fot. Anna Szykor
Mikołaj Szykor:
Twoja muzyka już od wczesnych utworów charakteryzuje się dużą samoświadomością.
Skąd wówczas u młodego chłopaka przemyślenia takie- jak odautorski tekst-
niemalże filozoficzny- do „Zmniejszenia objętości”- utworu na trąbkę,
waltornię i taśmę, który wówczas wspólnie prawykonywaliśmy?
Jakub Królikowski:
Po prostu jest to opisane jakieś wyobrażenie, wyobrażenie jakiejś sytuacji,
nie ma tam aspektu filozoficznego, inspiracją było zjawisko rozchodzenia się i
wybrzmiewania dźwięku w przestrzeni zamkniętej jak pomieszczenie, pokój. To były
takie pierwsze próby licealne, też pamiętam jak to graliśmy...
M.Sz. : No tak, ale skąd zainteresowanie taśmą, bo jak przypominam sobie nie było na
konkursach kompozytorskich żadnej taśmy tylko nazwijmy to „tradycyjny” materiał
dźwiękowy
J.K: Wynikało
to z tego, że zainteresowałem się wtedy dźwiękiem elektronicznym jako kolejnym
narzędziem do komponowania - dlatego że nie wszystko da się wydobyć jedynie za
pomocą instrumentów orkiestrowych. Chciałem też używać więcej materiału niż
tylko system równomiernie temperowany.
M.Sz: A skąd w
ogóle pomysł „będę tworzył“? Może to zamierzchłe czasy, ale to Ty byłeś osobą świetnie
improwizującą z ogromnym poczuciem feelingu i osobą, która mi tłumaczyła wiele
spraw i wciągnęła mnie w muzykę jazzową a z drugiej strony, tak jak mówiłem
niezwykłe jak na ucznia liceum utwory, które były diametralnie różne od tych,
które pokazywali nasi koledzy.
J.K: Dziękuję,
improwizacja faktycznie jest dla mnie istotna, właściwie każde pisanie utworu
jest pewną formą improwizacji, tyle, że zapisanej po jakimś czasie. Najpierw
staram się to usłyszeć w czasie, później trzeba to zapisać. Skomponowanie
jednego utworu, fragmentu czy jednej rzeczy (piece, stück), trwać przecież może
bardzo krótko, tak jak krótka jest myśl. A zapisanie tego może zajmować większość
czasu. To, że komponuję i tworzę, jest właściwie kontynuacją tego, co robiłem w
dzieciństwie. To sposób w jaki żyję, tworzenie to coś zupełnie naturalnego.
M.Sz.: Wracając
do inspiracji, chciałem się spytać kto lub co Ciebie popycha do tworzenia. Kto wywiera na Ciebie
wpływ. Pytam o to bo wielu młodych twórców wymienia, wśród ważnych
kompozytorów, który wywarli na nich wpływ Grisey’a z „jego” muzyką spektralną.
A przecież nie tylko jest Grisey. Są przecież Stockhausen, Xenakis… kto jest
osobą, która na Ciebie wywarła wpływ?
J.K.: W różnych
latach, w różnym czasie, wiele osób wywierało wpływ, nie tylko kompozytorzy
muzyki współczesnej rozumianej symfonicznie, czy środowisko skupione wokół
Warszawskiej Jesieni, ale też różne formy muzyki elektronicznej. W ogóle każdy
kogo spotykam lub sytuacja, którą widzę może stać się impulsem do tworzenia,
inspiracją. Jedną z form jest też właśnie dźwięk. Tak jak budowanie zamków z
piasku. Dźwięk jest surowcem, materiałem z którego można wytworzyć jakieś nowe
jakości, tak jak rzeźbiarz używa marmuru. Ja tworzę sytuacje, najczęściej za
pomocą dźwięku.
M.Sz.: No właśnie.
Jak patrzyłem na tytuły Twoich kompozycji, nie brakuje u Ciebie tzw. tematów
„zaangażowanych”… jest I Symfonia Nowy Jork- 11 X 2001- może jest to utwór
wczesny, ale jest, jest Tibet, You are Free czy Rozstrzelano moje
serce w Poznaniu - (Czerwiec ‘56) nie nawiązuje może do tak współczesnej
historii jak dwa poprzednie utwory, ale jednak jakieś tam historyczne
konotacje budzi. A więc kompozytor musi raczej reagować na bieżące sytuacje,
które okazują się inspirujące.
J.K.: Czy
musi reagować - nie wiem, na pewno wiele wydarzeń kompozytora inspiruje, skłania
do refleksji, pozostawia pewnego rodzaju piętno.„Rozstrzelano moje serce w
Poznaniu“ to muzyka do wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny. Jej wiersz bardzo mi
się spodobał, również dlatego, że dotyczy mojego rodzinnego miasta, jest
tragiczny a przy tym piękny.
M.Sz.: Wracając
jeszcze na chwilę do korzystania z elektroniki. W Polsce nie ma już - od czasów
zamknięcia Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia- instytucji tak dużej, w
której można się pod tym względem rozwinąć. Nie myślałeś aby gdzieś wyjechać,
jest np. francuski IRCAM… wyjechać z Poznania gdzieś i tam tworzyć?
J.K.: Może i
tak. W ogóle pojęcie komputera dzisiaj jest ciekawe, komputer można mieć przy
sobie obojętnie w jakiej formie, mam na myśli urządzenia elektroniczne, każdy
ten komputer ma przy sobie i każdy na komputerze wszystko robi. Jest w zasadzie
tylko wąska granica między tym jaki to jest rodzaj muzyki czy jakiejś dziedziny
sztuki. W zasadzie sala koncertowa może być wszędzie i podobnie studio
nagraniowe. W twórczości istotne jest dla mnie oparcie o płaszczyznę lokalną,
relacje tego, co jest „tu“ - z tym, co jest „tam“ czyli „gdzie?“. Jest IRCAM,
jest ZKM w Karlsruhe, to świetnie, że jako ludzkość dysponujemy coraz to
nowszymi środkami do analizy zjawisk, edycji, technologia bardzo nam pomaga.
Jednak istotne jest to, by usłyszeć dźwięki zanim się zadecyduje, że w ogóle
mają być w kompozycji. Ponowoczesność się prawie skończyła, w kuluarach mówi się
o odwracaniu procesu w drugą stronę: z elektroniki do brzmień instrumentów,
czyli imitacje elektroniki za pomocą orkiestry. W ogóle zjawisko imitacji jest
najbardziej podstawowe, od tego się wszystko zaczyna. Tak jak człowiek imitujący
przyrodę. Widzimy, że postawione kiedyś granice się zacierają, że „muzyka
rozrywkowa“ miesza się z nurtem „contemporary classic“ i tak dalej. Wydaje mi
się, że zwiększył się obszar poszukiwań.
fot. Anna Szykor
M.Sz. Mówisz o
dzisiejszej muzyce, a interesuje mnie, jak postrzegasz dzisiejszą muzykę.
Interesuje mnie czy są według Ciebie nazwiska „godne polecenia”… ze środowiska
poznańskiej AM wyszli Prasuqual czy Dobromiła Jaskot. A spoza „naszego” środowiska
są jeszcze inni, np. ciekawy kompozytor Paweł Hendrich, czy Dariusz Przybylski,
czy Wojtek Blechacz?
J.K.: Nazwiska młodych
kompozytorów kojarzę z Warszawskiej Jesieni i „kręgu młodych”. To też trudno
powiedzieć, jest wielu odbiorców i każdy kompozytor ma do opowiedzenia pewną
swoją historię. Kompozytorzy których wymieniłeś są świetni. Odnośnie oceny.. w
czasach powszechnego relatywizmu, próba oceny wartości czyjejś twórczości nie
jest prosta, a oczywistym jest, że każdy człowiek słyszy inaczej, na swój
sposób.
M.Sz.: Nie jestem
kompozytorem i dziś występuję raczej w roli tzw. „teoretyka”, ale wydaje mi się,
że bycie kompozytorem nie należy dziś do łatwych zadań. Mówiąc trochę językiem
marketingowym- brakuje „popytu” na nową muzykę. Instytucje nie kwapią się do
nowych zamówień. Jest- legendarna- Warszawska Jesień, Poznańska Wiosna, są
festiwale we Wrocławiu, Sacrum Profanum- ale to „zjawiska okazjonalne”. Są
„kompozytorzy rezydenci” przy Filharmoniach, ale na tym zainteresowanie nową
muzyką się kończy. Co wielu ludzi zauważa. Rozmawiałem kiedyś z Profesorem
Meyerem i sam stwierdził, iż w Niemczech „w koło Macieju” gra się Koncert
skrzypcowy Beethovena… co sezon. A nie brak przecież pięknych współczesnych
Koncertów na skrzypce (Berg, Penderecki i Przybylski). Jest to zatem
dość trudna „profesja”.
J.K.: Muzyka jest już nie tylko w filharmonii ale
też w wielu innych miejscach, nawet wirtualnych - takich jak sieć internet.
Kompozycje z baroku czy klasycyzmu powinny być wykonywane. Tradycja powinna być
podtrzymywana, nie jestem zwolennikiem burzenia filharmonii. Ta nieobecność
współczesnej muzyki symfonicznej powoli mija, coraz więcej osób jest
zainteresowanych muzyką współczesnych kompozytorów, coraz więcej jest słuchaczy,
którzy poszukują na własną rękę, choćby dla tego, że nie jest to udostępniane w
takim stopniu jak muzyka pop. Przyszłościowo widzę wielkie rozdwojenie
tendencji. Z jednej strony zwrot ku tradycji, instrumentom akustycznym, także
ethno, skierowanie w stronę człowieka, pierwotność, humanizm. Z drugiej strony
spojrzenie w przyszłość, poszukiwanie metod pomiędzy mediami, nowe technologie,
prymat wirtualnego alter ego czy transhumanizm. Co to jest współczesność? Ja
osobiście nie mogę się z żadnym kierunkiem czy tym, czy innym utożsamić. Cały
czas poszukuję, eksperymentuję.
M.Sz: A jak według
Ciebie przebiegały ubiegłoroczne Festiwale? Warszawska Jesień, Sacrum Profanum…
J.K.: tak… śledziłem
Sacrum Profanum, pamiętam też, czytałem o projekcie poświęconym Miłoszowi…
M.Sz: Właśnie-
Miłosz według Gryki i Mykietyna… chciałbym zapytać Cię zatem- być może nieco
podchwytliwie- o kompozytora, o którym jest głośno… Paweł Mykietyn. Niedawno
prawykonana III Symfonia, wydana też niedawno jego Pasja…
J.K: Pamiętam
taki moment, kiedy słuchałem po raz pierwszy jego Sonetów Szekspira… to mi się
podobało, przedtem go nie znałem… a Pasja- to chodzi o te elementy
„punk-rocka”? Gdzieś czytałem, że w którymś z utworów użył tekstów z sms-ów.
Kto powiedział, że nie wolno? Według mnie, to jak komponuje Paweł Mykietyn jest
zupełnie jego indywidualną sprawą, jako twórca ponosi on odpowiedzialność przed
odbiorcą, przed społeczeństwem i przed sztuką. Zresztą jak każdy. Wiem, że
wielu odbiorców czy krytyków irytuje stosowanie symboli czy znaczeń z
popkultury, jednak takie tendencje są obecne. Według mnie, jeśli ktoś chce użyć
głos śpiewaczki ludowej połączony to z brzmieniem gitar elektrycznych na
maksymalnym fuzie czy przesterze, to musi wiedzieć po co to robi.. chodzi o
takie bycie w zgodzie z samym sobą. Odnoszę wrażenie, że niektórzy się dopiero
budzą i zauważają, że oprócz klasyki awangardy jak Nono, Stockhausen,
Lachenmann czy istnieją też inne zjawiska...
M.Sz. Tak… jak słuchałem
Pasji początkowo miałem wrażenie natłoku wręcz pomysłów… dobrych pomysłów
zresztą. Zaczyna się to wszystko takimi „flash-backami”… Chrystus ukrzyżowany,
który widzi w chwili śmierci sceny z własnego życia… ten pomysł bardzo mi się
podobał, ale początkowy ogrom pomysłów, czasem przeradzał się w nieco do znużenia
powtarzane pomysły. Np. „Scena biczowania” po trzecim powtórzeniu przestaje
przerażać czy poruszać a zaczyna robić się jakaś „dziwna” ni straszna, ni
poruszająca. Krzyki kobiety, budzące różne konotacje… nie bardzo to przemawiało
do mnie…
J.K: Jedyny
raz, kiedy słuchałem tego utworu, to odbierałem go jak „formę momentową” i
oczywiście nie wszystko z tego pamiętam… a to, co pamiętam, to barwy. Było
kilka niezwykle ciekawych barw, które mi się spodobały. Kilka zestawów barw dźwiękowych,
które mi się podobały. To zapamiętałem. Osobiście mnie trochę zastanawia,
dlaczego Paweł Mykietyn niezwykle często używa określenia „muzyka młodzieżowa“
jakby podkreślając istnienie pewnej granicy. To trudne i drażliwe zagadnienie.
Niewątpliwe, że Paweł Mykietyn dużo pracy w utwór włożył.
M.Sz.: Przyglądając
się Twojej twórczości widzę również różne zainteresowania. Jest teatr, kilka performance’ów,
muzyka kameralna, elektroniczna, elektro-akustyczna, symfoniczna, jazzowa.
Trochę tego dużo. Czy jest to wynikiem poszukiwań gatunkowych, czy formalnych,
czy potrzeba chwili…
J.K.: Wiele
jest form, dlatego, że u mnie „forma” przychodzi później. Na początku myślę w
ten sposób, po co mam takie akurat dźwięki stawiać, jak one będą brzmieć i po
co w ogóle mają one być, po co w ogóle pisać utwór. To jest dla mnie tylko
tworzywo dźwiękowe natomiast jaka dokładnie będzie forma, mam oczywiście pewien
zamysł, ale wiele z tych utworów na początku jest naszkicowanych jakimiś
liniami, kreskami, czasem pojęciami, zresztą przecież istnieją momenty
niedookreśloności dzieła. Tak samo np. symfonia, preludia, utwory na zespół
jazzowy, są moimi pierwszymi utworami, a późniejsze - jak muzyka teatralna czy
performance - są zawarte w innych formach, być może nie do końca potrafię je
nazwać i zdefiniować. To, jak najbardziej interesujące dla mnie rzeczy. Od
czasów Cage’a, Fluxusu, cała sztuka współczesna, czy „jeszcze współczesna” jest
jak najbardziej interesująca. Ale też utwór „Wieczność w kalejdoskopie“ wynikał
z jakiejś indywidualnej potrzeby. Czasem, też piszę coś na konkurs, choć akurat
nie mam do nich szczęścia. Poza jednym czy dwoma, które wygrałem… jednak nie
skupiam na nich swojej uwagi.
M.Sz.: Wracając
jeszcze na chwilę do odbiorcy. Znamy wiele wypowiedzi wybitnych kompozytorów,
którzy wypowiadali się na temat odbiorców. Lutosławski twierdził, iż idealnym słuchaczem
jest on sam, Penderecki mówił- pewnie trochę przez przekorę- że nie interesuje
go kompletnie słuchacz. Steve Reich natomiast powiedział, że gdy wchodzi do
studia, gdzie jest tylko on sam, po prostu chce aby jemu spodobała się muzyka,
bo wtedy jest większa szansa, że muzyka spodoba się potencjalnemu odbiorcy, a
jeśli jemu się nie podoba to tym bardziaj słuchaczowi nie przypadnie do gustu.
A jaki według Królikowskiego powinien być odbiorca?
J.K.: Nie
cierpię, kiedy ktoś się czemuś nad wyraz dziwi. Nie alienuję się, oglądam świat
który mnie otacza. Nie pochwalam podejścia niektórych, że „teraz zrobię coś
powiedzmy hip-hopowego i wypuszczam to na „rynek hip-hopowców”, teraz nagram
punkową płytę i puszczę ją na inny rynek“. Wydaje mi się, że myślenie o tzw.
targecie w tej profesji przynajmniej dla mnie nie ma większego sensu. Wydaje mi
się, że marketing powinien służyć sztuce, a nie ją przesłaniać czy degradować.
Często jej pomaga, ale jak wiemy, bywa różnie. Obrazy wielu malarzy dziś
kosztują po kilkadziesiąt milionów jak np. Van Gogh, a on po porostu malował,
może w niekomfortowych warunkach… to zupełnie inny wymiar. Myślę, że chodzi o
poszukiwanie siebie samego. Odwieczne pytanie „skąd pochodzimy i dokąd
zmierzamy?“. Osobiście podejmuję się dialogu z jednostką ale też ze społeczeństwem,
w mojej pracy twórczej koncentruję się na budowaniu sztuki i kultury, jako
darów powierzonych człowiekowi i zachowania jej dalszym pokoleniom. Szczególnie
interesuje mnie badanie relacji: człowiek - przyroda, natura - technologia,
jednostka - sieć, czas - ruch, a także współpraca z innymi i poszukiwanie. W
tym aspekcie istotna jest dla mnie praca z pomocą różnych narzędzi i
prezentacja tych rezultatów widowni.
Koniec części pierwszej, wywiad autoryzowany
zapraszamy na stronę internetową kompozytora http://www.jakubkrolikowski.strefa.pl/
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń