13 sierpnia 2012

Sade- Bring Me Home- Live 2011, cz. I

Bring Me Home - Live 2011 - Sade


Nowa płyta Sade, która została mi przesłana ze sklepu merlin.pl mnie wręcz oczarowała.  Po pierwsze i najważniejsze muzyką. Po drugie warstwą wizualną koncertu. Wielu twierdzi, iż jest w tej muzyce coś magicznego! Ja się z tym zgadzam w stu procentach, bowiem mnie ta płyta zauroczyła!

 Płyty koncertowe, mają nad studyjnymi pewną przewagę. Słychać na płycie emocje, atmosferę koncertu. Jest to element, który zdecydowanie przechyla szalę na korzyść albumów live. Innym elementem jest muzyka. Więcej muzyki oznacza… niewątpliwą przyjemność słuchania nieograniczonych w zasadzie niczym improwizacji znakomitych muzyków. To właśnie sprawia, iż nagrania live słucha się z większą radością, jaka płynie z obcowania z dobrą muzyką. Sade śpiewa znakomicie tworząc- zwłaszcza na koncertach- czego dowodem jest ta płyta- niezwykłą atmosferę, czego możemy doświadczyć w domowym zaciszu, choć nie oszukujmy się… płyta nie odda w pełni koncertowej atmosfery. Jednakże nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się tą namiastką koncertu.
Warto również napisać parę słów o muzykach z zespołu, którzy przecież współtworzą płytę. Oprócz Sade Adu, na płycie słyszymy: Stuarta Mathewmana (gitara i saksofon), Andrew Hale’a (klawisze), Paul S. Dewmana (bass), Leroy’a Osborne’a (wokal i gitara), Tony’ego Momrelle (wokal), Petea Lewinson’a (bębny), Ryana Waters’a (gitara) oraz Karla Vandena Bosschea (perkusja). Dość rozbudowany zespół nadaje tej płycie również swojego i charakterystycznego dla ich muzyki „smaku”
Należy również zauważyć, iż utwory nagrane na płycie, są różnorodne (choć przeważają utwory spokojne i nastrojowe), co stanowi dodatkową wartość płyty. Zarówno koncert, jak i płytę CD (bowiem na niej się chciałam skupić) rozpoczyna utwór Soldier of Love- znany z ostatniej płyty Sade (nie zaliczam bowiem do nowych płyt The Ultimate Collection- kompilację utworów, w której znalazły się co prawda trzy nowe utwory, jednak większość to nagrania starsze)stanowiący dość udane rozpoczęcie koncertu. Utwór Skin to właśnie już „coś” innego… nieco swingujący. Po mocnym rozpoczęciu płyty stanowi takie muzyczne uspokojenie. Z resztą podobnie Kiss of Live. Z tych kilku utworów można zatem wywnioskować, iż to właśnie taka stylistyka jest zespołowi bliższa, choć już następny utwór Love is fund jest jakby zaprzeczeniem obranej stylistyki. Nieco bardziej agresywny, niemalże rockowy i… przez to ciekawy. Jednorodna płyta znudziła by się dość szybko. Przy tej płycie nie ma już takiej obawy. Łączenie wielu gatunków ma zatem swoje „plusy”. Jezebel to znów powrót do utworów spokojniejszych i nie ukrywam, bardziej trafiających w mój gust. Osobiście, najbardziej przypadł mi do gustu Morning Bird. Cherish the Day jest utworem kończącym całą płytę. Stylistyką nie odbiega od reszty utworów, co dla mnie jest doskonałym zakończeniem całej płyty. Tym samym, płyta dość w swej stylistyce „spokojna” i niezwykle nastrojowa jest doskonałą propozycją na leniwe wakacyjne wieczory.
Zdecydowanie polecam: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz