Takie płyty, należą do tych, o których piszę się trudno,
mówi długo i o których jeszcze dłużej się pamięta. Ale też tak szczerze mówiąc.
Czy mogło być inaczej, skoro za nagranie zabiera się Zimerman, Rattle i
Berlińczycy? No raczej nie.
To są takie płyty, które niejako z definicji stają się
wydarzeniami, o których się pamięta długo. Już od pierwszego dźwięku wiesz, że
masz do czynienia z płytą, która będzie wśród nagrań roku i w sumie, nie musiałbyś jej nawet słuchać,
gdyby nie ciekawość, która zżera już od momentu chwycenia płyty do ręki. Mnie
chyba bardziej ciekawiło, czy można zestawić nowe nagranie z Koncertem
fortepianowym Lutosa pod Rattle’em z nagraniem zrealizowanym dobrych kilka lat
temu z samym Lutosławskim. Zestawiać może i można, ale prędzej czy później
pojawia się pytanie o sensowność takowego zabiegu, bo po krótszej chwili
namysłu dochodzimy do konstatacji, że niespecjalnie jest nam w stanie takie
zestawienie cokolwiek wnieść do postrzegania najnowszego nagrania. Jedno i
drugie nagranie jest mistrzowskie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Zimerman jest faktycznie mistrzem w takim misternym
budowaniu napięć i rozwiązań, co sprawia, że słucha się jego nagrań z zaparty
tchem, czekając na kolejną kulminację, która w wypadku Lutosa często oznacza
brzmieniową nawałnicę. Ale najciekawsze są momenty, kiedy pianista szeptem
wydobywając kolejne frazy, pokazuje, że Lutos to nie tylko sonorystyczne i
dysonansowe nawałnice, ale i delikatne, zaledwie muśnięcia. To właśnie ten
Zimermanowski liryzm, jest tym elementem, który mnie nieprzerwanie urzeka z
nagrania na nagranie. W tym sensie, myślę, że mamy dziś pewną kontynuację tej
estetyki w pianistyce i tak już mocno naznaczonej indywidualnościami Ingolfa
Wundera czy- w większym pewnie stopniu niż w wypadku Wundera- Rafała Blechacza.
Choć nie liryzm jest tu najbardziej intrygujący. Zawsze
podziwiałem Zimermana za pełne i perliste brzmienie. Ostre, ale nie
przekrzyczane. Wyraziste, ale nie przesadzone. Jest w tym wszystkim- w każdym
elemencie gry pianisty- idealnie wywarzona proporcja pomiędzy wypunktowaniem z
taką pełną premedytacją a zachowawczością. Mało jest dziś takich pianistów, a
praktycznie ja ich nie dostrzegam, poza uwielbianym przeze mnie w równym do
Zimermana stopniu Rafałem Blechaczem.
Ale my tu ani nie o
Blechaczu ani o Wunderze- choć o tym drugim na dniach pewnie napiszę z racji
nowego nagrania. Wracając do płyty Zimermana. Nie pamiętam już, czy wiedziałem
o planowanym wydaniu płyty z Lutosem, czy nie to jednak sama wiadomość o
wydawnictwie była dla mnie bardzo miłą niespodzianką. Jakoś w toku ogarniania
spraw z sześciomiesięcznym maluchem nawet oczywiste rzeczy wypadają z głowy,
więc… nie ma rzeczy o której nie można zapomnieć. Mam swoje ulubione nagrania
Ziemermana. Po pierwsze Koncerty Chopina-
ale to już jest miłość dwubiegunowa bo i do pianisty, i do Koncertów
Chopina. Po drugie nagranie Koncertem
Fortepianowym Ravela z Bulezem. Teraz lokuje na równi nagrania z Lutosławskim-
to pod Rattle’em i to pod samym Lutosem. Nie ma dla mnie znaczenia, które w
pierwszej kolejności mam polecić, bo to są właśnie te nagrania, po które i tak
musisz sięgnąć. Paradoksalnie z tym Koncertem
Lutosa jest pewien problem, bo choć klasyk, to mało mamy nagrań samej
kompozycji. Z drugiej strony… każda kolejna realizacja oznaczałaby konieczność
odniesienia do obu nagrań Zimermana a na to rzadko który pianista może sobie
pozwolić.
Ta płyta ma jednego bohatera. Ale, nie bawiłby się tak świetnie
przy tym nagraniu gdyby nie Rattle i berlińczycy. Druga kompozycja jest
znakomitym dowodem na świetną dyspozycję dyrygenta, ale też warto zdać sobie
sprawę, o kim się pisze. Wszystko trąci paskudnym i wyświechtanym banałem. Ale
nic specjalnie więcej nie można napisać. Nadal, mamy operowanie kontrastami,
pięknym klarownym i pełnym brzmieniem, choć przecież muzyka Lutosławskiego nie
jest specjalnie łatwą w odbiorze. W odbiorze, ale i nie jest też najłatwiejszą
muzyką w przekazie. A drugiej strony, jak biorą się za tą muzykę najwięksi…
dostajemy absolutnie mistrzowskie realizacje.
Bez dwóch zdań dopisuję tą płytę, do swojej listy z
najlepszymi płytami z tego roku. Generalnie nie będę ukrywał, że mam już
swojego faworyta do nagrania roku, ale dostając takie płyty jak ta, coraz
bardziej zastanawiam się nad stopniowym rozszerzaniem listy, która pewnie
zamknie się mniej więcej na dziesięciu- dwudziestu pozycjach. Mamy wrzesień,
więc w sumie już powoli warto odznaczać co bardziej wartościowe propozycje. Póki
co, mam tak.
1. Miuosh/ Jimek/ NOSPR
2. Zimerman/ Rattle Lutosławski.
3. The Muse
Drones.
4. Lilly
Hates Roses Mokotów.
Fajne jest jeszcze to, że na dobrą sprawę jeszcze kilka-
oczywiście kilka w dużym cudzysłowie- propozycji przede mną. Mam pakiecik z
DUX-u, z Monotype i kilka niezależnych nagrań jazzowych z Helveti na czele z
Pawłem Kaczmarczykiem… będzie się działo, no i jeszcze na dniach nowości z ECM
i Deutsche Grammophon…
Wpis powstał we współpracy z firmą Universal oficjalnym dystrybutorem wydawcy Deutsche Grammophon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz