Pierwszy tekst, jest zapisem na gorąco. Niemalże na żywo.
Choć szczerze przyznam, słuchałem jednym uchem. Chciałem oglądać. Na serio
pierwszy raz zmusiłem się do tego, żeby
usiąść i obejrzeć. Zapomniałem, że mój synek ma na tyle wyrobiony gust
muzyczny, że nie wysiedzi spokojnie przy Eurowizji. Ale coś tam na szybko udało
mi się zanotować..... a że czekając na wyniki zasnąłem wrzucam dopiero dzisiaj...
Drugi tekst z podsumowaniem i wynikami pojawi się za
kilka dni.
Otwarcie zdecydowanie poza moimi możliwościami percepcyjno-
estetycznymi.
Słowenia bardzo pozytywne zaskoczenie. Numer, do którego z
chęcią sobie wrócę.
Francja, mocno średnio. Mając historię kreśloną przez takie
nazwiska jak Piaf, Aznavour czy chociażby „dzisiejsza” Indila, można wymagać
czegoś więcej. Francuski język jest owszem specyficzny, ale są momenty, kiedy
go lubię. W tym wykonaniu niespecjalnie.
Izrael fajny motoryczny, ale mam wrażenie, że czas takich
numerów raczej już minął. Paweł Opydo w
relacji na żywo na zombiesamurai pisał o izraelskim rapie. Jeżeli rap,
to mieliśmy też swoich Goldenboy’ów czyli
Verbę i 18L, ale te czasy na szczęście już dawno, dawno minęły.
Estonia całkiem nieźle- łzawy duecik, ale na serio fajnie
zaśpiewany, choć nie zapadnie mi na długo w pamięć.
Wielka Brytania bardzo przeciętnie, fajny pomysł, ale… coś
mi tu nie pasowało. Cały czas zastanawiam się, na ile jest to było fajne, a na
ile tandetne.
Armenia… numer ogólnie muzycznie całkiem przyzwoity (choć
tam fragmenciki nieczyste były zwłaszcza góry żeńskie), ale estetycznie to
zupełnie nie moja bajka.
Litwa no nie. Słabe i to banjo gdzieś tam w tle. Kurcze, no
jest to numer, w którym więcej mi nie pasowało niż pasowało…
Serbia… mogło być ciekawie… ale generalnie liczyłem na
więcej. Zdecydowanie więcej, choć końcówka bardzo fajna… wielki głos, ale do
Arethy Franklin no to sporo brakuje… i zbyt jednak popowo.
Norwegia… nie… zbyt łzawo.
Szwecja nie. Zbyt discopolowo… jak dla mnie
Cypr, to pewne zaskoczenie. Nawet spoko, pomimo delikatnego
takiego momentami wręcz prymitywnego muzycznego podkładziku. Ale ratował to
wszystko przyjemny głos wokalisty, który sprawiał bardzo przyjemne wrażenie,
choć parę nieczystości należy odnotować.
Australia rytmicznie, choć no dupy nie urywa…
Belgia… słabo.
Austria jest coś w tym numerze. Przenosi nas w nieco odległe
już czasy. Intrygujący głos, bardzo dobry numer. Jak dla mnie faworyt.
Grecja za bardzo to wszystko wzorowane jest na Celine Dion.
Wzorowanie samo w sobie jest ok. Ale jeżeli idzie to w odwzorowywanie zaczyna
być tandetnie.
Czarnogóra fajne.
Niemcy. Zbyt Whinehouse’owsko i przeszkadzała mi bardzo
barwa głosu wokalistki, zbyt wywrzeszczana i agresywna.
Polska…
Łotwa- jest tu pewien dysonans poznawczy i patriotyczny. Bo
już ten numer, który nie był wcale jakość mega dobry, pokazuje, że polska
piosenka wcale nie byłą jakoś wielce wybitna. To raz. Dwa, znowu mamy tak, że
media w jakiś iście kosmiczny sposób nadmuchały balonik, że jest na tyle super,
że wygramy, że mamy nawet jakieś hipotetyczne szanse na dobre miejsce. Miejsca
jak zwykle dobrego nie mamy, a o zwycięstwie nawet przez chwilę nie mogliśmy
pomyśleć.
Rumunia nie… nie… nie
Hiszpania? WTF…? No NIE!
Węgry? Raczej bardzo szkolnie. Poczułem się przez chwilę,
jak na szkolnej akademii. Patetycznie i słabo.
Gruzja mocny głos fajnie ustawiony… ale numer raczej
niespecjalnie urzekający.
Azerbejdżan, bardzo poprawnie.
Rosja? Po prostu popowe granie dupy nie urywa.
Albania wielki głos, ale większość czasu mimo wszystko pod
dźwiękiem… aż szkoda.
Włochy… nie lubię pop tenorów. Nie znoszę El Divo, więc Il
Vivo mnie nie przekonało w żaden sposób. Ja wiem, że tego się może i fajnie
słucha. Ale no bądźmy poważni. Trzech chłopaczków z głosami w miarę
ustawionymi, choć jest to wszystko na tyle sztuczne i przesłodzone, że robi się
mdło.
Jest w Eurowizji jedna rzecz fajna. To co się dzieje podczas
głosowania. Choć pojawiają się wyjątki od tej reguły, o czym poniżej. Teraz o
momencie, kiedy można było usłyszeć na serio kawał genialnej muzyki. Martin
Grubinger skradł show absolutnie. Basik z marimbą mistrzostwo, przegenialna
blacha (przesnajperzy) i latający po całej estradzie Grubinger. A to solo na
rogu? Chór gdzieś tam pod koniec kończący wgniatał w fotel.
Ma Grubinger tkie szaleństwo w oczach. Tak, to był
zdecydowanie ten fragment, który trwał za krótko… o jakieś półtorej godziny za
krótko.
Rozumiem zaproszenie Conchity, w końcu wygrała/ wygrał nie
wiem jakiej tu używać formy poprzednią edycję, ale no pomimo na serio dobrego
głosu, jest jednak mimo wszystko tandetna do szpiku kości. To pasuje. Bo i
Eurowizja sama w sobie jest właśnie tandetna do szpiku kości.
Cdn….
Pozdrawiam,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz