30na30

Strona jest zapisem pierwszej części dużego cyklu. w którym przez miesiąc codziennie prezentowałem jedno nagranie. CDN...

Nowości od For Tune, czyli 30 na30 #16- 23

Długo pisałem ten wpis, bo też nie wyobrażałem sobie napisania go bez uprzedniego uważnego przesłuchania każdego z tych albumów, a że czas pędzi nieubłaganie to natworzyły się tu pewne zaległości… tak czy siak, planowałem taki wpis już dłuższy czas, a pisać o nowościach od For Tune jest wielką przyjemnością.

Długo walczyłem z tym tekstem. Ale też miało to swoje dobre strony, bo odkryłem genialny sposób, na twórcze słuchanie nagrań… o tym innym razem.

Adam Pierończyk with Anthony Joseph.
Migratory Poets to płyta na którą czekałem z niecierpliwością. Zresztą jak na każdą nową płytę Pierończyka.  Ten projekt ma jeszcze, że tak powiem drugie dno. Już niezależne całkowicie od Pierończyka i składu- z genialnym Robertem Kubiszynem- po prostu uwielbiam nagrania łączące jazz z poezją. W zasadzie od projektu He and She Wyntona Marsalisa. Fajnie się to wszystko ze sobą wzajemnie przenika tworząc nie tylko muzyczne, ba w głównej mierze wręcz pozamuzyczne odniesienia. 

Zielińska/ Fraszyńska/ Steciuk Drężek Sofia de Magico
Mamy piosenkę poetycką utrzymaną w formie kabaretu. Specyficzny tekst, muzyka jak najbardziej tradycyjna bez awangardowych naleciałości, co samo w sobie, w pewnym stopniu zaskakuje, biorąc pod uwagę estetykę wytwórni. Bardzo fajnie dobrane głosy, pod tekst… Mamy tu bardzo swobodnie potraktowane znaczenie tekstu, tekst jest wykorzystany w bardzo użytkowy sposób. Ma bawić i bawi. Bez jakiegoś nadmuchanego znaczeniowego patosu. Tej płyty nie można traktować w żadnym stopniu serio zwłaszcza w warstwie tekstowej. Muzycznie wyraźnie odstaje w warstwie estetycznej od propozycji serwowanych nam przez wytwórnie For Tune, choć patrząc na tracklistę wiedziałem czego się mogę spodziewać. Warsztatowo nie ma tu czego zarzucić… a, że mamy specyficzny humor… no mamy. Dla jednych będzie to plusem, dla innych nie. Moim faworytem i tak jest Owłosieniec z Tomaszem Steciukiem, zaskakujące pod względem warsztatowym. Warstwa tekstowa kompletnie absurdalna, warsztatowo w warstwie wokalnej genialne naśladownictwo Czesława Niemena. Kolejne numery nie przynoszą nic nowego. Cały czas ten sam klucz… absurd, groteska kabaret. I fajnie… stawiam na półce obok płyty Andrusa, choć powiedzmy sobie szczerze humor jest diametralnie inny.


Kądziela/ Wójciński 10 Little Stories
Nagranie już bardziej osadzone w moich klimatach i nagranie, które osobiście bardzo lubię. Tu jednak chciałbym zwrócić uwagę na numer, który był dla mnie największym zaskoczeniem i sporą niespodzianką. Nie będę ukrywał też, że najlepszą wersję tego akurat numeru nagrał Jarek Śmietana, bodajże na projekcie Polish Standards. Pamiętasz była jesień to numer przemielony przez tysiące wersji, ale i tu pojawia się pewne zaskoczenie. W warstwie muzycznej jedno z grzeczniejszych nagrań, które wyszło pod szyldem For Tune, ale jest w tym nagraniu coś jeszcze fajnego. Dość czytelne wyłamanie się z takiego stricte jazzowego schematu temat- improwizacja- temat. W zasadzie improwizowany jest cały materiał, zahaczając tylko fragmentarycznie o jakieś czytelniejsze tematy. Sam temat spełnia tu raczej funkcję pewnego rodzaju muzycznej bazy, z której cała reszta bierze swój początek. Nagranie daje jeszcze bardzo przyjemny pretekst, do ogólnych rozmyślań nad sam ideą free jazzu. Nie ma tu, jakichś sonorystycznych fajerwerków, wybuchających przejazdów skalowych, ale jest za to zawiązek melodyki, kontemplacyjność, słowem wszystko to, za co uwielbiam granie bardziej ciągnące w stronę swobodniejszego traktowania samej formuły.


Quantum Trio Gravity
Zawsze samo nagranie, zwłaszcza początek jest dla mnie pewnego rodzaju niewiadomą, choć wiem, że awangardowe nagrania często zaczynają się stosunkowo niemrawo, po to, by z czasem dostać niesamowitego kopa energetycznego. Tu jednak jest inaczej. Bo Gravity jest raczej płytą bardziej stonowaną, kontemplacyjną, wyrafinowaną muzycznie, co mi osobiście sprawia ogromną frajdę. Wszystko jest tu „w skali”, bez amelodycznych naleciałości mocno dysonujących. Jest tu też taki element niepewności. Czekasz na moment, kiedy tą całą melodykę trafi szlak i wszystko zostanie rozniesione ustępując miejsca emocjonalnej jeździe melodycznej, ale nie. Tu pojawia się absolutnie urzekająca ballada Momentum zagrana na sopranie. Na pewno propozycja, którą można śmiało zaproponować na leniwy wieczór.


Trevor Watts & Veryan Weston At Ad Libitum.
Tu w zasadzie karty odsłania sam tytuł. Tu już nie ma miejsca na jakiś liryczny moment. Free w absolutnie najlepszej formie. Piano i saksofony, więc skład dający absolutnie spore możliwości sonorystyczno-melodyczne. To na pewno propozycja dla słuchacza zainteresowanego awangardą. Z jednej strony od samego początku wiemy, z czym już od pierwszych taktów będziemy mieli do czynienia, a z drugiej strony umieją muzycy słuchacza zaskoczyć.


P.U.R. Collective Nichi Nichi Kore Ko Nichi
Tu wszystko było zdefiniowane już przez same nazwiska muzyków- tu chociażby Krzysztof Knittel. Tu wydaje się wyraźnie odchodzimy od jazzu w stronę muzyki współczesnej klasycznej. Płyta bez dwóch zdań ważna i trudna. Bardzo wymagająca od słuchacza, przez nagromadzenie dysonansowego brudu muzycznego, sonorystycznych eksperymentów i brzmień momentami nieprzyjemnych.  


Malerai/ Uchihashi/ Maya r Utsuroi
Ten materiał nie był dla mnie specjalnym muzycznym zaskoczeniem. Propozycja, której da się słuchać, niezobowiązująco. Płyta, której słucha się w taki absolutnie nieabsorbujący sposób, tak niemalże w tle. Włączasz płytę, bierzesz książkę, i to wszystko ze sobą pasuje. Mamy zaczątki melodyki, intensywnie nasyconej muzyką ludową, ale cały czas mamy też odczucie obcowania z inteligentnie napisaną muzyką współczesną.  Inteligentnie i przystępnie pisaną.


Pegapofo Świeżość

Tu już od samego początku zostajemy zaatakowani masą brzmieniową. Bez dwóch zdań swobodniejsze formy, w których muzycy kwartetu czują się bez dwóch zdań znakomicie. Bardzo też fajny muzyczny dowcip w postaci My Funny Ballantine’s. Dowcip, który błyskawicznie powinien zostać odczytany przez osoby jazzem chociaż w małym stopniu zainteresowane. To numer nieco początkowo wyciszony jakby bardziej z początku tradycyjny. Daje to te pewien obraz muzyków free, którzy przecież pełnymi garściami czerpią z jazzu bardzo silnie tradycyjnego. To nie jest tak, że oni odcinając się od muzyki tradycyjnej zapominają o niej. Tradycyjna muzyka jest tylko okresem przejściowym, ale jednak okresem, przez który oni przebrnęli z jakichś tam względów go odrzucili.  



Graal Czarne 13...
Tu już tylko słowna zajawka. Muzyka dość wymagająca, ale dające masę muzycznej frajdy... do przemyślenia

Pozdrawiam




  
Miały być cztery płyty, ale za cholerę nie mogę znaleźć płyty z Soreyem… a że Antek właśnie mi zasnął niespecjalnie uśmiecha mi się zasuwać do auta  sprawdzać, czy mam tam to nagranie… na dziś dzień więc ta płyta jest w domyśle, ale na sto procent warto po to nagranie sięgnąć (no chyba, że znajdę).



Tomek Dąbrowski, bez dwóch zdań należy do samej czołówki polskich trębaczy. Tuż za Tomaszem Stańko i Piotrem Wojtasikiem… jak dla mnie. W sumie, to zastanawiałem się co sprawia, że właśnie w takim stopniu urzeka mnie akurat on?  Brzmienie, wyobraźnia muzyczna, sonorystyczne potraktowanie instrumentu, ale też ogromna elastyczność estetyczna (brzmieniowa, melodyczna, sonorystyczna) z którą wtapia się Dąbrowski w projekty awangardowe i projekty nazwijmy to tradycyjne (choć może lepiej byłoby w tym wypadku nazwać tradycjonalizujące). Fajne w tym wszystkim jest to, że każdorazowo obojętnie o jaką estetykę byśmy się nie otarli słuchać bardzo czytelnie kto gra. Dąbrowski jest bardzo w swej grze charakterystyczny już od pierwszych dźwięków. Wśród młodych muzyków pod tym względem analogicznie sprawa ma się z Olgierdem Dokalskim. Co ciekawe. Obaj mają tendencję do sonorystycznego wykorzystywania instrumentów. W tym więc sensie są- a w zasadzie ich gra jest produktem naszych muzycznych czasów. Choć sonorystyka sama w sobie przestaje powoli być jakoś szczególnie odkrywcza.

Znalazłem Steps.
Dobrze, bo w sumie jest to płyta, którą stawiam dość wysoko z jednego względu. Duet pokazuje pełnię możliwości Dąbrowskiego, bo sam w sobie jest formą wymagającą, tym bardziej, że mamy tu duet dość specyficzny- trąbkę i bębny. Zresztą z drugiej strony on rzadko kiedy lubi sobie ułatwiać. Na te cztery płyty, tylko Vermilion tree została nagrana w zbliżonym do tradycyjnego składzie (trąbka, piano, bębny- brak basu, ale linię basową może realizować pianista). Tu jednakże cała warstwa melodyczna została nałożona tylko i wyłącznie na jeden instrument i to w dodatku nieharmoniczny. Teraz to już czekam tylko na nagranie solo… może kiedyś? Tak czy inaczej Dąbrowski z Soreyem tworzą duet, który genialnie ze sobą muzycznie współżyje (szukałem innego słowa, ale nie mogłem  znaleźć takiego, który lepiej oddaje intencje piszącego, a cały czas mi przeszkadza, że jednak współżycie jest dziś śliskie politycznie).  To nie jest płyta łatwa w odbiorze, zresztą rzadko która propozycja Dąbrowskiego jest łatwo przystępna.

Hunger Pangs
Pisałem już o tej płycie bodajże dwa lata temu. W sumie niewiele od tego czasu się zmieniło, więc chciałem nieco tylko uaktualnić, to co wtedy pisałem. Po czasie jednak stwierdziłem, że nie. Podlinkowuję więc do wpisu z roku 2013, bo najlepiej oddaje moje odczucia zaraz po przesłuchaniu materiału po raz pierwszy. Jeżeli na Steps dominuje sonorystyka, 3d określiłem jako ogólnie rzecz biorąc tradycyjny, a to Hunger Pangs jest najbardziej noise’owy. Najbardziej brudne ze wszystkich nagrań, na co na pewno wpływ ma pojawienie się w składzie gitary elektrycznej (znakomity Marek Kądziela)

3d: Dąbrowski, Davis, Drury
Trio po części tradycyjne, bo bez basowej podstawy harmonicznej, ale umówmy się, że w tym akurat wypadku rolę basu może przejąć pianista (Kris Davis). Inna sprawa czy faktycznie tą rolę przyjmuje. Umówmy się też. Nie lubię za bardzo płyt gdzie średnia trwania numeru wynosi gdzieś tam około dwóch minut. Nie ma z czego się rozwinąć improwizacja. Ale mamy tu cztery numery, które jednak ocierają się o granicę ponad sześciu minut, co jest ogromnym plusem patrząc na potencjał tria najlepiej chyba widoczny w Mattock Phrasemonoger.

Tom Trio Radical Moves
Drugi krążek nagrany przez trio powala nam nieco szerzej spojrzeć na progres jaki poczyniło trio od swojej pierwszej płyty nagranej w 2012 roku. Tom Trio (czyli ta pierwsza płyta) to było dla mnie odkrycie. Słuchałem jej na okrągło i odkrywałem coraz to inne rzeczy. Radicla Moves jest więc tu kontynuacją, choć nie mniej intrygującą. Może tylko nieco mniej zaskakuje…

Pozdrawiam



Maseckiego można lubić, albo i nie, ale jedno, w tych dwu postawach jest wartością stałą. Obok Maseckiego i jego projektów nie można przejść obojętnie.


Mazurki  są tu tylko pretekstem. Pretekstem, bu porozmawiać o samym Maseckim i estetyce, którą ten konsekwentnie buduje z nagrania na nagranie. Jest w tym wszystkim swoiste szaleństwo destruktywizmu. W Scarlattim młóci poszczególne figury melorytmiczne. Jakby im się przyglądał, jakby szukał w tym ostinatowym tańcu jakichś zaskakujących omentów. W Mazurkach bawi się formą. Już to raz przerabialiśmy przy okazji Polonezów, które skomponował Masecki na brass. Dziś  krótko, bo na jutro mam coś ekstra. Wpis w całości poświęcony Tomkowi Dąbrowskiemu pochłaniający cztery mniejsze wpisy o projektach,


Do zobaczenia, pozdrawiam




Lubię tą płytę. Lubię Braxtona, bo lubię muzykę, która ode mnie czegoś wymaga. A Braxton jest tu idealny. Jazzowy, i niejazzowy. Klasyczny i nieklasyczny. Więc jaki? Saksofonista zawsze konsekwentnie wymyka się klasyfikacjom.

Najlepiej Braxtonową estetykę wyraził w szkicu do nagrania Maciej Karłowski: Dla jednych zbyt jazzowy, dla innych jazzowy zbyt mało. Dla jednych nadmiernie poukładany w twardych ramach kompozycji, dla drugich zbyt swobodnie traktujący jej reguły i z o wiele za daleko posuniętą ufnością pokładający nadzieję w improwizacji. Dla jazzmanów beznadziejnie skomplikowany, dla miłośników współczesnych idei kompozytorskich podejrzanie buntowniczy.


Braxton ciągnie tego słuchacza, wodzi, zaskakuje… o to w tym chodzi. Będąc odbiorcą statycznym zrozumiesz niewiele, albo nic. Będąc świadomie poszukującym jesteś w stanie odkryć świat absolutnie oderwany od tego, który dostajesz na innych projektach. Braxton ma też świetnych muzyków do dyspozycji. Inteligentna skrzypaczka Erica Dicker, saksofonista James Fei i intrygujący trębacz- kornecista Taylor Ho Bynum odczytują partytury niezwykle świadomie tworząc porywający świat muzyczny… pytanie, na ile on jest twoim światem? Pozostawiam już bez odpowiedzi.

Pozdrawiam





Grażyna Auguścik z Lutosławskim. Nie ukrywam, że był to wystarczający magnes, żeby chwycić za to nagranie. Jednocześnie sam projekt okazuje się najbardziej intrygującym spośród wydanych w roku 2014.

Powiedzmy sobie szczerze. Skład, jaki dobrała Grażyna Auguścik do swojego projektu jest nie tylko intrygujący, ale po prostu najlepszy z najlepszych. Trio Jana Smoczyńskiego, Trio Janusza Prusinowskiego i do tego znakomici jak zwykle Atom String Quartet, tworzą niesamowity świat brzmieniowy, na którym Grażyna Auguścik dobudowuje swoją partią nową jakość muzyczną. Fascynujący świat muzyczny tworzony z dwóch mimo wszystko jakoś tam się wykluczających światów awangardowego Lutosa i jazzu w miarę tradycyjnego z naleciałościami muzyki ludowej znanego z wcześniejszych nagrań wokalistki.


Dobrze się tego słucha, choć sama estetyka do najłatwiejszych i najbardziej też przystępnych mimo wszystko nie należy. Niby, jesteśmy w kręgu muzyki bardzo silnie ludowej, ale mimochodem dochodzi do głosu awangarda w najlepszej postaci…

Pozdrawiam




W sumie, jakość tak bezmyślnie minął mi tydzień z cyklem 30n30. Fajnie byłoby więc choć tą część podsumować z jednej strony, z drugiej tylko odsłuchowo przedstawić kolejne nagranie, a i przy okazji napomknąć o jednym poznańskim wydarzeniu jazzowym.


Tylko tych siedem nagrań i dzisiejsze ósme, pokazują przekrój estetyczny wytwórni For Tune patronującej temu cyklowi. Jest awangarda, z drugiej strony mocno zanurzona w tradycji i z trzeciej strony niejako bardo mocno osadzona we współczesności. Tak jest też w nagraniu dzisiejszego bohatera Leszka Kułakowskiego. Wzajemnie przenikające się muzyczne światy tworzą bardzo przyjemną dla ucha mieszankę, przy tym jednocześnie mieszankę bardzo intrygującą. Kompozycje Kułakowskiego są niezwykle zgrabnie i inteligentnie napisane, improwizacje mogą się podobać, więc też czego jeszcze więcej można chcieć?
Na to nagranie zwróciłem uwagę przez samego pianistę, choć szczerze przyznam, skłamałbym pisząc, że tylko przez niego. Magnesów było kilka, choć największym obok leadera okazał się być Christoph Titz. Być może mało znany trębacz, ale naprawdę warty poznania. Kolejnym wiolonczelista Krzysztof Lenczowski którego osobiście bardzo cenię. 







Pozdrawiam




 
Dziś wyjątkowo, choć bardziej to wyjątkowo zostało wymuszone, aniżeli zaplanowane. Wczoraj pierwszy raz od dawna, olałem wszystko i poszedłem spać razem z synkiem zaraz po ostatnim gwizdku i wygranej Barcy… a temat nieco uciekł.

Nadrabiając zaległości chwyciłem za dwa nagrania. Nagrania różne w zasadzie pod każdym względem. 

Nikola Kołodziejczyk Orchestra z projektem Chord Nation wychodzi z nagraniem zdecydowanie bardziej wymagającym. Potężny skład, bardzo spójny brzmieniowo, pięknie jakościowo świszczące trąbki i przebogato brzmiąca dolna blacha. To są zdecydowanie najmocniejsze strony nagrania Kołodziejczyka. Kompozycje też zresztą wyraźnie wyszły Kołodziejczykowi. Zresztą sama płyta została zauważona przez krytykę (Fryderyk dla Kołodziejczyka za debiut roku z którym zresztą nie do końca się zgadzam).

Pod względem estetycznym zdecydowanie zaskakujący jest projekt Eskaubeia z kwartetem Tomka Nowaka. Rap i żywe instrumenty łączone są przecież nie od dziś (Grubson, O.S.T.R., POE, Fisz/Emade), ale tu mamy rasowy z krwi i kości jazzowy kwartet. Nie ukrywam, że była płyta dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jedna z najlepszych propozycji łączących te dwa wzajemnie się przenikające światy muzyczne (no i jeszcze Kuba Płużek na klawiszach)… zaraz po Jazzie w wolnych chwilach i Jazzurekcji Ostrego i całej kolekcji Jazzmatazz Guru. 


Pozdrawiam



Jeżeli nie wiesz kto to Adam Pierończyk, to znaczy, że musisz pobiec do sklepu po dwie płyty. Solową nagraną na sopranie The Planet of Eternal Life (na sopranie jest absolutnie najlepszy) i właśnie A-trane nights wydane przez partnera tego cyklu wytwórnię For- Tune

To dwie co prawda inne płyty, ale jednakowoż ukazujące Pierończyka w tym samym estetycznym świecie (cholera cały czas powtarzam się z tą estetyką, ale co zrobić). Absolutnie magiczny jest moment, kiedy chwyta za sopran. Ale też pojawia się niespodzianka. Pierończyk nie lubi ułatwiać sobie zbytnio życia. Nagranie płyty solo stawia przed wykonawcą ogromne wyzwania, ale nie łatwiej jest kiedy z kwartetu usuwa się fortepian. Mamy więc puzon z didgeridoo (Adrian Mears), bas (Anthony Cox) i bębny Krzysztof Dziedzic. Tu nie ma miejsca na wycofanie się, na jakiś przestój. Mamy intensywność, skumulowaną energię i znakomity poziom muzyczny świadczący o niezwykłym kunszcie muzyków. Mój faworyt? Muniak & Pierończyk- Best bakers In Town…

A, że pojawi się jeszcze Pierończyk w cyklu, to dziś krótko... i z nieco innych projektów.




Długo dojrzewałem do tego nagrania, ale ten czas był potrzebny, bo i sam Masecki jest wymagający i materiał tworzony przez niego oddziałuje dopiero bo jakimś czasie.

Na wskroś trudny jest materiał nagrany przez Maseckiego, choć widząc tytuł, można się było spodziewać raczej bezpiecznego grania, można, a w zasadzie mógł spodziewać się ten, który Maseckiego jeszcze nie poznał. Bo pianista Ne lubi ani schematyczności, ani stagnacji. Jest wciąż rozwijającym się i prącym do przodu muzykiem, któremu nie wystarcza partytura. On szuka w tym wszystkim niejako swoich indywidualnych brzmień, rozwiązań harmoniczno-melodycznych. Tak jest też na tym projekcie.


Scarlatti Maseckiego jest próbą w pewnym sensie konstrukcji z dekonstrukcji. Pianista bawi się meleńkimi motywami melodycznymi, rozwijając je w większe części, albo zatrzymując się na nich młócąc je bez opamiętania. 

Jest w tym wszystkim estetyczna opozycja w stosunku do nagrania, które opisywałem wczoraj, ale taka właśnie jest też estetyka samej wytwórni. Zaskakująca, momentami wzruszająca, ale też co najważniejsze intrygująca... 
Zostawiam cię z Maseckim... a na serio warto sięgnąć po zdekonstruowanego Scarlattiego

Pozdrawiam




Love Revisited - Myrczek Wojciech, Tomaszewski Paweł

Płyta to zaskoczenie. Będę to powtarzał do znudzenia. Nie spodziewałem się tak złagodzonej płyty w portfolio For Tune, a tu proszę. Genialnie kojąca i urzekająca. 

Duet Myrczek/ Tomaszewski z projektem Love Revisited to absolutna „bajka”. 10- płaszczyznowa opowieść o miłości wydana przez- co nieco może się wydawać zaskakujące- wytwórnię Fortune, specjalizującą się przecież w muzyce awangardowej (bo jak inaczej nazwać estetykę firmy, która w portfolio ma Braxtona, Damasiewicza, Parkera czy Obarę). 

Jeżeli szukać właśnie płyty, która jest w połowie smooth, a w drugiej szalenie elastyczna stylistycznie. 
Lubię tą płytę. Z kilku względów, ale najbardziej za jej chill outowy klimat. Za klimat, który we wszystkich momentach słabszych daje niesamowitego kopa w dupę. Wiem, że pewnie nie wiesz o czym piszę i nie zrozumiesz tego, ale tak jest. 

Pozdrawiam




Eksplorując obszary już raz odkrywane przed wami, natrafiłem na drugą płytę od ForTune, która trafiła w moją indywidualną estetykę w bardzo dosadny sposób... 

Projekty, za którymi stoi Piotr Damasiewicz każdorazowo okazują się muzycznymi wydarzeniami. Wyjątkowymi muzycznymi spotkaniami, które zapadają w pamięć na długo- tak też było chociażby z płytą Hadrons. Przede wszystkim jest to muzyka wielce wymagająca od słuchacza, ale też niemalże eksplodująca emocjami.

Po bardzo dobrze przyjętej przez krytykę i słuchaczy płycie Hadrony nagranej z Markiem Mosiem i orkiestrą AUKSO, Piotr Damasiewicz prezentuje słuchaczom płytę (wyd. For Tune), która jak dla mnie okazuje się jedną z ciekawszych propozycji fonograficznych w całym portfolio wytwórni. W swej estetyce nagranie w niezwykle czytelny sposób nawiązuje do projektów osadzonych w koncepcji free improv Anthony' ego Braxtona i- być może to już nieco bardziej odległe porównanie- Wadady Leo Smith'a. Natomiast co jest- chyba- największą wartością tegoż nagrania – i jednocześnie, co konstytuuje muzyczną osobowość Piotra Damasiewicza to z cała pewnością brzmieniowa wyobraźnia (wpływ „wziętej” od XX- wiecznych kompozytorów sonorystyki), dbałość o każdy dźwięk i ekspresja dźwiękowa. W rzeczywistości sama materia dźwiękowa utkana jest z ekspresyjnych napięć i ich rozwiązań. Wybuchy brzmieniowych nawałnic i ustępy niemalże kontemplacyjne mieszają sie ze sobą tworząc niezwykle ciekawą tkankę, pod którą pulsuje motoryczna i intensywna rytmika. Generalnie rzecz biorąc, to właśnie motoryka i intensywność muzycznych "poczynań" calego kwartetu (a warto podkreślić, że jest to sztuka w pełni demokratyczna z równoważnym udziałem Damasiewicza, Lebika, Ferrandiniego oraz Mielcarka) okazują się słownymi "kluczami" poznawczymi, pozwalającymi zrozumieć wizję muzyki improwizowanej przedstawioną przez Piotra Damasiewicza. Co ciekawe, elementów łączących w tym akurat projekcie muzykę improwizowaną z awangardową muzyką- nazwijmy to bardzo ogólnie- klasyczną jest więcej, ot chociażby bedąca w samym centrum projektu ImproGraphic koncepcja muzyki graficznej.
                "Początki ImproGraphic to dyrygowana przez Damasiewicza improwizacja oparta na notacji graficznej w składzie: Maciej Obara (as), Maciej Garbowski (db) i Michal Trela (dr) oraz sam Damasiewicz (tp). Z czasem skład kwartetu uległ zmianie: do lidera dołączyli Gerard Lebik (ts), Jakub Mielcarek (db), i Gabriel Ferrandini (dr), a w koncepcji muzycznej pojawilo sie więcej elementów kolektywnej improwizacji."
                "Całość" generalnie rzecz ujmując podzielić można na trzy partie. Falanster, Alchemia oraz Cofeina- to gwoli ścisłości nazwy klubów, w których miały miejsca nagrania- kolejno krakowska Alchemia, wrocławski Falanster oraz Cofeina mieszcząca sie w Suchej Beskidzkiej. Dwie pierwsze partie podzielone zostały na dwa mniejsze ustepy, kulminacją zaś jest czteroustepowa Cofeina trwajaca ponad godzinę potężna kolektywna improwizacja momentami wykazujaca pewne ludowe wpływy melodyczne. Dwie pierwsze części sa bardzo mocno nasączone eksperymentami sonorystycznymi, pojedynczymi dźwiękami tworzącymi dosyć specyficzną, niemalże punktualistyczną linię melodyczną.

Dla mnie osobiście, płyta kwartetu  Piotra Damasiewicza jest dowodem na ogromną odwagę i indywidualny pomysł na muzykę improwizowaną... zdecydowanie jedna z lepszych propozycji na naszym rynku, choć z całą pewnością, nie jest ona pozycją łatwą w odbiorze a wymagającą od słuchacza ogromnego wręcz skupienia.

Pozdrawiam i do jutra





Komeda - Obara International


Tak jak zapowiedziałem. Zaczynamy cykl TrzydzieściNaTrzydzieści. Codziennie pojawiać się będzie wpis dotyczący kolejnej płyty wydawnictwa ForTune. Dlaczego ForTune? A dlaczego nie!

Tekst jest zmodyfikowaną wersją wpisu z 9 września 2013 roku.

Każdą płytę z- nazwijmy to ogólnie- repertuarem komedowskim przyjmuję z ogromnym zaciekawieniem, ale tą płytę przyjąłem chyba z jeszcze większymi… i nie mogło być inaczej, skoro za Komedę zabrali się do spółki Maciej Obara, Dominik Wania, Gard Nilssen oraz Ole Morten Vågan tworzący razem kwartet Obara International.

Namnożyło się- głównie dzięki labelowi Fortune- nowych nagrań z udziałem Macieja Obary (Power of Horns, Magnolia Acoustic Quartet), ale nagranie, które nas najbardziej interesuje poświęcone zostało Krzysztofowi Komedzie. Sam Maciej Obara jest już muzykiem rozpoznawalnym na naszej scenie jazzowej, zaś każda jego nowa płyta- myślę, że zbytnio nie przesadzę- okazuje się muzycznym wydarzeniem. Tak było chociażby w przypadku Equilibrium i tak też jest w przypadku Komedy. Jeżeli miałbym już na samym początku wyłożyć na stół wszystkie karty i powiedzieć, za co to nagranie uwielbiam, to wskazać muszę na trzy elementy. Po pierwsze brak tu najbardziej ogranego tematu Komedy Kołysanki do filmu Dziecko Rosemary. Punkt dla Obary. Początkowo mnie to zastanawiało, ale im dłużej słuchałem płyty tym stawało się to uzasadnione. Saksofonista postawił bowiem w większym stopniu na pokazanie znanych (Svantetic, Astigmatic, Litania) i mniej znanych (Walter P- 38) tematów po swojemu, niż na  „chwytanie” się za gotowe aranże- choć to podejście również samo w sobie często się sprawdza. Po drugie warto zwrócić uwagę na samo umiejscowienie komedowskich tematów i wtłoczenie ich w improwizowane ustępy. I wreszcie ostatnim plusem jest nagranie materiału live

Improwizacje są tu misternie budowane, powoli, bez zbędnego- szkodzącemu często samej muzyce- pośpiechu (średni czas trwania utworu- za wyjątkiem Kattorny- to ok. 16 minut). Sami zaś muzycy- każdy z osobna- okazują się mistrzami nastrojowości, budowania napięć- często poprzez niekonwencjonalne brzmienia- i ich rozwiązań. Największe wrażenie robi mimo wszystko Komeda’s medley składanka trzech tematów Ludzie spotykają się a słodka muzyka wypełnia ich serca, Astigmatic oraz Svantetic… w zasadzie nie tyle same tematy, ale ich ukrycie, nieoczywistość, swoista tajemniczość, ale też ogromna wręcz ekspresyjność. Maciej Obara jest saksofonistą, którego gra i którego improwizacje są naładowane emocjami, ekspresją, choć sam Obara, to tylko i aż ¼ sukcesu. Nie brzmiałaby tak ta płyta, gdyby nie znakomita sekcja... Norwegowie zagęszczający muzykę niemalże do granic gęstości i uzupełniający ich- zaskakujący momentami- Dominik Wania… a może na odwrót… zaskakujący Dominik Wania i dopełniający jego grę Gard Nilssen oraz Ole Morten Vågan? Oczywiście, kolejność nie ma tu znaczenia, gdyż kwartet jest tu grupą w pełni demokratyczną. Nie ma ważnych i ważniejszych… a wygrywa tu muzyka… Muzyka wyjątkowa, gęsta, pełna napięć, ekspresji, ale też melancholijna, jak chociażby temat grany przez Macieja Obarę w Litanii. Jak dla mnie, płyta kwartetu Obara International jest jedną z bardziej udanych prób nagrania Komedowskiego materiału- dosłownie obok projektu Adama Pierończyka czy projektów Tomasza Stańki.

Pozdrawiam,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz