8 grudnia 2012

Oliver Sacks Muzykofilia

Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu
Postanowiłem trochę poczytać… okazja nadarzyła się dość szybko, gdyż otrzymałem od merlina pewną książkę. Jedyne pytanie jakie stawiałem sobie, to czy będzie tu bardziej o muzyce czy może bardziej o mózgu… pewien absurd tego pytania uświadomiłem sobie już po 30 stronach lektury.            



Muzykofilia Olivera Sacksa to książka o potędze muzyki… o sile, jaka jest muzyka w najróżniejszych „sytuacjach” w jakich znaleźli się pacjenci Sacksa. Opowieści często są niezwykłe. Na okładce znalazło się takie spostrzeżenie:

„W Muzykofilii Oliver Sacks bada potęgę muzyki, analizując doświadczenia pacjentów, muzyków i niezwykłych ludzi, a znajdują się między nimi: chirurg, który po porażeniu piorunem dostaje obsesji na punkcie muzyki Chopina, osoby z amuzją, dla których symfonia brzmi jak brzęk rądli i pokrywek, oraz człowiek, którego pamięć nie obejmuje więcej niż siedem sekund- chyba, że chodzi o muzykę […]”

Całość podzielona została przez Sacksa na 4 części: I: Nawiedzeni przez muzykę, II: Zakres muzykalności, III:  Pamięć, ruch i muzyka, IV: Emocje, tożsamość, muzyka… w „Przedmowie” autor zaznacza, jak bardzo skomplikowany okazuje się cały system nerwowy odpowiadający za percepcję muzyki, słusznie zauważając przy tym, iż ta muzyczna „cudowna machineria” ze względu na swoją wewnętrzną zawiłość może ulec najróżniejszym deformacjom. Również zaznacza pewien problem wyobraźni muzycznej, która również ulegając pewnym deformacjom może wymknąć się spod kontroli. Jeszcze innym problemem jest fakt, iż muzyka (konkretny rodzaj muzyki, melodia, rytm) może wywołać stany padaczkowe. Rozdział I przynosi informacje ustalenia, z którymi jak dotąd się nie spotkałem. Grając muzykę, słuchając jej, analizując, na swój sposób ją przeżywając nie miałem pojęcia iż ta muzyka, która przynosi dla mnie jakiś rodzaj ukojenia, dla innych może być prawdziwym utrapieniem, czy zmorą… ale nie tylko… okazuje się również, iż muzyka może naprawdę zawładnąć człowiekiem… dowodzi temu przykład doktora Tony’ego Cicori, którego życie po porażeniu piorunem toczyło się jakby normalnie… do czasu, aż nie poczuł silnej potrzeby słuchania muzyki fortepianowej… na potęgę kupował nagrania Chopina. Obojętność jaką darzył muzykę przerodziła się w prawdziwą pasję do muzykowania oraz do komponowania… są to jednakże- nazwijmy to- łagodne skutki opętania przez muzykę… inne skutki halucynacji muzycznych okazują się bardzo poważne… halucynacja muzyczna może być bowiem wstępem do ataku epilepsji… pojawia się również termin „muzykogennej epilepsji”:

                „Epilepsję muzykogenną zazwyczaj uważa się za rzadką, chociaż Critchley podejrzewa, iż może do niej dochodzić dość często. Może być wielu ludzi, sugerował, którzy słyszą muzykę, czują się nieswojo, doznają na przykład lęku, wtedy jednak natychmiast wyłączają muzykę, czy zatykają uszy i nie dopuszczają do rozwinięcia się ataku.” Dochodzimy zatem za autorem tekstu do wniosku, iż konkretna muzyka może wpłynąć na rozwinięcie się ataku. Niezwykle ciekawe okazują się rozważania na temat wyobraźni muzycznej. Jak się okazuje wyobraźnia muzyczna może przekroczyć pewną miarę stając się jednocześnie prawdziwym utrapieniem… utrapieniem w postaci powtarzającego się „w koło Macieju” fragmentowi… niewinne powtarzanie w myśli III Koncertu fortepianowego Beethovena (Sałkiem normalne w swej naturze) przeistoczyć się może w powtarzający się w nieskończoność potworny pasaż z początku tegoż koncertu.

Część II rozpoczyna się rozważaniami dotyczącymi zakresu muzykalności… ale co to tak naprawdę ten zakres, i przede wszystkim z czego on się bierze? Poza tym, jak się okazuje można mieć dobry słuch, ale nie mieć kompletnie żadnych predyspozycji do grania na instrumencie. Jak z tym zakresem? Sacks dowodzi bowiem, iż nawet wybitni kompozytorzy (przywołuje w tym celu Czajkowskiego) zdają sobie sprawę z pewnych ograniczeń. Czajkowski był świadomy, iż jego wielkiej biegłości melodycznej nie towarzyszy podobne wyczucie muzycznej struktury… Ale od czego zależy ów zakres? Z jednej strony można go rozszerzyć, ale z drugiej strony ma on pewne granice narzucone przez naturę. Doskonałym przykładem jest tu „słuch absolutny”. Jak pisze autor „słuch absolutny w wielkim stopniu zależy od wczesnej nauki muzyki, ale sama taka nauka nie może zagwarantować słuchu absolutnego”.

Amuzja i dysharmonia… ważny jest również postawiony przez Sacksa „problem” percepcji dźwięku… bowiem pojawiają się „upośledzenia” percepcyjne jak amuzja, czy dysharmonia. Amuzja jest najogólniej rzecz biorąc głuchotą dźwiękową dość powszechnie spotykaną. Autor przywołuje tu przykład wokalistki Florence Foster Jenkis… porywającej się na najtrudniejszy repertuar przeznaczony dla sopranu koloraturowego… nie radząc sobie z tym repertuarem intonacyjnie i co gorsza nie zdając sobie z tego sprawy. Pojawia się jeszcze termin „amuzja totalna”. W tym wypadku dźwięki zmieniają się w niedający się znieść potworny hałas (zgrzyt samochodu czy hałas porozrzucanych garnków).         Z kolei dysharmonią należy nazwać utratę wyczucia wysokości dźwięku. Objawia się poprzez rozczłonkowanie poszczególnych głosów w przestrzeni harmonicznej. Człowiek, którego dotknęła dysharmonia nie słyszy współbrzmień kwartetu smyczkowego… słyszy natomiast cztery oddzielone od siebie głosy. Z punktu widzenia wykształconego muzyka fascynujące okazują się rozważania na temat „słuchu absolutnego”… można powiedzieć, iż dla muzyka to nic nowego… ale pozornie proste rzeczy okazują się bardzo ciekawe. I jak się okazuje sam słuch absolutny może ulec deformacjom… może się okazać, iż nagle wyższe dźwięki ulegają rozstrojeniu i zaczynają brzmieć fałszywie. Jeśli chcieć nazwać tą deformację, należałoby użyć terminu „amuzja ślimaka”. Ale równie ciekawy okazuje się fakt, iż fałszywość ta można skorygować… niemalże siłą woli. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie co powoduje owe zakłócenia…? Za zakłócenia może odpowiadać bowiem własny instrument, lub instrumenty sąsiadujące z „uchem muzyka” w orkiestrze. Zastanawiałem się również nad problemem muzycznych „sawantów” pierwszy raz spotkałem się z tym zagadnieniem na zajęciach z „psychologii”… drugi raz spotkałem się z nim właśnie w książce Sacksa. Sacks przywołuje postać umysłowo upośledzonego mężczyzny:

                Kiedy poznałem go w roku 1984, powiedział mi , że zna ponad dwa tysiące oper, a także Mesjasza, Oratorium na Boże Narodzenie oraz wszystkie kantaty Bacha. Przyniosłem nuty niektórych z tych utworów i poddałem go próbie; nie udało mi się go przychwycić na żadnym błędzie. Pamiętał nie tylko melodie. Po wysłuchaniu wykonania wiedział, co grał jaki instrument i co śpiewał jaki głos. […] Człowiek skądinąd poważnie upośledzony umysłowo miał muzykalność wyższego rzędu”

                W dalszym fragmencie rozdziału pojawiają się informacje o samej nazwie „idiota sawant”, który ukuł w 1887 roku lekarz Langdon Down. Odniósł go do umysłowo chorych dzieci, które jednocześnie wykazywały wybitne uzdolnienia muzyczne… jak Sacks pisze: „Sawanci nie są idiotami, nie muszą też być koniecznie umysłowo upośledzeni, natomiast niemal zawsze są autystykami.” Przykłady podawane przez Sacksa okazują się wręcz niezwykłe, co sprawia, że książkę czyta się nie jak rozprawę naukową, ale jako całkiem przystępną pozycję.

                Jednakże muzyka nie zawsze przeszkadza… potrafi być niemalże jedynym „środkiem” komunikacji z dziećmi z autyzmem. Niezwykłe okazuje się, iż na zaśpiewane pytanie dziecko u którego stwierdzono autyzm udzieli śpiewnej odpowiedzi, podczas, gdy na zadane pytanie w trakcie zwykłej rozmowy najzwyczajniej nie odpowie lub je zignoruje. Muzyka może okazać się również zbawienna… jak w przypadku chorych na zespół Tourette’a, którzy podczas wykonywania muzyki pozbywają się towarzyszących innym czynnością tików (np. niekontrolowanej mimetyki)… np. Sacks opisuje młodego muzyka, który jak mówił w trakcie dnia ma ok. 40 000 tików… jednakże zanikają one całkowicie podczas gry na pianinie… ale muzyka potrafi także pobudzać emocje- jak w przypadku Harry’ ego S., który beznamiętnie przyjmował wszelkie informacje. Obojętność ta znikała w momencie, gdy zaczynał śpiewać… pojawiały się wówczas  emocje, których nie przejawiał w innym przypadku. Podobnie jest zresztą w przypadku ludzi z wrodzonym tzw. zespołem Williamsa… Sacks określa ich mianem „hipermuzykalnych”.

Książka profesora Olivera Sacksa, jest pozycją absolutnie wyjątkową i pasjonującą… Sacks rezygnuje ze skomplikowanego języka naukowego podając czytelnikowi książkę niezwykle przystępną i wciągającą. Należy zaznaczyć, iż książka jest efektem ponad czterdziestoletnich obserwacji (sam autor pisze, iż początki zainteresowania wpływem muzyki na parkinsoników liczy od roku 1966) przemyśleń i wniosków z nich płynących, które zsumowane ze sobą okazują się niezwykłą lekturą, ale przede wszystkim lekturą napisaną niezwykle rzetelnie w oparciu o wiele lat badań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz