17 stycznia 2016

Marcus Miller, czyli powrót do lata...


Ta płyta w tak cudowny sposób przypomina o ciepłych miesiącach, że każdorazowo słuchanie przenosi mentalnie słuchacza gdzieś do ciepłych krajów i to w samym środku sezonu. Jest pięknie muzycznie, estetycznie i po Millerowsku. 

Wpis jest owocem współpracy ze sklepem empik.com
Nie mam tu swojego faworyta (chyba, że Hylife?), choć kilka zaskoczeń się pojawiło. Największym na trackliście okazało się pojawienie się numeru Papa Was A Rolling Stone. Początkowo nie pasowało mi to do Marcusa. Ale ten numer pasuje tu idealnie. Absolutnie spina się estetycznie z całą resztą.
Z drugiej strony może zaskoczył mnie większą etnicznoscią muzyki? Jakoś mniej mainstreamowy jest tu Miller, ale może to tylko moje odczucia?



Uwielbiam bas Millera. Ma w sobie coś, co czyni go błyskawicznie rozpoznawalnym. Coś o czym marzy każdy bez wyjątków instrumentalista. Indywidualny i rozpoznawalny sound. Tego nie da się wypracować. Z tym się trzeba urodzić.

Marcus to tytan i każda płyta jest dla mnie wydarzeniem, którego nie potrafię nie zauważyć choć nadal uważam, że najlepszy nagraniem jest Tutu Revisited z genialnym Christianem Scottem. Jednak mimo wielu płyt Millera Afrodeezia jest dla mnie płytą, do której często wracam i do której mam jakiś muzyczny sentyment.

To jedna z absolutnie najlepszych płyt ubiegłego roku, a że przed nami jeszcze większe podsumowanie to o tej płycie jeszcze napiszę. Pozycja obowiązkowa i to nie tylko dla jazzfanów. To płyta, która spodoba się każdemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz