8 grudnia 2015

Co łączy Marka Piekarczyka, Herbie’ego Hancocka i Stefana Szczepłka?

Wpis jest owocem współpracy z wydawnictwem SQN.

Trzy książki biograficzne wydane w ostatnich miesiącach przez SQN uzupełniają każda w swoim zakresie pewną lukę na rynku księgarskim. I tak, ubogi rynek polskojęzycznych biografii jazzowych zyskał absolutnie świetną biografię jednego z największych żyjących pianistów jazzowych. Moja historia futbolu uzupełnia lukę piłkarskich- nazwijmy to książek historycznych. I w końcu książka Marka Piekarczyka uzupełnia lukę o muzykach tworzących polską scenę muzyczną w czasach, kiedy nie wystarczało tylko drzeć Biblię, czy pokazywać gołą dupę, ale w czasach, kiedy muzyka niosła ze sobą wartościowe treści i była- mówiąc może górnolotnie- głosem sprzeciwu wobec zastałego świata. 

Długo zastanawiałem się od której książki zacząć. Ale jednak niepotrzebnie, bo pierwszeństwo ma tu Herbie.

Obojętnie, czego by się nie napisało o Herbie’em, to i tak będzie to zdecydowanie za mało. Absolutny geniusz fortepianu, genialnie odnajdujący się w praktycznie każdej muzycznej estetyce i współtworzący kilka wzajemnie się uzupełniających gatunków muzycznych od hip- hopu, przez funk do jazzu. Kompozytor nieśmiertelnych standardów Cantaloupe Island, Watermelon Man czy Chameleon i co by nie napisać absolutna legenda. To wszystko w sumie wiadomo bez czytania jakiejkolwiek książki.


Pierwsza w Polsce książka przedstawiająca życie Herbie’ego Hancocka napisana razem z Lisą Dickey i wydana przez specjalizujące się w świetnie pisanych biografiach wydawnictwo SQN, to pozycja, której zdecydowanie mi brakowało na polskim rynku. Tak na marginesie, to brakuje mi jeszcze kilkuset (może grubo ponad kilkudziesięciu) tytułów, ale o tym może kiedy indziej. Trzeba się cieszyć, że jest o Herbim i tyle. Zaraz po Milesie, to druga biografia, którą musi przeczytać każdy jazzfan.

Ja nie umiem czytać muzycznych biografii w oderwaniu od muzyki, dlatego obok książki koniecznie musiało znaleźć się kilka płyt Herbie’ego, o które poszerzyłem swoją płytotekę. Tak też najlepiej czytać. W towarzystwie. A jest to książka, przez którą wręcz się płynie, bo jest napisana przystępnym językiem w zasadzie w formie opowiadania. To Hancock przeciąga nas przez swoje życie snując opowieści o rodzicach i siostrze, później o swych muzycznych fascynacjach i mistrzach, bez których nie byłoby takiego pianisty, jakim dziś on jest.


Marka Piekarczyka znałem bardzo pobieżnie. Wiedziałem o TSA, znałem kilka numerów, ale żeby coś więcej to niespecjalnie. Nawet w okresie penetrowania przeze mnie rejonów cięższych brzmień TSA było dla mnie raczej za trudne, razem zresztą z SBB. Musiałem nieco dojrzeć do tej muzyki. A jaki wychodzi Piekarczyk z nowej książki? Jest szczery, bezkompromisowy,  przy tym niezwykle rodzinny i ciepły. Dla mnie to nie jest biografia jakaś kontrowersyjna, ale zwyczajna rozmowa dwóch kolegów (Marek Piekarczyk z Leszkiem Gnoińskim), którzy tak sobie wspominają i mają z tego świetną zabawę. Ta biografia jest też w pewnym sensie inna niż wszystkie. Piekarczyk mówi o tym jak ważna jest rodzina, dom, ile daje pewnego rodzaju ustatkowanie. Dzisiaj, kiedy raczej biografię starają się pisać politycznie poprawni fanatycy zlaicyzowanego świata, Piekarczyk mówi o tym, że ważna jest rodzina. A do tego dostajemy przejazd po muzycznych inspiracjach i fascynacjach i przegląd sceny muzycznej. Fantastycznie napisana książka, którą chłonie się jednym tchem.


I dochodzimy do Stefana Szczepłka. W polskim dziennikarstwie sportowym Szczepłek jest absolutnym, niepodwarzalnym fachowcem i napisanie historii futbolu (Tom I Świat) właśnie przez niego było strzałem w samo okienko. Dla mnie lektura była też pewnego rodzaju powrotem do dzieciństwa, kiedy jako młody gówniarz zbierałem karty i naklejki piłkarzy. W sumie miałem wszystko, co tylko mogło się wiązać z piłką nożną. Od szalików, przez naklejki i karty po koszulki. Jednym z pierwszych wspomnień jakie pamiętam był mecz między Manchesterem United a Bayernem Monachium. Nie pamiętam który to był rok, chyba 99. Dwie bramki w samej końcówce dla MU i z wyniku 0:1 zrobiło się 2:1. Cieszyłem się jak nigdy. Tak więc z pewnym sentymentem sięgnąłem po tą książkę, a że Szczepłek potrafi opowiadać o futbolu jak mało kto, to lektura okazała się świetną odskocznią. Udało mi się przeczytać szybko pierwszy raz, a za drugim już tylko przypominałem sobie.


Trzy różne książki, ale książki absolutnie warte przeczytania każda z osobna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz