Ta płyta w tak cudowny sposób przypomina o ciepłych miesiącach, że każdorazowo słuchanie przenosi mentalnie słuchacza gdzieś do ciepłych krajów i to w samym środku sezonu. Jest pięknie muzycznie, estetycznie i po Millerowsku.
Wpis jest owocem współpracy ze sklepem empik.com
Nie mam tu swojego faworyta (chyba, że Hylife?), choć kilka zaskoczeń się pojawiło. Największym na trackliście okazało się pojawienie się numeru Papa Was A Rolling Stone. Początkowo nie pasowało mi to do Marcusa. Ale ten numer pasuje tu idealnie. Absolutnie spina się estetycznie z całą resztą.
Z drugiej strony może zaskoczył mnie większą etnicznoscią muzyki? Jakoś mniej mainstreamowy jest tu Miller, ale może to tylko moje odczucia?
Uwielbiam bas Millera. Ma w sobie coś, co czyni go błyskawicznie rozpoznawalnym. Coś o czym marzy każdy bez wyjątków instrumentalista. Indywidualny i rozpoznawalny sound. Tego nie da się wypracować. Z tym się trzeba urodzić.
Marcus to tytan i każda płyta jest dla mnie wydarzeniem, którego nie potrafię nie zauważyć choć nadal uważam, że najlepszy nagraniem jest Tutu Revisited z genialnym Christianem Scottem. Jednak mimo wielu płyt Millera Afrodeezia jest dla mnie płytą, do której często wracam i do której mam jakiś muzyczny sentyment.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz