2 listopada 2014

A ja lubię Songs of Innocente, czyli słów parę U2 i innych „wentylach bezpieczeństwa”


Dziś poważnie, ale wiesz, jest czasem w życiu taki moment, w którym szukasz na siłę wszystkiego co pozytywne i chwytasz się tego wszystkiego co może ci pomóc i po części odciąć się choć na chwilę od wszystkiego i wszystkich. Ale ja chciałem  ci dziś napisać o tych kilku rzeczach, które mi pomagają.  


Że pomaga mi muzyka, nie jest to żadnym zaskoczeniem, choć może już tytuły, które tu wymienię  mogą się wydać nijak niepasujące do całości bloga. Ale to nie gatunki, lecz muzyka jest w centrum i choć stopniowo będziemy powoli od tego odchodzić, to jeszcze nie teraz.
Old Ideas, Songs of Innocente i Spark of Life. Trzy tytuły i w rzeczywistości trzy zupełnie odmienne muzyczne estetyki, bo i są to artyści, którzy już od wielu lat operują swoim i do tego wielce indywidualnym stylem muzycznym. Leonard Cohen, U2 i Marcin Wasilewski Trio.  Dla mnie te trzy tytuły mają ogromne znaczenie, zwłaszcza w momencie, kiedy nie układa się do końca tak, jak ja sam bym tego chciał.

No mam tak, że staram się wybierać muzykę pod moje „potrzeby”. Leonard z Wasilewskim koją idealnie. Odstresowują, odcinają- co prawda tylko czasami- od rzeczywistości, która momentami jest serio bardzo ciężka (i uwierz mi na słowo, wiem co piszę), ale to nie jest temat na dzisiaj. A nowy materiał U2 (tak, ci od iphona)? Idealna mieszanka czegoś mocniejszego z pięknymi balladowymi numerami.

Ale jest też coś, o czym chciałem Tobie napisać, w większym stopniu niż o samej muzyce.

Miałem cztery lata, kiedy urodził się mój niepełnosprawny brat. Przez tych kilkanaście lat wyrobiłem sobie pewien mechanizm, który nazywam „wentylem bezpieczeństwa”. To jest coś, co pozwala ci totalnie się zresetować. Przestać na chwilę myśleć o czymś co cię przytłacza. Zresztą każdy tak chyba ma. Mechanizmem może być wszystko. Szachy, zumba, piłka nożna, gra, muzyka, spacer, jakieś miejsce, kościół, modlitwa, książki. Wszystko.
Gdy byłem nieco sporo młodszy i było mi na serio ciężko, biegłem na boisko. Albo z Tatą szliśmy się wykrzyczeć na Kolejorzu, tak po poznańsku. Widziałem, że dla mojego Ojca, była to też pewna forma zresetowania się i odseparowania się chwilowego od wszystkich problemów dookoła. Moja Mama ma zumbę, z której każdy tam z nas się po części podśmiechuje, kiedy już nieco zaczyna przeginać z maratonami, ale widzę, że dziś jest to dla Niej oderwanie się od- często smutnej rzeczywistości. Aktywne oderwanie się przy okazji, męczące, ale też takie bez którego Mama nie byłaby taka radosna i paradoksalnie wypoczęta. Niby banał, nie? Ale sprawdza się w stu procentach.

Teraz nie mam czasu ani na piłkę, ani na Kolejorza, mam za to czas (znajduję go podczas podróży samochodem, w- krótkich- przerwach) na muzykę. Ale nie byle jaką. Ostatnio Ania poszła na próbę orkiestry odpaliłem sobie płyty Daktari i nowe produkcje Bołtu, i nieco odleciałem. Wiem, z jednej strony to tylko płyta. Dla mnie aż. Bo muzyka ma naprawdę kosmicznie magiczne właściwości. To jest właśnie dla mnie takie totalne odejście. Chwilowe bo chwilowe, ale jednak odejście, choć nie ukrywam, że rodzaj muzyki zależy od nastroju. Bo sprawdza mi się tu też i t całkiem genialnie Tomasz Stańko (i znów pojawiająca się zwykle liczba trzy: Lontano, Dark Eyes i Wisława), którego płyty towarzyszyły mi często w jakichś tam moich pomniejszych problemach.

W sumie, to wydaje się całkiem absurdalne i abstrakcyjne w swojej wymowie. Muzyka jako coś, co pozwala się odciąć. Raczej średnio to brzmi. Wiem, ale to właśnie jest mój sposób i do tego cholernie- jak dla mnie- skuteczny. Przynajmniej na dziś dzień. Nie wymaga jakichś mega pokładów energii, nie wymaga też mega pokładów wolnego czasu.

Bardzo dobrze sprawdzają się tu też książki. W mega ciężkich chwilach mam takie swoje osobiste pozycje. Jest Pismo Święte, albo Bóg może tylko kochać Brata Rogere’a z Taize, wszystkie książki Szymona Hołowni (tak trochę bardzo monotematycznie, ale cóż). To są tylko te, które przychodzą mi do głowy w pierwszej kolejności. Teraz akurat mam pod ręką Bóg- życie i twórczość i Bóg, kasa i rock’n’roll Hołowni i Prokopa. W domu leżą dwie inne książki Hołowni, które uwielbiam i często m też pomagają. Ludzie na walizkach i Ludzie na walizkach. Nowe historie. Ustawiają one dosyć jednoznacznie jakieś nasze pomniejsze trudności, choć nie zawsze znajdujemy w nich odpowiedź na te na serio ciężkie pytania.

Wiesz, te wentyle są cholernie potrzebne. Bo pomagają w życiu. A jeżeli jest naprawdę ciężko, pozwalają nie zwariować, co w natłoku złych momentów i wiadomości jest nawet całkiem realne.
Lubię te zdjęcia, bo przywołują raczej miłe wspomnienia, i pod tym chociażby względem musiały się tu znaleźć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz