Lista ilościowo nieimponująca, ale za to zawsze mocna
jakościowo, czyli subiektywny wybór najnowości i zapowiedzi.
Leonard
Cohen Can’t Forget: A Souvenir Of The
Grand Tour.
Płyta nagrana podczas trasy koncertowej Leonarda Old Ideas World Tour, a po pięknym blu-ray-u
Live In Dublin wiem, że lajfy z
Cohenem wciąż mogą być emocjonujące. Napisać, że jest on jak „wino, im starszy
tym…” wiadomo, to nic nie napisać. Sam Leonard jest dla mnie fenomenem.
Teoretycznie, ta muzyka jest cholernie prosta. Melorecytujący w zasadzie Cohen,
chórki, fajny band… i właśnie to wszystko zlepione ze sobą jest na swój sposób
genialne, wyrafinowane i… specyficzne. Specyficzne, ale genialne.
Miles Davis
Bitches Brew 40th Aniversary Collectors Edition.
Miles jest jak Cohen. To taki fonograficzny must have, choć przyznam szczerze, nie
dla wszystkich. Miles był ze wszech miar genialnym muzykiem, a jego geniusz
objawiał się na kilku płaszczyznach. Po pierwsze nie ma jazzowego podgatunku, w
którym ten nie maczałby paluchów od be-bopu do fusion-rocka… Po drugie dobór
składów. Każdy kwintet i ogólnie większy band Milesa to istny All-Stars. To nie
tylko na zasadzie, że to byli dobrzy muzycy, ale muzycy genialni, którzy
tworzyli kiedyś czy tworzą do dziś absolutnie wielkie nagrania. Wayne Shorter,
Chick Corea, Herbie Hancock, Joe Zawinul (za cholerę nie wiem, jak udało się
Milesowi zmieścić trzech klawiszowców- i to takich- na Silent Way) Keith Jarrett, John Coltrane, John McLaughlin, Jack
DeJohnette, Dave Holland, nie zapominając o naszym Michale Urbaniaku, Kenny
Garrett, Bill Evans… zapomniałbym o moim ukochanym Marcusie… więc Marcus
Miller… ale ja tu o Milesie. Bitches Brew
to bez dwóch zdań płyta ważna w dorobku Milesa, a jeżeli pojawia się
możliwość kupienia kolekcji kolekcjonerskiej… no co? Ty nie kupisz?
Włodek Pawlik America…
Pawlika uwielbiam. Bez dwóch zdań, a trio sygnowane jego
nazwiskiem jest jak dla mnie numerem jeden w polskim jazzie… Po nim długo,
długo nic i dopiero RGG i Wasilewski Trio. No. To skoro na 29 maja mamy
premierę jego najnowszej płyty, to czerwiec zapowiada się po pawlikowemu.
Kwartludium
& Dariusz Przybylski Hammond Organ
Project/ Leon Craig & Jennifer Pike Bach
to Moog (A Realisation for Electronics and Orchestra).
Nie wiem, co z tych dwóch projektów wyjdzie, ale generalnie
rzecz biorąc mnie osobiście, dość mocno intrygują. Na tyle mocno, by po obydwie
płyty sięgnąć.
Adam Pierończyk/ Josepf Anthony Migratory Poets
Pierończyka kupuję w ciemno od płyty z muzyką Komedy, choć
przyznam, że jego wizja jazzu do bardzo szybko przyswajalnych jednak nie
należy. Ale za to właśnie lubię Pierończyka. Jest wymagający dla słuchacza, ale
jeżeli poddać się wizji kreślonej przez saksofonistę ona porywa z ogromną mocą
i wciąga w samo centrum bardzo ściśle zindywidualizowanej estetyki. Dodatkowym
magnesem jest wytwórnia, która wydała nagranie, bo For-tune przyzwyczaiła mnie już do pewnej konkretnej jakości, a co
za tym idzie wiem, że będzie to na serio dobra płyta.
RGG Aura/ Marcus
Miller Afrodeezia
To już nie są nowości, w stosunku, do nagrań o których
pisałem wyżej, ale jeżeli jeszcze nie masz tych nagrań…
Mamy tu dwie pozycje, po które pobiegłem jeszcze w dniu w dniu premiery. Pozycje, które traktuję bardzo szczególnie, a są to nagrania umówmy się bardzo dobre. Jak dla mnie dwie płyty, które będą moimi faworytami do nagrania roku, no chyba że kolejną płytę nagra Tomasz Stańko, albo tak bardzo zaskoczy mnie Włodek Pawlik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz