8 września 2015

Lutosławski, Zimerman i Rattle. Trzy powody, dla których musisz posłuchać tego nagrania.


Takie płyty, należą do tych, o których piszę się trudno, mówi długo i o których jeszcze dłużej się pamięta. Ale też tak szczerze mówiąc. Czy mogło być inaczej, skoro za nagranie zabiera się Zimerman, Rattle i Berlińczycy? No raczej nie.

To są takie płyty, które niejako z definicji stają się wydarzeniami, o których się pamięta długo. Już od pierwszego dźwięku wiesz, że masz do czynienia z płytą, która będzie wśród nagrań roku  i w sumie, nie musiałbyś jej nawet słuchać, gdyby nie ciekawość, która zżera już od momentu chwycenia płyty do ręki. Mnie chyba bardziej ciekawiło, czy można zestawić nowe nagranie z Koncertem fortepianowym Lutosa pod Rattle’em z nagraniem zrealizowanym dobrych kilka lat temu z samym Lutosławskim. Zestawiać może i można, ale prędzej czy później pojawia się pytanie o sensowność takowego zabiegu, bo po krótszej chwili namysłu dochodzimy do konstatacji, że niespecjalnie jest nam w stanie takie zestawienie cokolwiek wnieść do postrzegania najnowszego nagrania. Jedno i drugie nagranie jest mistrzowskie w pełnym tego słowa znaczeniu.

Zimerman jest faktycznie mistrzem w takim misternym budowaniu napięć i rozwiązań, co sprawia, że słucha się jego nagrań z zaparty tchem, czekając na kolejną kulminację, która w wypadku Lutosa często oznacza brzmieniową nawałnicę. Ale najciekawsze są momenty, kiedy pianista szeptem wydobywając kolejne frazy, pokazuje, że Lutos to nie tylko sonorystyczne i dysonansowe nawałnice, ale i delikatne, zaledwie muśnięcia. To właśnie ten Zimermanowski liryzm, jest tym elementem, który mnie nieprzerwanie urzeka z nagrania na nagranie. W tym sensie, myślę, że mamy dziś pewną kontynuację tej estetyki w pianistyce i tak już mocno naznaczonej indywidualnościami Ingolfa Wundera czy- w większym pewnie stopniu niż w wypadku Wundera- Rafała Blechacza.
Choć nie liryzm jest tu najbardziej intrygujący. Zawsze podziwiałem Zimermana za pełne i perliste brzmienie. Ostre, ale nie przekrzyczane. Wyraziste, ale nie przesadzone. Jest w tym wszystkim- w każdym elemencie gry pianisty- idealnie wywarzona proporcja pomiędzy wypunktowaniem z taką pełną premedytacją a zachowawczością. Mało jest dziś takich pianistów, a praktycznie ja ich nie dostrzegam, poza uwielbianym przeze mnie w równym do Zimermana stopniu Rafałem Blechaczem.

Ale my tu ani nie o Blechaczu ani o Wunderze- choć o tym drugim na dniach pewnie napiszę z racji nowego nagrania. Wracając do płyty Zimermana. Nie pamiętam już, czy wiedziałem o planowanym wydaniu płyty z Lutosem, czy nie to jednak sama wiadomość o wydawnictwie była dla mnie bardzo miłą niespodzianką. Jakoś w toku ogarniania spraw z sześciomiesięcznym maluchem nawet oczywiste rzeczy wypadają z głowy, więc… nie ma rzeczy o której nie można zapomnieć. Mam swoje ulubione nagrania Ziemermana. Po pierwsze Koncerty Chopina- ale to już jest miłość dwubiegunowa bo i do pianisty, i do Koncertów Chopina. Po drugie nagranie Koncertem Fortepianowym Ravela z Bulezem. Teraz lokuje na równi nagrania z Lutosławskim- to pod Rattle’em i to pod samym Lutosem. Nie ma dla mnie znaczenia, które w pierwszej kolejności mam polecić, bo to są właśnie te nagrania, po które i tak musisz sięgnąć. Paradoksalnie z tym Koncertem Lutosa jest pewien problem, bo choć klasyk, to mało mamy nagrań samej kompozycji. Z drugiej strony… każda kolejna realizacja oznaczałaby konieczność odniesienia do obu nagrań Zimermana a na to rzadko który pianista może sobie pozwolić.

Ta płyta ma jednego bohatera. Ale, nie bawiłby się tak świetnie przy tym nagraniu gdyby nie Rattle i berlińczycy. Druga kompozycja jest znakomitym dowodem na świetną dyspozycję dyrygenta, ale też warto zdać sobie sprawę, o kim się pisze. Wszystko trąci paskudnym i wyświechtanym banałem. Ale nic specjalnie więcej nie można napisać. Nadal, mamy operowanie kontrastami, pięknym klarownym i pełnym brzmieniem, choć przecież muzyka Lutosławskiego nie jest specjalnie łatwą w odbiorze. W odbiorze, ale i nie jest też najłatwiejszą muzyką w przekazie. A drugiej strony, jak biorą się za tą muzykę najwięksi… dostajemy absolutnie mistrzowskie realizacje.

Bez dwóch zdań dopisuję tą płytę, do swojej listy z najlepszymi płytami z tego roku. Generalnie nie będę ukrywał, że mam już swojego faworyta do nagrania roku, ale dostając takie płyty jak ta, coraz bardziej zastanawiam się nad stopniowym rozszerzaniem listy, która pewnie zamknie się mniej więcej na dziesięciu- dwudziestu pozycjach. Mamy wrzesień, więc w sumie już powoli warto odznaczać co bardziej wartościowe propozycje. Póki co, mam tak.

1. Miuosh/ Jimek/ NOSPR
2. Zimerman/ Rattle Lutosławski.
3. The Muse Drones.
4. Lilly Hates Roses Mokotów.


Fajne jest jeszcze to, że na dobrą sprawę jeszcze kilka- oczywiście kilka w dużym cudzysłowie- propozycji przede mną. Mam pakiecik z DUX-u, z Monotype i kilka niezależnych nagrań jazzowych z Helveti na czele z Pawłem Kaczmarczykiem… będzie się działo, no i jeszcze na dniach nowości z ECM i Deutsche Grammophon…

Wpis powstał we współpracy z firmą Universal oficjalnym dystrybutorem wydawcy Deutsche Grammophon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz