Każdy ma w końcu takie dni, których najzwyczajniej w świecie
nie chce pamiętać. Ważne jednak, żeby nauczyć się z nimi radzić. Pomimo, że
jestem generalnie rzecz biorąc osobą optymistycznie patrzącą na świat, mając
takie dni sięgam po stały zestaw… i jeszcze jedno, takie dni przyjdą też do
Ciebie. Warto więc już teraz zerknąć jak sobie można z tym dniem poradzić.
Kawa
To jest taki można powiedzieć standardzik. Zabrzmi banalnie,
ale dla mnie dobra kawa, to dobry początek dnia, a z tego co widzę w polskiej
blogoferze akurat dobra kawa i dobre ekspresy są na porządku dziennym (Kominek
a.k.a. Jason Hunt z Nivoną i Andrzej
Tucholski z Siemensem). Mam taki swój zestaw, który pomaga i daje niesamowitego
kopa. Macchiato z syropem karmelowym, posypką jabłkowo- cynamonową, no i
koniecznie double shot esspresso. Coś, co stawia mnie na nogi,
a jednocześnie jest takim początkiem dobrego.
Dobra płyta
Do kawy. Albo do punktu 4. Taka niezobowiązująca, nienachlana
a jednocześnie wysublimowana. Mam takich kilka, aczkolwiek wczoraj dokonałem
bardzo przyjemnego odkrycia. Heartdrops. Vince Benedetti meets
Diana Krall. Genialnie kojąca i chillująca.
Miła do samochodu, ale też mega przyjemna na dobranoc. Ale nie tylko. Pięknie sprawdzają się Siesty tak pięknie składane przez Marcina Kydryńskiego, bez względu
na numer składanki (ja mam wszystkie i Tobie też to radzę, oj przydają się one).
No mam też U2 Songs of innocente, choć
jest to- przyznam szczerze- dość specyficzna płyta. Ale z drugiej strony to
właśnie o mnie w tym momencie gadamy. Więc nowe U2 musiało się w tym miejscu
pojawić. Coś jeszcze? Hmmm… może Coldplay? Albo któryś z albumów Lorein? Możesz
dobrać sobie kilka opcji. Ale mi najlepiej sprawdzają się w takich momentach
właśnie płyty bardzo dyskretne. Tu nie chodzi o muzykę, ale o tło. No chyba, że
jesteś kontestatorem dobrej muzyki, to masz jeszcze jedną opcję. Wymień dobrą
kawę na bardzo dobre wino, usiądź w swoim ulubionym fotelu i włącz sobie
Mozarta (polecam Koncerty Fortepianowe), jest na dobrą sprawę dość w swym wydźwięku
optymistyczny (no chyba, że jedyną płytą którą akurat masz pod ręką jest Requiem, to odpuść sobie).
Dobry film.
Reset do dość specyficzny czas, ale też jednocześnie czas, w
którym odkładam na bok rzeczy generalnie rzecz biorąc ambitne. To jest właśnie
ten czas na pierdoły, bez zbędnych rozkminiaczy. Była więc banalna Całe szczęście jako totalnie naiwna
komedia, ale też musi pojawić się w tym
miejscu moja ukochana seria komedii z Louisem de Funès (Cały komplet Żandarmów; Przygody Rabina Jakuba, Człowiek orkiestra; genialny Skąpiec). W dużej mierze są to pewnie
filmy nieco absurdalne, naiwnie śmieszne, ale pomagają, więc z drugiej strony?
Warto sobie pomóc.
Dobra książka.
O właśnie. Punkt niejako organicznie powiązany z punktami 1
i 2. Nie wiem, jaka książka pomoga najbardziej Tobie, ale wiem co pomaga mi. Ostatnio Szału nie ma, jest rak. Rozmowę
Katarzyny Jabłońskiej z ks. Janem Kaczkowskim. Książka trudna, ale dająca tak
po ludzku niesamowitego kopa w dupę. Bez owijania w bawełnę o na serio trudnych
rzeczach. Przy tym, moje problemy (choć nie wszystkie) momentami wydają się
stosunkowo błahe. Co jeszcze? Fajnie jakiś czas temu sprawdzała się
autobiografia Bezosa (Jeff Bezos i era
Amazona). Ważne, żeby to były książki, które motywują. Mocno i nachalnie
wkładając ci do łba, że „nie ma tego
złego”… rozumiesz?
Masz jakieś inne sposoby? Podziel się nimi ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz