książki wydane przez Agorę, lub by Rzeczpospolita recenzowała swoje wydawnictwa... trochę więcej obiektywności i będzie lepiej...
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz