Wiem, że kolejność powinna być zasadniczo inna, bo w momencie, kiedy
mały „pamperek” pojawia się w życiu, wszystko schodzi na dalszy plan, ale też z
drugiej strony, płyty, które normalnie byłyby osłuchiwane w dalszej kolejności teraz traktuję dzięki mojemu zapotrzebowaniu na muzykę nieco spokojniejszą, użytkowo z pełną premedytacją.
Celowo, wyszukałem w całej stercie najnowszych nagrań płyty
bardzo bezpieczne dla malucha. Płyty, które może nie tyle zna (wiele się
przecież mówi o „ciążowym” słuchaniu muzyki), ale które mogą być dla niego
przyjemne. Stąd też wybór jak na mnie niecodzienny… Franck, Massenet,
Saint-Saëns, Fauré, Ravel, Dvorak, jakiś tam barok pojawił się przy okazji,
Chopin i Weinberg. No dobra, pojawił się jeszcze mój ukochany Marcus Miller z
nowym albumem Afrodeezia, ale… to jest Marcus. Wyjątek tylko potwierdzający
regułę.
Klasyka? To brzmi fajnie.
Jakoś tak zacząłem bardziej spokojniej. Klasycznie, niby
przewidywalnie, a jednak momenty zaskakujące się tu pojawiały. Czy działały na
Antka, to już trudno ocenić, ale był spokojny. Choć czy spokojny, to dobre
określenie? Już ponad trzytygodniowy maluch zazwyczaj (choć wiem, że nie
zawsze) jest spokojny i zazwyczaj dużo śpi.
Nagrania, mimo wszystko nieco tracą w zderzeniu z taką
akurat noworodkową rzeczywistością, bo nie istotne jest już „kto i jak”, ale
czy małemu to nie przeszkadza, jak on na to wszystko dookoła reaguje. A skoro już
nie przeszkadzało, to jakby „przy okazji” mogłem skupić się na moim
indywidualnym odsłuchiwaniu. A tu pojawiło się kilka zaskoczeń, choćby brany na
pierwszy ogień
Mieczysław Weinberg.
Jakby zachowawczy ten Weinberg, a przecież lata 40- te
ubiegłego wieku już powolutku przynosiły śmielsze próby kompozytorskie.
Weinberg jest może i zachowawczy, ale generalnie rzecz ujmując bardzo w
odbiorze przyjemny. Klasycznie, jakby neoromantycznie przystępny i relaksujący.
Bo jest taki moment w życiu, kiedy nie ma się ochoty na poszukiwania i kiedy
trzeba na półkę odstawić na moment awangardy i inne free-jazzy. Owszem, nie
ukrywam… czekają na mnie i to w najbliższym czasie Braxton, Parker, Damasiewicz
i inni estetycznie odlegli od klasycznie kojącego idiomu muzycznego… ale muszą
oni nieco się jeszcze uleżeć. Paradoksalnie awangardowa muzyka potrafi być nie tylko
kojąca, ale i fantastycznie oczyszczająca… Ale ja tu o Weinbergu. No więc mamy
neoromantyczne skrzypce i fortepian. Celowo nie zaglądałem przed włączeniem
nagrania do książeczki dołączonej do płyty, choć interesująca z naszego punktu
widzenia, mamy przecież nagrania zapomnianego kompozytora. W gruncie rzeczy to
wszystko akurat dzisiaj ma drugorzędne znaczenie. Ważny jest tu maluch i to w
jaki sposób daną muzykę odbiera.
Jest Chopin, bo musi być Chopin.
To, że uwielbiam Koncerty Fortepianowe Chopina pisałem
wielokrotnie. Nic tu się też nie zmieniło, dlatego wykorzystałem pretekst i
poprosiłem o nagrania koncertów Chopina niezastąpiony w takich sytuacjach DUX.
Tatiana Shebanova bez dwóch zdań chopinistką była znakomitą, o czym świadczy
wydany również przez DUX fantastyczny komplet wszystkich dzieł Fryderyka. Tym
razem jednak stwierdziłem, że warto sięgnąć po to co dla mnie najlepsze, czyli Koncerty
(wydane w ramach Wszystkich dzieł na Fortepian i Orkiestrę). Shebanova wybiera
tempa raczej wolniejsze, co daje bardzo przyjemne, przemyślane i kunsztowne
interpretacje. Nie ma tu jakichś zagonionych fragmentów a time’ing całości jest bardzo dobrze rozplanowany. Początkowo
wydawało mi się nawet, że tempa ma pianistka minimalnie za wolne, ale nie.
Będąc konsekwentną jest jednocześnie bardzo w swej interpretacji precyzyjną.
Żaden przebieg nie jest mówiąc wprost „przeleciany”. Ot, taka iście perlista
gra. A jak reaguje na to mały? Cały dzień sącząca się z radia druga- wolna
część wyraźnie g uspokaja… i o to chodzi.
A może tak zahaczyć o barok?
Czemu by nie. Składanki dla maluchów obfitują wręcz w
barokowe hiciory, więc i tu konsekwentnie zaproponowałem pewną płytę.
Nieoczekiwanie zaskakującą. Muzyka wDreźnie za panowania Augusta II Mocnego bo tak brzmi pełny tytuł projektu,
to utwory Vivaldiego (nazwisko akurat mało zaskakujące), Veracini’ego (tu już
zaskoczenie może nieco większe) i totalnie mi nieznanych- i nie ma co się na to
oburzać- Johanna Friedricha Schreyfogela, Johanna Davida Heinichena i Felippo
Benny. Ogromny plus dla wykonawców- znakomici Martyna Pastuszka (skrzypce),
Marcin Świątkiewicz (klawesyn) i Krzysztof Firlus (viola da gamba), którzy
oprócz tego, że sięgnęli po jedno z- nazwijmy to- nazwisk obowiązkowych nagrali
utwory bardzo mało znane. Nie będę ukrywał, że jakoś nałogowo nie siedzę w
muzyce barokowej, a tak na serio, to oprócz bachowskich Pasji (z moim ukochanym
Andreasem Schollem), kilku wykonań jego Mszy h-mollowej, paru Kantat, Magnificatu i Wariacji Goldbergowskich granych przez Glenna Goulda, Mesjasza Haendla i kilku koncertów instrumentalnych baroku nie
słucham, bo niespecjalnie lubię i pomimo, że w wielu przypadkach wykonawstwo historycznie
jest dla mnie przerostem formy nad treścią, to jednak tej płyty słuchało mi się
bardzo sympatycznie. Bez jakichś większych muzycznych doznań, bo te zostawiam
mimo wszystko na Bacha, ale to nagranie jest na serio dobre. Muzycznie nie
można mu nic specjalnie zarzucić, a mały się uspokajał, więc i cel osiągnięty.
Mały fajnie reaguje na skrzypce, więc…
Le violon Francais to
też ciekawa płyta. Christian Danowicz (skrzypce) i Anna Rutkowska- Schock (piano)
postawili na numery może nieco oklepane Meditation
from Thais Masseneta czy Introduction et Rondo capriccioso Saint
Saënsa to raczej już wiolinistyczne klasyki
, ale jednak wykonanie stoi muzycznie na wysokim poziomie, więc tez
niespecjalnie jest się do czego przyczepić.
…I przemyciłem mu też altówkę
Frank, Brahms… i altówka. Lubię ten instrument. Przez taką
niespotykaną pełnię brzmienia, takie ciepło brzmienia. Skrzypce odstraszały
mnie momentami. Altówka raczej była kojąca. Samemu nagraniu nie sposób nic
zarzucić (bardzo dobra gry zarówno altowiolistki Elżbiety Mrożek-Loski, jak i
pianisty Zbigniewa Raubo), a że jest to moje drugie czy trzecie nagrania z
altówką w roli główniej, nie wiem, czy Sonaty
Francka i Brahmsa nagrywane są często, więc ciężko jest mi się jakoś
interpretacyjnie do samego nagrania odnieść. Dla mnie osobiście jest ciekawie.
Mały jest generalnie spokojny. Zastanawiam się, na ile jest
to zasługa muzyki, a na ile jego samego. Raz widzieliśmy z Anią, że pięknie
reaguje na „żywe” skrzypce. Zrobił wielkie oczy i nasłuchiwał… a sama muzyka, po prostu leci w tle…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz