6 marca 2015

KILKA POWODÓW, DLA KTÓRYCH PRZERWAŁEM OGLĄDANIE PAGANINIEGO I SIĘGNĄŁEM PO KWARTET.


Dwie alternatywne zdawałoby się muzyczne propozycje. Paganini. Uczeń diabła i Kwartet. Filmy podobne, ale jak się okazuje diametralnie w podejściu reżysera do samej materii od siebie różne. Wnioski po obejrzeniu? W zasadzie jeden. Okazuje się, że można totalnie spieprzyć historię genialnego skrzypka i genialnie opowiedzieć historię o emerytowanych muzykach.


Powód 1. Spłaszczony Paganini, czyli erotoman, ochlej, ćpun i hazardzista.

Nie wiem, czy Paganini jest filmem dobrym. Stylizowany nieco na komediowego Amadeusa Formana, ale jakoś dziwnie spłaszczony. Garrett wypada tu aktorsko fajnie (muzycznie zresztą jeszcze lepiej), aczkolwiek to też trudno określić, jeżeli przez większość czasu, który na film poświęciłem Paganini chodzi „napruty jako messerschmitt”. Początkowo nie przeszkadzało mi ani to, ani powtarzające się często „sceny łóżkowe” (Paganini miał jednak bogate życie erotyczno- alkoholowe, a w zasadzie, jeżeli film traktować jako biograficzny, to nic oprócz tego nie robił… no jeszcze okazjonalnie grał na skrzypcach i okazjonalnie komponował). Przeszkadza mi totalne uproszczenie i spłaszczenie postaci skrzypka, wokół którego narosły legendy, i który niewątpliwie był wielkim instrumentalistą. Wyłączyłem film chyba w połowie, bo mnie już definitywnie wkurzał.

Powód 2. Nuda przynajmniej do czterdziestej piątej minuty.

Film sam w sobie jest dosyć nudny. Dla mnie- jako muzyka- jest nic nie wnoszącym obrazem, który nie dodaje nic nowego do mojego postrzegania Paganiniego.

Powód 3. Uwielbiam Amadeusa, ale odkryłem też muzykę Salieriego, a po Paganinim nie sięgnę nawet po jego Kaprysy.

Forman stworzył film, który Mozarta ukazywał jako generalnie rzecz biorąc delikatnie zniekształconego i bezczelnego dupka. Ale tu mimo wszystko królowała muzyka. To był film muzyczny o muzyce. Mroczna historia, jak Salieri zniszczył Mozarta. Nie obchodziło mnie zbytnio nigdy, jak to się ma do rzeczywistości. Na pewno film ten pozwolił mi na nowo odkryć Mozarta, wiem, w którym miejscu pisania Requiem umarł, ale też skłonił mnie do przyjrzenia się operze przed Mozartowskiej i okołomozartowskiej. To było na pewno fajne odkrycie. Forman paradoksalnie robiąc film o Mozarcie zrobił też wiele dobrego dla Salieriego. Odkrył go na nowo.


Powód 4. Po czterdziestu pięciu minutach męczarni z Paganinim, Kwartet jawił się jako muzyczna sielanka.

Kwartet to generalnie pozytywny film. Przepełniony muzyką, niedoskonałą w wielu momentach, ale bardzo pozytywnie przeze mnie odbieraną. Nie chodzi wcale o muzyczną doskonałość, ale o to, jak cała historia została przedstawiona. Paganini może i jest miejscami doskonały muzycznie, ale scenariusz jest do kitu.

A może więc jednak powinienem dokończyć tego Paganiniego?
Ogólnie nie chce mi się, jeszcze raz odpalać filmu, ale jednak zastanawiam się, czy warto oceniać film po czterdziestu pięciu minutach.  Z jednej strony, niczym mnie nie zachwycił, z drugiej, może porwie w dalszej części?


Zmusiłem się, do oglądania. Pierwszy raz tak na serio musiałem się zmuszać. Bo, jeżeli film mnie po maksie pół godziny nie wciągnie, to bez zbędnych skrupułów wywalam go do kosza. Paganiniego dokończyłem tylko po to, by być szczerym. Nie porwał mnie ani w pierwszej, ani w drugiej części. Jeden dłuższy koncert i kilka muzycznych urywków to wszystko na co było stać reżysera i scenarzystę Bernarda Rose’a. Słabe. Słabe jak na film muzyczny. Garrett zagrał w nim co prawa przyzwoicie, ale nie wpływa to w żaden sposób na odbiór samego filmu. Problem w tym, że nadal mam poczucie tego płytkiego, nawet bardzo płytkiego przedstawienia Paganiniego. Totalne spłycenie wpływa na odbiór nie tylko filmu, ale i samej postaci kompozytora. Zastanawiałem się, jak daleko jest w stanie pójść Rose, by przypodobać się współczesnym gustom. Finalnie, to nie jest film kontrowersyjny, ale najzwyczajniej w świecie słaby. Soundtrack  się broni, bo jego najmocniejszą stroną jest muzyka. Gdyby reżyser postawił muzykę w centrum, byłoby zdecydowanie lepiej. A tak, mamy Paganiniego jako niewyżytego erotomana (choć na końcu filmu zakochuje się i próbuje się ustatkować, co jednak mu nie wychodzi), ćpuna, hazardzistę i przez połowę filmu nabombanego alkoholika. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz