Przyznaję, że chwilowo pochłonęło mnie coś innego niż muzyka, ale to nie jest tak, że ja nie słucham dobrych płyt, czyli
wstęp do (kolejnych) zmian.
Nie ukrywam, że przez kilka ostatnich tygodni pochłonęło mnie wiele innych spraw, generalnie z muzyką niezwiązanych, ale czasem krążących dookoła blogosfery. Wiele dzieje się na moim drugim blogu, który już bezpośrednio porusza tematy religijnie mi bliskie. Właśnie wtedy przypomniało mi się o kilku tytułach, które niedawno do mnie dotarły. Wybrałem trzy moim zdaniem najbardziej interesujące. Tekst ten jest też swoistym wstępem, do większych zmian. Jakich? Zobaczycie sami…
Wbrew pozorom, zachwycam się nagraniami stosunkowo rzadko. Bo
w ogromnie nagrań, jakie gdzieś tam przewijają się w naszym domu, tych na serio
znakomitych płyt jest stosunkowo niewiele. Na dziś mam trzy tytuły, z którymi
fizycznie nie rozstawałem się przez dobrych kilka tygodni.
JazzPo! Trezz i Acoustic travel
Tendencyjny to wybór. Tendencyjny, bo mieszający bardzo
muzyczne estetyki. Ale ja właśnie tak najbardziej lubię. Męczy mnie zagłębianie
się w jednolitej estetyce. A tu, mamy sporą różnorodność.
F.O.U.R.S. collective, o których zrobiło się nieco głośniej w momencie, kiedy znakomicie pokazali się w Mam talent, to- bez dwóch zdań- grupa z tytanicznym wręcz potencjałem. Ułożona pod względem muzycznym i muzycznie wysublimowana. Treezz to płyta, w której wyraźnym echem odzywają się wpływy jazzu tradycyjnego ale przetrawionego przez wrażliwość Salamona, Schmidta, Plewniaka, Dworaka i Madeja. Bardzo przyjemnie się tej płyty słucha zwłaszcza w formie wieczornego chill-outu.
Niejako przeciwwagą okazuje się w tym wszystkim Acoustic Travel Adama Wendta. Genialna płyta zahaczająca w tym samym stopniu o world music co o jazz. To właśnie mieszanie się i przenikanie gatunkowe jest dla mnie najbardziej intrygujące w całym tym projekcie. Adam Wendt (saksofony), Paweł Zagańczyk (akordeon, bandeon), Jarosław Stokowski (kontrabas) przy gościnnym udziale zjawiskowej Laury Cubi Villena, Tomasza Wendta i Grzegorza Nagórskiego. Co do całego albumu, to mimo wszystko, najbardziej urzekają mnie numery w których gościnnie śpiewa Villena.
No i dochodzimy do projektu, chyba najbardziej muzycznie
szalonego. Im dłużej słucham JazzPo! tym
coraz więcej odkrywam tu nawiązań- choć powiedzmy sobie
od razu, że niedosłownych- do nieodżałowanego E.S.T. zwłaszcza w momentach
największego naładowania i nagromadzenia brzmień. Tu w zasadzie trudno mi
wybrać jeden numer, który szczególnie utkwił w mojej pamięci, bo całość jest na
serio bardzo przyjemna.
To tak, na dzisiaj pokrótce. Szykują się też zmiany. Bo zatęskniłem do takich typowych tekstów recenzenckich- pojawiać się one będą na pewno raz w tygodniu. Fajnie mi się je pisało, a wam- sądząc po statystykach dosyć dobrze się czytało... No! To do zobaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz