Wchodząc do pobliskiej księgarni
nie miałem zamiaru nic nowego kupować. Jednak nie mogłem przejść obok dosyć
sporego tomu z muzycznymi pismami i felietonami Kisiela, na których widniała
cena 16 zł. W sumie, to też dobry pretekst aby porozmawiać o książkach
muzycznych, które gdzieś tam siłą rzeczy systematycznie sobie gromadzę. Spośród
tych wszystkich tytułów postanowiłem wybrać tylko te, które są moim zdaniem najciekawsze,
ale też najbardziej przystępne. Aha. Kolejność nie ma tu najmniejszego
znaczenia, bo powinieneś chapnąć je wszystkie bez wyjątku.
Mam ich czterech. Czterech
mistrzów, bez których nie wyobrażam sobie wręcz muzycznego. Tyrmand, Kisiel,
Pociej i Chłopecki. Każdy na swój sposób oryginalny i wyjątkowy. Pociej i
Chłopecki to mistrzowie krytycznej ekwilibrystyki słownej. Potrafiący bawić się
formą, pisząc pięknie i niezwykle bogato i co najważniejsze na każdy temat.
Jeżeli dziś szukać kontynuatorów, to śmiało można by umieścić wśród nich
chociażby Jana Topolskiego którego również teksty szczerze polecam (zwłaszcza
książkę o Grisey’u). Tyrmand i Kisiel, to nieco inna bajka. Różne punkty
odniesienia, ale też bardziej słownikowo przystępni i wplatający w teksty całą
masę pozamuzycznych odniesień. Kisiel pisząc był czynnym kompozytorem, ale umówmy
się też, pomimo mojego uwielbienia dla pióra Kisiela, no nie był on
kompozytorem wybitnym. No i powiedzmy sobie od razu jeszcze jedną rzecz, jakże
inaczej samo komponowanie „ustawia” Kisiela w kręgu krytyków. Mówiąc Tyrmand,
myślisz od razu… ojciec chrzestny polskiego jazzu. Będący niejako w samym
centrum znający go od środka jako organizator całej masy ówczesnych jazzowych imprez.
Na dzień dzisiejszy zostawiamy na
boku Pocieja i Tyrmanda... ale najpierw może muzyczny aperitif, tak, żeby lepiej się czytało ;-)
Chłopecki i Kisiel.
Chłopeckiego felietony jakoś
mocno się nie zestarzały. Choć są tematy, które gdzieś już uleciały w
przestrzeń, to jednak można wyłuskać z nich pewne myśli, które pozostają na
długo, ale też, są znakomitym materiałem do własnych przemyśleń. Chłopecki był
mistrzem słowa. Kompletnym.
Pisać autorze Dziennika ucha i jego stylu to trochę
tak, jak pisać o 8 Symfonii Mahlera (chyba za daleko jednak nie wybiegłem
myślami). Słuchając „ósmej”
doświadczasz tego „czegoś”, czego nie odda nawet najbardziej sążnisty w
porównaniach esej, recenzja czy krytyka. Pisząc o wykonaniu nie przekazujesz
zbyt wiele z wielkości samego dzieła. Tu jest podobnie. Dziennik ucha, słuchane na ostro to pozycja, którą znać po prostu
wypada.
Kisiel był nieco inny. Bardziej
konkretny, może też bardziej przystępny. Jako kompozytor niewybitny, jako
felietonista niezrównany. Pisma i felietony
muzyczne chodziły za mną już długo, ale jakoś tak wychodziło, że kiedy
wchodziłem do księgarń zapominałem o Kisielu. Może więc delikatnie spóźniony,
ale jednak się za książkę zabrałem. No i jest to jedna z najlepszych książek
muzycznych, jakie miałem okazję czytać. Felietony przedzielane są tu większymi
tekstami, z których zwłaszcza wpadł mi w oko ten o Poematach Symfonicznych Straussa…
Książki, kawa i dwie płyty, które zdecydowanie pomagają...
Jeżeli jesteś fanem jazzu, to nie
wyobrażam sobie, że nie znasz tych trzech książek…
Historia jazzu w Polsce Krystiana Brodackiego, to książka
niezwykła. W zasadzie nasza rodzima encyklopedia. A jeżeli połączymy
Brodackiego z pracą Stanisława Danielewicza Jazzowisko
Trójmiasta mamy niemalże pełny obraz polskiej sceny jazzowej. Polskiej
sceny, która przecież jest bardzo mocną na mapie jazzu europejskiego. Polskiej
sceny z jej tradycją tworzoną przez Komedę, Kurylewicza, Trzaskowskiego,
Seiferta, Urbaniaka, Stańkę, Namysłowskiego, Makowicza, Ptaszyna, Pawlika
(Grammy to jednak wydarzenie jakby nie było u nas historyczne). Danielewicz
szczerze mówiąc czeka jeszcze na swoją kolej, więc ląduje na ławce rezerwowych…
Jest jeszcze jedna publikacja, do której bym cię zachęcał. Jazz w Polsce wolność improwizowana Igora Pietraszewskiego. Krótka
praca ujmująca jazz w perspektywie socjologicznej, choć nie tylko. Jazz jako
wielowątkowy fenomen, jako pole zmian, przeobrażeń. Ale co najważniejsze ujęte
to wszystko zostało przez- że się tak wyrażę- czynnego saksofonistę. Nie tylko
teoretyka (Pietraszewski jest doktorem socjologii), ale muzyka. Osoby będącej w
centrum muzyki, współtworzącej ją. Absolutnie cenny głos.
Na koniec jazzowych pozycji
zostawiłem sobie Autobiografię Milesa. Książka jak sam Miles specyficzna i na swój
sposób (znów jak Miles) genialna. Wulgarna, ale bez dwóch zdań wartościowa.
Bardzo swobodnie pisana encyklopedia jazzu z jego najczarniejszymi odcieniami.
Ale powiedzmy sobie szczerze, że ona musiała być właśnie taka. Niewygładzana,
nieupiększana. Brudna, ale za to prawdziwa, a to jest największa zaleta każdej
pisanej w ten sposób książki.
Oliver Sachs Muzykofilia…
Pisałem już większy tekst o tej
książce. Sachs ma ogromny talent do pisania w bardzo lekki i przystępny sposób
o rzeczach, które do lekkich często nie należą, zresztą Muzykofilia nie jest książką w żadnym stopniu naukową (przynajmniej
w tradycyjnym tego słowa znaczeniu). Jest też jedna rzecz za którą bardzo cenię
sobie książkę. Autor ugryzł temat z zupełnie innej strony. Tu muzyka
przedstawiona jest jako siła, która momentami wręcz niszczy człowieka. Nie daje
mu spokoju w taki bardzo natrętny sposób. Do przeczytania…
Ryszard Daniel Golianek Zrozumieć operę/ Przewodnik po muzyce Mahlera.
Lubię te książki z kilku powodów,
choć tym, który sprawił, że znalazły się akurat w tym miejscu zestawienia jest
przystępność obydwu pozycji. Przystępność, która mnie zaskoczyła. Bo
muzykolodzy rzadko kiedy sięgają po prosty język i chcąc objaśnić jeszcze
bardziej wszystko komplikując. A te książki mogę spokojnie polecić każdemu,
który właśnie ma zamiar wpaść do jakiegokolwiek teatru operowego. Zdecydowanie
pomaga zrozumieć operę, choć warto mieć świadomość, że sama książka, jest
idealna na początek przygody z operą. Przewodnik po Symfoniach Mahlera, to z
kolei obowiązkowa książeczka dla wszystkich wyznawców romantycznej symfoniki.
Mahler ze swoją potęgą zostaje ukazany tu w perspektywie swoich największych
dzieł. Dzieł, przez które warto przebrnąć aby znaleźć w nich ogromną muzyczną
przestrzeń. Piątka z rozpoczynającym ją solo trąbki, Ósma z potężnymi chórami i
orkiestrą, która przy sprzęcie o odrobinę lepszej jakości od przeciętnego wbija
w fotel… i siódma z finałem gdzie znów pojawia się solo trąbki… jest tu jeszcze
wiele rzeczy do odkrycia. No i Mahler okazuje się mniej ciężki niż by się
wydawało.
Ostatnie trzy pozycje, to już
awangarda…
Nie będę krył się z tym, że im
trudniejsza muzyka, tym chętniej po nią sięgam. Xenakis, którego początkowo nie
mogłem słuchać, staje się w końcu bardziej zrozumiały, Berg (choć z naszej
perspektywy już raczej od awangardy odległy) z moją ukochaną operą Lulu… Penderecki z wszystkimi atonalnymi
i sonorystycznymi odjazdami… W tej muzyce jest sporo piękna, tylko trzeba do
niej podejść ze zrozumieniem i jakąś tam przyswojoną po swojemu wiedzą. W tym
właśnie powinny pomóc książki, które chciałem zaproponować…
Kultura dźwięku to najlepszy zbiór felietonów i tekstów (wybór i
redakcja Christoph Cox i Daniel Warner) o ogólnie rozumianej muzyce
współczesnej, jaki miałem okazję chwycić do ręki. Tu nie ma przypadkowych i
nieznaczących nazwisk. Umówmy się, są tytani… jest Gould, Zorn, Braxton, Eco,
Eno, Varèse, Cage, są też muzyczni rzeźnicy… ogólnie dostajemy tu szereg
zjawisk, które przewijają się przez ówczesną muzykę konstytuując ją jako
awangardę do muzyki nazwijmy to klasycznej, tak chętnie wybieranej przez
szeroko pojęte ośrodki kultury. Podobnie z serią Nowa muzyka… sam kupiłem dwa tomy amerykańską i niemiecką (została
jeszcze tylko brytyjska), bo też są
to obszary, które mnie w największym stopniu interesują. Generalizując mamy tu
książki ukazujące w bardzo ogólny sposób najważniejsze muzyczne zjawiska i
nazwiska (Cage, Stockhausen…) z tytułowych ośrodków muzycznych.
Monika Pasiecznik Stockhausen. Rytuał superformuły
To jest książka wynikająca
bezpośrednio właśnie z kupna Nowej muzyki
niemieckiej gdzie postać Stockhausena została tylko delikatnie nakreślona.
Tu już mamy pełnię, aczkolwiek ukazaną bardzo przystępnie z omawianiem zjawisk
muzycznych nieznanych w znaczeniu en
masse. Stockhausen był jak Miles. Specyficzny, uwielbiany i nienawidzony,
ale bez dwóch zdań genialny.
Ławka rezerwowych… powinno być
chyba półka rezerwowych, ale…
Tu krótko. Bo, są to książki,
które czekają jeszcze na swoją kolej. Ale jak śpiewał Kuba Sienkiewicz, który
też w samym zestawieniu się pojawia „kiedyś się wezmę…”
Tomasz Stańko Autobiografia Desperado. Rozmawia Rafał
Księżyk.
Sally Banes Terpsychora w tenisówkach. Taniec post-modern
Stanisław Danielewicz Jazzowisko Trójmiasta
Marek Henrykowski Komeda
Kuba Sienkiewicz Kubatura, czyli elektryczne wagary
Jan Topolski Widma i czasy. Muzyka Gérarda Griseya
Górecki Portret w Pamięci
Jarosław Mianowski Afekt w operach Mozarta
MET uchem i okiem Basi Jakubowskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz