Pierwszy raz nie będzie Tomasza Stańki, Jana Garbarka,
Milesa (choć znalazłbym kilkanaście albumów nadających się na tę okazję),
Coltrane’a i Keitha Jarretta… i obiecuję, omijać szerokim łukiem ryzykowne
muzycznie propozycje, choć trąbka i bas pojawić się oczywiście muszą.
Moim absolutnym faworytem i to już od kilku lat jest
niezastąpiony na wszelkie romantyczne i romantyzujące okazje Roy Hargrove. Ten
Roy najbardziej nostalgiczny ze smyczkową sesją. Powodów jest kilka. Brzmienie,
poziom muzyczny i… sentyment. Moment to
moment.
Kenny G. to takie w zasadzie przeciwieństwo Roya (albo
odpowiednik Chrisa Bottiego- ale o nim później). Mdły, „słodko- pierdzący”
saksofonista i do tego- pod względem- imienia i pierwszej literki nazwiska
zbliżający się do mojego ukochanego (tuż obok Branforda) Kenny’ego Garretta…
Ghrrrr. Jego najnowsza płyta, zresztą tak jak cała masa jego poprzednich nie
wnosi nic ciekawego do jego muzycznego portfolio. W kółko to samo. Słodki
temacik, te same obiegniki w bardzo bledziutkich i wygładzonych improwizacjach…
no, ale i tak wiem, że jest to nazwisko, po które wielu sięga szukając czegoś
romantycznego- kolega mój wspomniał, że często się sprawdza jako podkładka do
ślubnych filmów- to ogólnie fajny temat na niezależny wpis), więc pojawić się
tu i musiał. Płyta? No skoro już być musi, to bądźmy na czasie Brasilian Nights (A jak już lubisz,
takie brzmienia, to może warto nieco się wysilić i sięgnąć po bardzo fajną i
przyjemną płytkę Michała Urbaniaka Sax
Love- zupełnie inny poziom i wspierasz polską muzykę.)
Sąsiadujący z G. Chris Botti to- jak już pisałem- w sumie odpowiednik naszego powyższego
bohatera. Z jedną różnicą. Lajfy Bottiego to w niektórych momentach prawdziwe
improwizacyjne i emocjonalne wulkany. No i do tego ma jedną z najciekawszych
barw… tuż obok oczywiście Roya i Wyntona Marsalisa. Tu możesz chwycić za
cokolwiek.
Skoro już tak odpływamy w nasze błogie sentymentalne
muzyczne klimaty, może warto zaprosić do zestawienia jedną z pań. Diana Krall z
najnowszym krążkiem Wallflower. Choć
równie dobrze
można sięgnąć po Quiet
Night. Przyjemne z pożytecznym. Czyli chwytliwe numery, grane na poziomie i
to „coś”, czyli magnetyczny głos Diany.
Wokal. A skoro wokal, to nie może zabraknąć mojego
zeszłorocznego odkrycia, o którym pisałem bodajże w podsumowaniu. Duet Myrczek/
Tomaszewski z projektem Love Revisited to
absolutna „bajka”. 10- płaszczyznowa opowieść o miłości wydana przez- co nieco
może się wydawać zaskakujące- wytwórnię Fortune,
specjalizującą się przecież w muzyce awangardowej (bo jak inaczej nazwać
estetykę firmy, która w portfolio ma Braxtona, Damasiewicza, Parkera czy
Obarę).
Genialne trio, czyli Sinatra/ Bublé i Bennett (no i może jeszcze
Dusk, ale to tak szeptem wtrącony)
Tu szukaj bezpiecznych składanek typu Love Songs. Alternatywa bardzo przyjemna, dla tych, którzy już
totalnie nie wiedzą po co sięgnąć. Proponuję Sinatrę, bo to klasa sama w sobie
i mój absolutny mistrz wokalny. Jeżeli się w końcu dorobię, zakładam swój big
band i ochrzczę się „polskim Sinatrą”. Ale z tym, to jeszcze musicie poczekać.
Teraz bardziej poważnie. Czterech absolutnych mistrzów
Robert Majewski, Bobo Stenson, Palle Danielsson, Joey Baron i projekt My One and Orly Love. Flugelhorn (to
taka większa, ciemniej brzmiąca trąbka), fortepian, bas i bębny. Nie wiem, czy
istnieje grupa czterech indywidualistów, która bardziej nadawałaby się do
nagrania melancholijnej płyty. Płyty, która rusza za serce w takim stopniu jak
Roy (patrz pozycja pierwsza) ze smyczkami. To jest taki album, który mógłbym
rozdawać wszystkim znajomym bez obawy, że komuś się on nie spodoba. Tu nie
chodzi o kunszt Stensona, Majewskiego, Danielssona czy Barona. To nie jest taka
płyta. Tu chodzi klimat, jaki tworzą. Klimat pełen muzycznej intymności, która
zmusza do wyciszenia tak dalece wbijając się w myśli, że totalnie odpływasz.
A gdzie w tym wszystkim bas? Najlepsze zostawiłem sobie na
koniec. Night Lakes to nagranie
bardzo przyjemne. Genialnie sprawdzające się jako główny bohater wieczoru, ale
też jako nienachalne tło. Krzysztof Ścierański nagrywając ten album, chciał dać
wyraz inspiracji gitarą elektryczną, choć oczywiście bas (a więc instrument
kojarzony ze Ścierańskim) pojawia się tu tworząc piękną melodyjną barwę…
Tych kilka tytułów, po wstępnym rozeznaniu właśnie w
pierwszej kolejności nasunęły mi się na myśl. Ale mam też taką listę rezerwową.
Fajnie sprawdzają się też Norah Jones, Viktoria Tolstoy czy Rebekka Bakken. To
takie nazwiska, które znać musisz, a jeżeli nie słyszałeś o nich, to nie mów
nikomu, że znasz się na muzyce.
A jakie macie swoje muzyczne propozycje, na Walentynkowy wieczór?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz