Piątkowy gość (25. 10) zapełnił poznański Blue Note niemalże "do pełna"… niemalże, gdyż znalazły się pojedyncze wolne miejsca… ale kto nie
był, niech żałuje. Każdy, kto zdecydował się pójść na koncert kwartetu Bustera
Williamsa nie wyszedł- jak myślę- rozczarowany… w zamian otrzymaliśmy, bowiem
porcję jazzu na poziomie absolutnie najwyższym… i nie mam na myśli samego
lidera.
Nie chodzi tylko o Bustera Williamsa… pozostała trójka
muzyków spisała się chyba równie znakomicie, choć w zasadzie tego mogliśmy być
pewni jeszcze zanim na dobre rozpoczął się ów koncert… skoro za fortepianem
zasiadł Eric Reed (mający za sobą współpracę m.in. z: Wyntonem Marsalisem, Dianną Reeves, Ronem Carterem, Christianem McBridem, Cassandrą Wilson), zaś za zestawem perkusyjnym Joey Baron (grał m.in. z: Billem Frisellem, Al Jarreau, Jimem Hallem, Dizzy Gillespie, Eliane Elias, Stevem Kuhnem, Johnem Zornem czy Stanem Getzem)… w zasadzie zagadką
dla mnie osobiście był jedynie Bruce Williams grający na „alcie” i „sopranie”.
Otwierający pierwszy set i jednocześnie cały koncert Different places to niezwykle wręcz
intensywnie zagrany temat i błyskawiczne przejście do intrygujących i
ekspresyjnych improwizacji (w kolejności Bruce Williams, Eric Reed, Buster
Williams i kadencyjna solówka Joey Barona- choć powiedzmy sobie szczerze, że w
wypadku Barona było to dopiero preludium do późniejszych popisów). Kolejny numer to w zasadzie popis Reeda i
sekcji rytmicznej, którzy rozumieli się znakomicie… wyłapując wzajemnie każdy
nawet najmniejszy muzyczny szczegół partnera błyskawicznie nań reagując. Zaskakujące
intro basu i zmiana nastroju tematem Christina,
w którym po raz pierwszy po „sopran”
sięgnął Bruce Williams. Ja jednakże w większym stopniu zwróciłem uwagę na grą
Barona… który chwytając za miotełki robił- mówiąc nieco kolokwialnie- całą
robotę dodając do brzmienia niezwykłej urody efekty perkusyjne. Ostatni temat
pierwszego setu i… spore zaskoczenie. W momencie kiedy- wydawało się- muzyka zmierza do
kulminacji od pianina wstał Reed… a muzyka swoim rytmem pędziła dalej. Sekcja i
saksofon… tych kilka minut bez instrumentu
harmonicznego to- jak się okazało- muzyka kipiąca wręcz od emocji…a kulminacja?
Przyszła paradoksalnie na intensywnej improwizacji Reeda, który powrócił do
klawiatury…
Drugi set, to motoryczne rozpoczęcie i stopniowe łagodzenie…
rozpoczął się on od intensywnego swingującego tematu i improwizacje Reeda,
Brucea i Bustera-będące de facto doprowadzeniem do pełnej kulminacji, którą
była genialna ponad czterominutowa improwizacja Joey’a Barona. Drugi temat, to
znowuż zmiana nastroju o 180 stopni i powrót „sopranu”- tym razem w nieco
lepszej brzmieniowej odsłonie, choć warto wspomnieć, iż najlepiej Bruce’owi
leżał tego wieczoru „alt”. Rozpoczęty flażoletami basu i duetem „sopranu” z
basem temat przerodził się w niezwykle wręcz wysmakowaną i wysublimowaną
improwizację- bodaj najlepszą w całym koncercie- Erica Reeda… całą
nastrojowość, jaką zbudował kwartet oddaje kilkusekundowa cisza, jaka zapadła
po ostatnim dźwięku „sopranu”… absolutnie magiczny moment… niemalże identycznie
koncert ów się zakończył… genialne intro fortepianu, rozswingowany temat i
cisza po ostatnim dźwięku złamana- chyba nie przesadzę pisząc- burzą oklasków i
owacją… bis szybki, intensywny i ekspresyjny był idealnym dopełnieniem…
Kolejny koncert z cyklu Jazz Top w Blue Note przeszedł do
historii… koncert pozostający w pamięci na długo… dostaliśmy bowiem dawkę jazzu
najwyższej próby.
Mikołaj Szykor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz