Nowa płyta Pata
Metheny’ ego, jaką otrzymałem od sklepu merlin.pl, to absolutna jazzowa uczta
na najwyższym artystycznym poziomie. Pat, po dwóch poprzednich płytach solo- What’s All About oraz Orchestrion- która
wbrew po trosze nazwie, a po trosze ilości użytych instrumentów jest płytą solo-
powraca w kwartecie (Unity Band)…
warto dodać, iż jest to powrót zdecydowanie udany.
Antonio Sancheza (perkusja) znamy już ze współpracy z Metheny’m z poprzedniego jego tria (z Christianem McBridem) i z genialnej płyty Day Trip. A jaka jest ta płyta…? Cóż, ciężko wziąć się za pisanie o płycie, na której zgromadziło się kilku wspaniałych muzyków. Chris Potter (saksofony tenorowy, sopranowy oraz klarnet basowy) i Ben Williams stanowią- jeśli można tak napisać- wspaniałe muzyczne uzupełnienie. Kwartet jest „środowiskiem” muzycznym, w którym wszyscy muzycy traktowani są równorzędnie i w którym kilkoro muzyków (w tym wypadku czterech), reprezentujących różne stylistyki wpływa wzajemnie na siebie. Każdy daje inną energię, inne pomysły, ale sztuką w tym wypadku jest aby z tej mnogości pomysłów uczynić jeden- niezwykle elastyczny i chłonny- organizm. Początek płyty- New Year- a konkretnie pierwsza minuta, stanowi dla mnie takie muzyczne przejście z poprzedniej płyty do nowego nagrania. Ale już to co się dzieje dalej pokazuje „z czym będziemy mieli do czynienia”. Oczywiście, napisać iż improwizacje są przemyślane, to trochę za mało- można to stwierdzić już po samej okładce i przeczytaniu znajdujących się tam nazwisk muzyków. Pierwszy utwór to w zasadzie popis Chrisa Pottera… można żałować, iż tylko- niestety- możemy domyślać się, jak improwizacja brzmiałaby na kocercie. Tu bowiem Potter- ograniczony w pewnym sensie pojemnością krążka- na więcej pozwolić sobie nie mógł. Poza tym, z całą pewnością, improwizacje koncertowe różnią się od płytowych nie tylko swobodą czasową, ale również materiałem melodycznym, w końcu jest ona zapisem chwilowego natchnienia, jakże ulotnego w swej istocie. Roofdogs to już zupełnie inna stylistyka. Metheny na syntezatorze gitarowym daje upust swojej energii w najlepszy z możliwych sposobów. Come and See to z początku kolejny powrót do poprzedniej płyty… ale tylko pozornie. Bowiem po pięknym wstępie akustycznej gitary- który jest jakby echem poprzedniej płyty- i klarnetu basowego, dalej słyszymy już saksofon i gitarę elektryczną. This Belongs to You nie jest już zaskoczeniem, ale od początku do końca „tradycyjną” jazzową balladą… i pięknie… liryczne wytchnienie od energicznych solówek i tematów. Leaving Town, to też nieco spokojniejszy temat, choć, już nie balladowy… Piękne solówki Pata i Pottera sprawiają słuchaczowi ogromną- mówiąc nieco kolokwialnie- frajdę. Kolejnym punktem „wyciszającym” jest ciekawy Interval Waltz… tym bardziej, iż należę do osób, które bardziej cenią sobie spokojniejsze improwizacje, niż szaloną grę po skalach, w której więcej jest popisów, niż wysmakowania… utwór zdecydowanie polecam do kilkukrotnego wysłuchania. Signal [Orchestrion Sketch] to utwór niezwykle tajemniczy i interesujący brzmieniowo. Pocieranie o talerz, krótkie- początkowo- frazy saksofonu… dają naprawdę percepcyjnie interesujące efekty… najdłuższy utwór na płycie (11:28) to rozwijająca się stopniowo improwizacja, która frapuje… a tytuł może być pewną zachętą… do sięgnięcia po płytę Orchestrion… Then and Now, to taki swoisty muzyczny odpoczynek (a może cisza przed kolejną burzą?)… odpoczynek, po trochę nieokiełznanym, ale jakże ciekawym Signal… piękna solówka basu i liryczny temat saksofonu i gitary Metheny’ego… to istotnie muzyczna siesta. Breakdealer to już muzyczne pożegnanie ze słuchaczami… choć zdecydowanie nie chce się wyjmować krążka z radia. Solówki kolejno Pata, Pottera, Sancheza… kończą naszą przygodę z Unity Band’em szkoda może tylko trochę, że tak mało było basu… ale to oczywiście zmienia się na koncertach…. Warto poszukać jednego z koncertów… może być genialnie… na razie pozostaje nie wyłączanie płyty CD i wsłuchiwanie się w coraz to inne detale… a warto
Ode mnie ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz