14 maja 2012

Leucocyte... nieśmiertelny testament Svenssona



Płyta, którą chciałem przedstawić jest wyjątkowa z kilku względów. Testament, jak się niedawno okazało "nieostateczny" jednakże szczególny. 15 czerwca 2008 nadeszła wiadomość iż zmarł- utonął- Esbjorn Svensson. Płyta ukazała się 28 sierpnia tegoż roku. W kontekście śmierci pianisty- metaforyczne wręcz znaczenie mają dwa ostatnie tytuły Ad mortem i Ad infinitum... dzięki płycie muzyka uleciała w wieczność...


Płyta jaką zaprezentowało nam trio jest niezwykła z kilku względów... chciałbym na chwilę odłożyć na bok pozamuzyczne konotacje...  bodajże jest to pierwsza płyta, na której Trio tak dalece idzie w stronę przekształcania materiałudźwiękowo-brzmieniowego... być może była to nowa "linia" brzmieniowa obrana przez trio, która nie doczekała jak dotąd kontynuacji... i którą przerwała śmierć pianisty... być może... Esbjorn Svensson był- jak napisał w ntce pośmiernej Bruce Weber ("New York Times") -kompozytorem "muzyki naginającej granice, który czerpał szeroko z wpływów pozajazzowych, zwłaszcza z nisz popu, jak funk i hip-hop, Svensson był swego rodzaju artystą popowym, stapiając liryczne melodie z efektami elektronicznymi, klasyką i dynamiką rocka, wspaniałym brzmieniem fortepianu, i frenetyczną improwizacją”... pop? Być może chodziło o "ckliwe tematy", niektórych utworów Svenssona. Ale "Leucocyte" kipi niezwykłą energią- czasem może "brutalną", ale taka estetyka była widać w owej chwili najbliższa triu. Trudno orzec, co Weber miał na myśli pisząc, że Esbjorn był artystą popowym... bowiem wydaje mi się. iż z takimi określeniami należy być niezwykle ostrożnym. Wyrażenie "muzyka popowa"  czy "muzyk popowy" budzi bowiem często negatywne konotacje. Słusznie, czy też nie- to już nie jest temat na tę chwilę.
Słuchając tej płyty po raz pierwszy byłem nieco zaskoczony. Znałem skłonności Svenssona do brzmieniowych eksperymentów, jednak nigdy nie poszedł on tak daleko... ta muzyczna odwaga jest dla mnie z całą pewnością "plusem". Można by postawić tu pewien problem- jak to się ma do muzyki jazzowej? Co czyni z tej muzyki muzykę jazzową, a nie "klasyczną" powiedzmy elektro-akustyczną? Improwizjacja- jako środek- do osiągnięcia konkretnych efektów- była przecież używana w muzyce XX, XXI wieku i pewnie jeszcze długo będą kompozytorzy po nią sięgać... poszukiwanie tej granicy wydaje mi się zadaniem niezwykle trudnym, ale i opartym na subiektywnym odczuciu... na pewno nie jest to muzyka operująca kojącymi barwami... z resztą problem niepokojenia słuchaczy zauważał już Nikolaus Harnoncourt- w zbiorze swych rozwarzań "Muzyka mową dźwięków" pisze o muzyce współczesnej następująco: odwrócono się od sztuki współczesnej, gdyż niepokoiła, a niepokoić chyba musiała. Takiego muzycznego niepokoju daje na E.S.T. sporo. Tu nie ma "popu" a raczej rock i to w najlepszym wydaniu... przestery, brzmienia, ale- co trzeba dodać- wszelkie eksperymenty nie okazują się celem, tylko środkiem do osiągnięcia konkretnych estetycznych celów, co jest kolejnym atutem.  Wiele mówi się o Esbjornie Svenssonie, ale należy wspomnieć o jego "muzycznych towarzyszach" (Dan Berglund-bass, elektronika i Magnus Ostrom- perkusja, elektronika, głos) , bo to jak Trio się rozumie, jak muzycy nawzajem reagują na muzyczne poczynania towarzysza świadczy o wielkości "zespołu". Genialne rozumienie się jest kolejnym atutem i sprawia, że  gra trzech wirtuozów stapia się w jedno. W jeden muzyczny organizm... dla mnie największym atutem płyty, jest to, że estetycznie zaskakuje... nie ma ckliwych "popowych"- posługując sie terminologią Webera- tematów i improwizacji do jakich być może wielu przyzwyczaiło E.S.T.... ale jest niesamowita muzyczna energia... dzięki nagraniu ta "ulotna chwila" improwizacji okazuje się wieczna... i niech trwa wiecznie...

Tak jak już wspominałem, nie będę tej płyty "gwiazdkował"... ale jest to płyta obowiązkowa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz