25 sierpnia 2012

The Mozart Sessions czyli Mozart na niedzielę

Wydana dość niedawno- i recenzowana przeze mnie- płyta Janka Lisieckiego skusiła mnie do sięgnięcia po płytę nieco starszą, bo z roku 1996 (wznowioną z resztą  roku ubiegłym). Płyta ta jest ciekawa z kilku powodów i pokazuje ile muzycy par excellence  jazzowi mogą wnieść do muzyki "klasycznej" bawiąc się nią i rozciągając w różne muzyczne strony... i udowadniając, iż czasem odejście od "sztywnego" zapisu partyturowego może przynieść doskonałe efekty.

The Mozart Sessions - Bobby McFerrin, Chick Corea, Saint Paul Ch

Po pierwsze Bobby McFerrin i Chick Corea "bawią się" Mozartem, co daje niezwykle interesujące efekty. Kiedy puściłem tą płytę na jednym z wykładów, na którym miałem prezentacje akurat o koncertach fortepianowych, wykładowca zaśmiał się nieco i  powiedział "Corea nie wytrzymał do przetworzenia"... hmm.. no rzeczywiście nie wytrzymał, ale warto sobie zadać pytanie... czy Mozart wytrzymywał? Jedynym minusem nagrania jest to, iż za mało jest na nim Bobby'ego... dwa wstępy "śpiewane" i jedna wspólna z Chick'iem improwizacja to niestety dla mnie... absolutnego wyznawcy twórczości (po trochę nie wypada pisać w tym wypadku talentu) i pomysłów McFerrina... za mało... ale na tym w zasadzie minusy się kończą... Drugim powodem sięgnięcia po Mozarta jest fakt, iż muzyka na tym nagraniu- choć to może nieco niefortunnie zabrzmieć- jest niezwykle radosna, lekka i w pełni oddaje Mozartowskiego ducha... po trzecie Corea i McFerrin zagrali na nosie "rozbuchanym" i "historycznie zorientowanym" muzykom grających na fortepianach z epoki, a których interpretacje są zwyczajnie martwe (patrz casus zwyciężczyni ostatniego konkursu Chopinowskiego)- udowadniając jednocześnie, iż dobra interpretacja obroni się sama bez "historycznych instrumentów"... Po czwarte. Corea pomiędzy nutami- często dodając coś od siebie co jest dla mnie zwyczajnie piękne- znajduje różne "smaczki" właśnie dzięki temu iż "odchodzi" raz dalej raz bliżej od zapisu partyturowego, co z pewnością niektórych (a w zasadzie krytyków, którzy nie dopuszczają poza jedynym właściwym sztywno trzymającym się partytury wykonaniem innych interpretacji- zwracam uwagę na to, co nazywam wykonaniem a co interpretacją) denerwuje... Można w pewien sposób "odnieść" to nagranie do innego... porównanie okazuje się trafne również z kilku powodów. Po pierwsze i Corea i Jarrett to jazzowi pianiści bez dwóch zdań wyjątkowi. Po drugie oba nagrania pochodzą z tego samego roku- 1996. Moja propozycja zatem na niedzielne popołudnie to Mozart i dwóch niezwykłych gentelmenów (Corea i McFerrin w roli dyrygenta) robiących z Mozartem cuda...a może to muzyka Mozarta jest sama w sobie muzycznym "cudem"?
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz