Finanse

A skoro już jesteśmy przy finansach, niedawno przeszedłem się po sklepach, które obiecują na bardzo niskie raty... efekt? Przeczytajcie sami

Konkluzja sprowadza się do kilku refleksji. Jeżeli chcesz mieć ratalkę na 0, to masz trzy opcje. Albo się nachodzisz po sklepach i uda się tobie za którymś razem znaleźć sklep, który jednak da kredyt na 0 albo zrobisz awanturę i zdasz się na dobrą wolę sprzedawcy, albo masz znajomości. Dziś prześwietlam oferty z dwóch sklepów, które chwalą się ratami 0.

Pracowałem kiedyś w euro. W sumie nie tak dawno, ale nie o tym... choć w jednym z wpisów dojdziemy jeszcze do euro. Miałam raty całkowicie nieoprocentowane. Tyle za ile wziąłem sprzęt oddałem i koniec. Dostaje owszem jeszcze co jakiś czas mega oferty przygotowane specjalnie z myślą o mnie, ale traktuję to raczej jako efekt uboczny bezkosztowych pożyczek. To była jedna z opcji czyli "po znajomości". Mogłem poprosić, żeby dziewczyny na ratach rozpisały mi je na 0. Udało się popchnąć wniosek, a ja cieszyłem się sprzętem.

Druga opcja "na awanturę" sprawdza się w skrajnych przypadkach, i to w przypadkach, kiedy rzeczywiście masz na konkretny sprzęt ciśnienie, a że ja byłem bardziej w formie orientacyjnej  i doświadczalnej nie za bardzo chciałem się awanturować. Ale też drugiej strony, chciałem jednak coś osiągnąć. Nie udało się. Bo w każdy ze sklepów dostawałem oprocentowanie kredytu rzędu od 9 do niespełna 40%. Oczywiście kosztów nie dało się w żaden sposób ominąć, bo okazywało się, że ubezpieczenia do kredytów są obowiązkowe. 

Rundkę po sklepach zrobiłem z pewnym założeniem. Biorę sprzęt na raty, dajmy na to na kwotę 2500 zł z zamiarem 500 złotowej wpłaty własnej. Założenie drugie. Kredyt bez kosztów. 

Na pierwszy ogień poszedł Saturn, choć tu szczerze mówiąc powiedziałem, że chcę 2500 w całości na raty bez wkładu własnego. Miły Pan poinformował mnie na samym początku, że nie ma czegoś takiego jak raty 0, ale możemy spróbować wysłać wniosek z obniżonym oprocentowaniem. Odpowiedź przyszła po 5 minutach. Jest akceptacja, ale przy wpłacie minimum 300 zł, na 12 rat a koszt kredytu wyniósłby mnie ok 200 zł. Niby niewiele, ale miało być na 0. Podziękowałem.

Mamy więc tak. Ponad 10% wkładu własnego i około 9% wartości kredytu oddajemy w ratach. Ale okazało się, że to i tak najlepsza opcja. Opcja oprocentowana, ale najniżej jak się da.  I przynajmniej Pan nie rżnął głupa, że muszę wziąć ubezpieczenie. 

Media Expert.
Tu już nie było tak dobrze. Wprowadziliśmy dane i Pani zadała mi pytanie jaką ratę chciałbym płacić. Klasyka. Najłatwiejszy chwyt. Chodzi w nim o to, żebyś powiedział ile możesz mniej więcej zapłacić, a i tak władują w to oprocentowanie, ubezpieczenie i jeszcze przedłużą ci gwarancję. Później mogą powiedzieć, że zrobili nam dobrze, bo przecież rata jest taka jaką chcieliśmy. Tylko, że my chcieliśmy ratę, bez dodatków, wyszła z dodatkami. Odpowiedziałem Pani, że jednak chciałbym jak najniższe oprocentowanie, a najlepiej 10 czy 12 miesięcy na 0. Zanim skończyłem wyraz zero, mniej więcej przy "ze..." Pani zaczęła kiwać głową, i stwierdziła, że nie ma opcji. Ale wyliczy najtańszą wersję. Najtańsza wersja wyniosłaby mnie 500 zł i jeszcze nieco droższa w innym banku 750 zł samych kosztów. Podziękowałem.

Ale zacząłem sobie liczyć. 500 złotych wkładu własnego i 2000 kredytu. Koszty w zależności od banku to 25% albo w opcji ekstra 37,5%. To były koszty kredytu. Poszedłem się przejść i po 15 minutach wróciłem do sklepu. Poprosiłem Pana sprzedawcę o rozmowę z kierownikiem sklepu, i mówię, że nie tak dawno (miesiąc czy dwa miesiące temu) rozmawiałem z kierownikiem tego samego sklepu, tylko w miejscowości obok i nie było problemu z kredytem na 12 rat na 0, a teraz nagle jest. Z kilku innych źródeł dowiedziałem się też, że przy 12 ratach nie powinno być problemu z zerem. Pan poszedł do kierownika i wrócił z informacją zwrotną, że nie ma opcji, że kierownik załamał ręce a dziewczyny na ratach na pewno zaznaczyły tylko to co musiały i nie ma innej możliwości. MHmmm no tak. Zaznaczyły wszystkie checkboxy łącznie z ubezpieczeniem i chciały popchnąć taki wniosek.

Ale stwierdziłem, że może "dziewczyna na ratach" nie miała dnia. Przyjadę jutro. Inna dziewczyna. Wprowadzamy wniosek. Tzn uzupełniamy, bo i tak nie zastał popchnięty do weryfikacji. Dochodzimy do tego samego. Na ile rat. Mówię, że wpłacę 500 zł, a skredytuję całą resztę. Ok. Koszty te same 750, albo możemy mniej, wtedy wyjdzie 500. Super. Ale stwierdziłem, że jednak pogadam sobie z Panią. Z czego wynikają koszty.

- No tak, ma Pan ubezpieczenie- powiedziała Pani.
- O, to super, bo mogę zrezygnować z ubezpieczenia, albo najlepiej będzie jak Pani usunie to ubezpieczenie z wniosku?
- Nie może Pan, bo bank dokłada to ubezpieczenie jako obowiązkowe przy tego typu sprzęcie, bo to sprzęt delikatny (Pani użyła innego słowa- chyba o podwyższonym ryzyku, ale wypadło mi teraz z głowy i nie jestem pewien). Ewentualnie, może Pan zrezygnować z ubezpieczenia w banku, bo my nie mamy takiej możliwości.
-Mhmmm jakby to ubezpieczenie miało w jakikolwiek sposób mnie ochronić- pomyślałem
-Ale wie Pan co, sprawdzimy w innym banku, gdzie możemy zrezygnować z ubezpieczenia na miejscu.
- O, ok.
- No to tu nam wychodzi rata x
- No fajnie, ale to nadal kosztów wychodzi bardzo dużo, ale wie Pani co, ja rozmawiałem z kilkoma osobami...
-No właśnie, Pan wczoraj mówił, że dzisiaj ma jechać do innego sklepu, a my kontaktowaliśmy się z tym sklepem i tamten kierownik nie przypomina sobie, żeby z Panem o czymś rozmawiał...

Uuuu, trafiła się wyszczekana Pani...Tu nasza rozmowa się skończyła. Po pierwsze. Nie miałem zamiaru tłumaczyć Pani, że oczywiście, że wczoraj nie rozmawiałem z tym Panem kierownikiem, bo rozmawiałem z nim miesiąc czy dwa miesiące temu biorąc sprzęty kuchenne na raty więc nie mógł kojarzyć wczorajszej rozmowy, a skoro pracownik ma problem ze zrozumieniem prostego złożonego zdania i zrozumiał rozmawiałem kilka miesięcy temu jako przed chwilą- to nie moja wina, po drugie zirytowało mnie to, że Pani świadomie, czy nie, próbowała mi udowodnić, że kłamałem, a tego bardzo nie lubię. Sorry, ale jako klient nie muszę jej się z niczego tłumaczyć. Wyszedłem i szczerze mówiąc odechciało mi się jakichkolwiek zakupów w tym sklepie. I po prostu tu już nie wrócę. Nie lubię, jak się mnie robi w konia i wciska na chama coś, czego nie chcę. Rozumiem systemy premiowe systemami premiowymi, bo każdy sprzedawca jest rozliczany na jakichś tam określonych zasadach, ale... następnego dnia poszedłem do Rtv Euro Agd. Nie mówiąc Pani, że kiedyś w euro pracowałem zapytałem informacyjnie o raty 0. Nie ma problemu. To Pan decyduje o tym na jakich warunkach chce Pan otrzymać raty. Nie zostałem potraktowany z buta, jako klient, który dupę przyszedł zawracać, ale zostałem potraktowany po prostu normalnie. Dopiero później powiedziałem, że pracowałem w euro i zaczęła się dyskusja. Wszedłem jako klient, z zewnątrz i bez żadnej łaski dostałem informację o ratach 0%.

Wracając do Media i Saturna.

Dwa sklepy. Dwa sklepy reklamujące się, że są raty na 0 (w Media przy wybrany sprzęcie była informacja o 30 ratach. Policzyłem szybko i  pomnożyłem kwotę podaną przy sprzęcie wychodziło 0) i dwa sklepy próbujące głupa przyciąć. Niby 0, ale niby go nie ma. W Komputroniku przynajmniej Pan poinformował mnie od razu i szczerze. Nie ma u nas 0. I koniec. Nie traciłem czasu i nie wkurzałem się przynajmniej.

Mamy więc dwa sklepy, w których nie da się wziąć rat na 0. Nie wiem, czy Pan z Saturna wniosek wysłał i czy rzeczywiście bank coś mu kazał. Sprawiał jednak wrażenie profesjonalnego. Panie w Media potraktowały mnie raczej z buta i mojego wniosku nawet nie wysłały. z drugiej strony czego nie robi się dla statystyk.

Wmawianie klientom, że mega wysokie oprocentowanie i ubezpieczenie jest obowiązkowe w przypadku kredytów ratalnych, jest patentem starym jak świat. Uśmiechnięta Pani, poinformuje nas że za wszystko odpowiedzialne są te banki i tyle. Ale wszystko się zmienia, kiedy zerkniemy na umowę, albo przeczytamy regulamin. Weźmy Media Expert.

Pani z rozbrajającą szczerością powiedziała, że do kredytu mamy obowiązkowe ubezpieczenie. Odnieśmy się do regulaminu, w którym już w pierwszym zdaniu zostało napisane, że ubezpieczenie nie jest obowiązkowe. Nie ma tu nic o telefonach, choć Pani przekonywała mnie, że bank narzuca ubezpieczenie do sprzętu o podwyższonym ryzyku. Idąc tym tropem, każdy sprzęt jest o podwyższonym ryzyku. Pralka, o ma mega drogie części wymienne, Telewizor, bo matryca kosztuje więcej niż 50% wartości sprzętu, cała strefa IT i tak dalej. Pani była jednak tak dobra, że zaproponowała mi wysłanie wniosku do innego banku, ale zaznaczyła, że ten bank wymaga wpłaty własnej... Uuups. I tu znowu w regulaminie przy wpłacie własnej jest dopisane, że sam decyduję o wpłacie. Owszem bank może zażądać wpłaty, ale dopiero przy weryfikacji wniosku. Problem w tym, że wniosek nie został przez Panią wysłany. 

Ok. Zrobiłem jeszcze jedno podejście. Tym razem przez infolinię. Pani powiedziała, że nie wie jak w sklepach stacjonarnych, ale u nich całkowity koszt kredytu przy kredytowaniu 2000 wynosi 39 złotych. To generalnie spora różnica. 500 w najtańszej wersji w sklepie stacjonarnym i 39 zł w internetowym skąd różnica ok 2% w stosunku do niespełna 40%? Rozumiem, że żaden bank nie jest instytucją charytatywną podobnie jak sklep, ale strasznie nie lubię jak mi się wciska na chama coś, czego kompletnie nie potrzebuję mówiąc że jest obowiązkowe. Koszty, ok. Nikt nie lubi, ale z drugiej strony ratalka jest kredytem, a prawa rynku kredytowego są takie a nie inne. Ale nadal uważam, że ponad 35% kosztów to zdecydowanie za dużo.

Co konkretnie miałem na celu pisząc ten wpis? Generalnie chciałem zwrócić uwagę na to, że warto czytać to, co podpisujecie. Idąc do sklepu, warto spędzić trochę czasu nad umową i zobaczyć za co płacimy. Wiele razy widziałem w sklepach jak klienci podpisują kwity, których nawet specjalnie nie przeczytali. Na sporo ponad 200 umów jeden klient spędził 20 minut czytając każde zdanie na umowie. Jeżeli Pani na ratach powie ci, że ubezpieczenie jest obowiązkowe poproś o wydruk umowy, albo OWU, czyli Ogólnych Warunków Ubezpieczenia. Umowa bez podpisu i tak jest nieważna i to, że Pan lub Pani umowę wydrukuje nie obliguje wcale do podpisania.

Co z tym ubezpieczeniem?

Generalnie rzecz biorąc to, czy weźmiesz ubezpieczenie do kredytu, jest twoją sprawą i namawiam do zastanowienia się nad tym. Tyle tylko, że można to zrobić w jakiś inny sposób niż na chama wciskając. Pani w media nie podjęła nawet wysiłku wyjaśnienia mi, jakie to ubezpieczenie, co mi daje, i czy mogę to jakoś wykorzystać.

Tyle... ale jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać o ratalkach, ale to może przy innej okazji.




Rok 2015 był dla nie rokiem bardzo nietypowym. Stąd właśnie pewien tematyczny fikołek, nad którym pracuję już od kilku miesięcy.

Sam temat wciągnął mnie błyskawicznie. Nie owijając w bawełnę... będzie o finansach... razem z profesorem Andrzejem Sopoćką. 

Wpis powstał we współpracy z wydawnictwem PWN.
Mit pieniądza


Pierwszą funkcję książki prof. Sopoćko określił już w pierwszych zdaniach wstępu.

„Poszukiwania w teorii monetarnej nad sposobem wyjścia z trwającej obecnie stagnacji gospodarczej nie dają rezultatu. Rozwiązania, które wydawały  się niedawno jedyne i ostateczne, zawiodły. Pora więc szukać nowych i to niekoniecznie na drodze modernizacji i adaptacji istniejących modeli. Warto także przyjrzeć się bliżej paradygmatom, które wydają się obecnie niewzruszalne.”

Wstęp do książki przynosi czytelnikowi obok nakreślenia zakresu tematycznego kilka informacji gospodarczych, które warto poznać:

Obsługa długu publicznego , obecnie nie jest zbyt wielkim ciężarem ze względu na ekstremalnie niskie stopy procentowe. Na przyszłość może to jednak tworzyć bardzo poważny problem […]. Przy obecnym stanie zadłużenia (PKB/ dług publiczny= 1/1) podwyżka stopy bazowej o np. jeden punkt procentowy oznacza taki wzrost kosztów obsługi długu, że trzeba skreślać całe pozycje budżetowe.

Czy informacja podana niejako w odwrotności… 

Z kolei dalsze obniżki tej stopy, celem zachęcenia sektora prywatnego do przyspieszenia rozwoju, oznaczałyby przejście na ujemne wartości tego parametru.

Jednakże najważniejszym problemem tej pracy jest przedstawienie dwustrumieniowego modelu emisji pieniądza. System ten oparty jest na przywróceniu bezpośredniego zasilania budżetu w pieniądz z jednej strony, natomiast z drugiej strony na oddzieleniu tego pieniądza od strumienia drugiego, czyli trafiającego do sektora komercyjnego. Pod względem tego problemu książka prof. Sopoćki jest publikacją bezprecedensową.

Można by cytować publikację, na potęgę… tylko po co?  
Największą zaletą tej książki jest z całą pewnością to, że jest ona adresowana do czytelnika masowego. Niekoniecznie specjalistycznego, ale czytelnika, który zwyczajnie interesuje się stanem finansów i możliwościami jaki system finansowy daje współczesnemu konsumentowi.

Cenne z punktu widzenia czytelnika (z punktu więc czysto poznawczego) jest ujęcie pieniądza w sensie ściśle historycznym. Skąd wziął się pieniądz; Rozwój pieniądza bankowego. Wielki wynalazek Templariuszy czy w końcu Dług publiczny. Właściwie kto od kogo zarabia, to tylko część problemów postawionych przez autora książki w pierwszy rozdziale, ale problemy zdecydowanie najciekawiej opisane przez prof. Sopoćkę. Ale ten pierwszy rozdział jest jak dla mnie wstępem do głównego problemu jakim jest Dwustrumieniowy Model Polityki pieniężnej. Pomysł nazwijmy to w skrócie DMPP wypływa z pewnego bardzo czytelnie nakreślonego lejtmotywu:

Do niedawna przyrost pieniądza generował wzrost gospodarczy. Teraz to  już nie działa. W globalny systemie finansowym pieniądza jest wręcz nadmiar, nie dociera jednak w miejsca, gdzie pobudziłby popyt. Nie ma więc ujścia dla produktów rosnącej wydajności pracy. Pieniądze grzęzną albo w grze finansowej, albo w portfelach tych, którzy właściwie ich nie potrzebują. Propozycją ograniczenia tego jałowego wypływu pieniądza oraz wzmocnienia jego prorozwojowych właściwości jest 

dwustrumieniowy model polityki pieniężnej.

Cały drugi rozdział, jest takim większym ujęciem polskiej gospodarki, które okazuje się ujęciem bardzo trafnym i rzeczowym. Ale też ujęcie dający do myślenia. Prof. Sopoćko forsuje bardzo stanowczo tezę, że każdorazowe podniesienie stóp procentowych okazuje się zgubne dla gospodarki.


Generalnie propozycja Sopoćki jest w bardzo mądry i rzeczowy sposób udokumentowana faktami, co czyni ją propozycją, którą nie tylko warto poddać ocenie indywidualnej, ale i ocenie w pewnym sensie społecznej. A może też okazać się swojego rodzaju alternatywą, dla pomysłu obniżenia stóp procentowych w Polsce, o którym co jakiś czas coraz głośniej się mówi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz