Żeby było jasne. Piszę ten tekst z perspektywy oddanego i
jawnego Jarrettofila. Nagrania solowe Jarretta, należą do tych nagrań, które
zawsze stawiam bardzo wysoko i choć z totalnym uwielbieniem traktuję The Köln Concert to każde kolejne solowe
nagranie jest dla mnie szalenie ważne. Ale z drugiej strony jest też grupa nagrań klasycznych, które szalenie sobie cenię i jak się okazuje i w tej materii pianista zaskoczył. Tym razem Jarrett sięga po utwory współczesne...
Wpis powstał we współpracy z firmą Universal, dystrybutorem wytwórni ECM
Creation to nie jest płyta, do jakiej zdążył nas już Jarrett
przyzwyczaić, bo najczęściej mieliśmy nagrania solowe traktowane na sposób
ciągły i całościowy. Dlatego początkowo sam traktowałem tą płytę, jak
zwyczajową składankę, do których stosunek mam raczej ambiwalentny, nawet gdy
chodzi o serie wydawane przez ECM. Wytwórnię, którą bez dwóch zdań
najzwyczajniej w świecie uwielbiam. Ale już na tym poziomie mamy duże
zaskoczenie, bo nagranie skonstruowane zostało w sumie przez samego Jarretta,
który sam powybierał numery ze swoich solowych koncertów realizowanych między
kwietniem a lipcem ubiegłego roku w Toronto, Paryżu, Tokio i Rzymie. Co ważne
jednak, nie zatracił przy tym dramaturgii znanej z płyt całościowych takich jak
Bremen/ Lausanne, czy najlepiej
sprzedający się album jazzowy na fortepian solo w historii wspomniany już The Köln Concert. Ma to nagranie swoją
własną dramaturgię, punkty kulminacyjne i jest też dowodem na znakomitą dyspozycję
Jarretta, choć nie ukrywajmy, że nie jest to najwybitniejsze nagranie pianisty…
ale co to znaczy w przypadku Jarreta? Że dostajemy i tak płytę, która jest w
warstwie muzycznej nagraniem świetnym.
Ale pianista ma dwie propozycje… i to właśnie ta druga
wydaje mi się chyba nieco bardziej intrygująca, bo choć uwielbiam jazzowego
Jarretta, to zakochałem się w nim właśnie dzięki nagraniom wydanym w ramach ECM
New Series z koncertami fortepianowymi Mozarta. Klasyka była więc pierwsza. Tu
mamy coś, co lubię najbardziej, czyli twórczość w sensie ścisłym współczesną. O
ile 3 Koncert Bartoka znałem wcześniej, o tyle Koncert Samuela Barbera był dla
mnie nowością. Świetnie zinstrumentalizowany z bardzo potężnie brzmiącą blachą
jest pozycją intrygującą, ale przy tym dość przystępną muzycznie. Fajna
propozycja dla słuchaczy, którzy być może z muzyką współczesną nie są jakoś
mocno związani, ale którzy szukają muzyki dość nieoczywistej.
Keith przynosi słuchaczowi dwie płyty, w sumie gdzieś tam
się wzajemnie uzupełniające. Bo ten Jarrett jazzowy jest na tym nagraniu jakoś
dziwnie improwizacyjnie zachowawczy, bardziej jakby klasyczny i minimalistyczny
w estetyce muzycznej. Nie jestem w stanie się określić jakoś mocno i
definitywnie, która płyta odpowiada mi w większym stopniu, bo jedna i druga ma
swój urok i daje masę muzycznej frajdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz