Sięgnąłem po styczniowy numer Muzyki 21 niejako z
ciekawości. Po raz pierwszy w gazecie znalazł się tekst promujący artystę spoza
znanych zagranicznych wytwórni oraz polskiej rzekomo wiodącej (nie bardzo wiem
jakie wyznaczniki przyjmuje redakcja) wytwórni będącej jednocześnie wydawcą
miesięcznika. Pojawił się bowiem wywiad z pianistą Ignacym Lisieckim,
nagrywającym dla DUX-u. Mało tego artysta znalazł się nawet na okładce
miesięcznika. Ale to w zasadzie tyle, bowiem dział recenzji jest przykładem
generalnie rzecz biorąc autopromocji i to w nienajlepszym stylu.
Przeglądając magazyn od początku… zaczyna się dobrze we
wstępniaku redakcja zapowiada: „dalej
będziemy tropić wszelkie nieprawidłowości i choroby niszczące nasze dziedzictwo
muzyczne…” szkoda tylko, że sama redakcja nie myśli o wytropieniu banalnej
i coraz bardziej niesmacznej autopromocji… ale jedno pytanie budzi moje
zdumienie: „Jeśli jednak, jak twierdzi
wielu >>światłych<< polskich specjalistów, muzyka polska nie jest
warta tej zagranicznej, jaki jest cel marnowania naszych podatków na jej
promocję?” ponownie warto się zastanowić jakich specjalistów redakcja ma na
myśli… ja osobiście takich specjalistów nie znam, a jeśli zatem redakcja obraca
się wśród takich specjalistów o których sama pisze można już tylko współczuć, a
może pogratulować? Sam numer został skonstruowany dość standardowo, poza
wywiadem z artystą spoza „stajni” Acte
Préalable co jest istnym wyjątkiem, a może noworoczną zapowiedzią pewnych
zmian, choć czytając wywiad okazuje się o co chodzi… „już wkrótce partytura ukaże się nakładem Acte Préalable”… można
zatem odetchnąć… nic się nie zmieniło… jest w tym tekście bowiem promocja
jedynego słusznego wydawnictwa… ot jakby mimochodem. I tyle nowości. Dalej…
wywiad z kompozytorem Maciejem Małeckim, Agnieszką Maruchą w związku z wydaniem
płyt oczywiście przez Acte Préalable...
co do samych wywiadów nie ma większego sensu się czepiać, jak to się mówi „wolnoć Tomku w swoim domku”… ale co do
treści pytań można pokręcić nosem… Arkadiusz Jędrasik (w poprzedniej wersji tekstu pojawiło się błędnie w tym miejscu nazwisko Łukasza Kaczmarka)- pytanie do Agnieszki
Maruchy: „Przyczynkiem do naszej rozmowy
jest pani kolejna płyta. Poprzednio nagrała pani ambitną płytę promującą polską
muzykę, czyli premierowe nagranie Koncertu skrzypcowego Zygmunta Stojowskiego…”
ambitną muzykę. Akurat jest to płyta, którą wałkowaliśmy na zajęciach z krytyki
muzycznej. Narzekaliśmy na ambitność kompozycji… nie były to kompozycje złe
warsztatowo, ale czy wybitne? Nie po raz pierwszy wydaje mi się, że redakcja
Muzyki 21 zbyt łatwo przyznaje miano wybitnych, kompozycjom czy artystom
dobrym, ale… umówmy się, że epitet wybitny powinien być zarezerwowany dla
muzyków czy kompozycji absolutnie i obiektywnie
(ważne słowo w kontekście krytyki linii redakcyjnej miesięcznika) wyjątkowych… wracając
do tekstów/wywiadów chciałbym wysunąć pewną prośbę do redakcji, aby nie
traktowała czytelnika jak ostatniego tumana… w wywiadach i recenzjach artystów
nagrywających dla wydawcy miesięcznika pojawia się obok tytułu poprzedniego
nagrania sygnatura. Droga redakcjo… czytelnik, jeżeli będzie zainteresowany sam
siebie naprowadzi na poszukiwany album, w końcu jest on inteligentny… prawda?
Choć rozumiem, każde dodatkowe uwypuklenie numeru seryjnego, tytułu etc. jest
podyktowane chęcią dodatkowej promocji, ale wydaje się, że więcej można
osiągnąć biorąc sobie- jak to się mówi- na wstrzymanie. Nachalna promocja
zniechęca… ale wracając do wywiadu ze skrzypaczką… bardzo podoba mi się pytanie
skierowane przez Arkadiusza Jędrasika do Agnieszki Maruchy: „A dlaczego z opusu 99 wybrała pani tylko
niektóre utwory? Nie boi się pani ostrza krytyków, którzy mogą zarzucić
programowi płyty mały profesjonalizm, skoro nie zarejestrowano całego opusu,
jak na ogół czynią inni artyści?” Gwoli ścisłości pyta o to osoba, która
kilka stron później zmienia się w recenzenta, lub tzw. sędziego we własnej
sprawie… druga sprawa… „ostrza krytyków” tzn.? Przecież krytyka ukarze się wyłącznie w miesięczniku
wydawcy płyty, i na pewno okaże się, że ma pięć gwiazdek jako album bez względu
na „ostrze krytyka”– zerknijmy do legendy drukowanej na górze strony
otwierającej dział z recenzjami- wybitny. Przejdźmy jednak do recenzji… można
dokonać małego zestawienia i porównać recenzje płyt ukazujących się w Polsce,
ale wydanych nie przez wydawcę miesięcznika, ale od wydawców dotowanych przez polskie
instytucje z muzyką „niewłaściwą” według redakcji. W numerze z roku 2011
(grudzień, nr 12) ukazały się dwie kuriozalne recenzje pióra Stefana Banasiaka
miażdżące dosłownie dwa albumy. Oba dostały po jednej gwiazdce, czyli określone
zostały jako buble. Jako pierwsza pecha miała produkcja polsko- brytyjska
sygnowana przez Paula McCreesha z nagraniem Grande
Messe de Morts Hektora Berlioza, druga to płyta z nagraniem Pasji wg św. Marka Pawła Mykietyna. Zmieniając na chwilę obiekt
odniesień, w recenzji Romany Zaitz pojawił się ciekawy akapit w kontekście
recenzji płyty z utworami fortepianowymi Andrzeja Dziadka (wydanymi a jakże
przez Acte Prealable): „Ponadto nie sposób nie docenić pracy i
odwagi, jakiej wymaga popularyzacja muzyki współczesnej”. Szkoda tylko, że
ta praca doceniania jest tylko w stosunku do jedynego właściwego wydawcy, bo
reszta, a już zwłaszcza Narodowy Instytut Audiowizualny, wydaje albo same
buble… albo praca popularyzatorska jest najzwyczajniej w świecie pomijana
milczeniem przez redakcję (czy w stosunku do wydawnictwa DUX, wydawnictwa Bołt,
czy Monotype Records )… wracając do recenzji S. Banasiaka. Nagraniu McCreesha oberwało się
najbardziej przez wydanie albumu, bo muzyka nagrana tu posłużę się cytatem
Stefana Banasiaka, trochę na złość, aby unaocznić absurd recenzji niewłaściwego
wydawnictwa: „Jak przystało na tak
monumentalne i okazałe dzieło jego realizacja stoi na wysokim poziomie.
Wszystko brzmi pięknie, elegancko i stanowi przykład muzykowania na światowym
poziomie”… można i słusznie podrapać się w głowę… to jak… muzycznie (a o to
chyba w nagraniu chodzi) realizacja stoi na wysokim poziomie a nagranie ocenia
recenzent jako bubel… to chyba coś tu nie tak…! Ale dalej w recenzji
wydawnictwa znajdujemy przykład porównawczej ekwilibrystyki recenzenta
stanowiącej bez cienia przesady ewenement w polskim piśmiennictwie krytycznym: „Okładka jest połyskująca, odblaskowa w
kolorach różowo- filetowych, niczym książka zawierająca informacje o
najnowszych modelach lalki Barbie lub katalog wakacyjnych szaleństw Paris
Hilton”. Naprawdę ten akurat cytat powinno się pokazywać każdemu studentowi
chcącemu w przyszłości pisać recenzje, z dopiskiem mistrzostwo świata absurdu...
ale z drugiej strony porównania nie biorą się z nikąd, stanowią wyraz zainteresowań
krytyka… co mówi samo za siebie. Czyniąc drobną aluzję… jeżeli czynię
porównanie dajmy na to do jakiejś książki, oznacza to, że książkę przeczytałem
i ją znam… a zatem oceniając moim kryterium słowa recenzenta zakładam, że
trzymał w ręku książki i katalogi o których napisał. Dalej jest równie
zabawnie: „Na osobne słowa zdziwienia
zasługuje sam pomysł wydawania po raz kolejny nagranych już wielokrotnie dzieł.”
Można tylko odetchnąć z ulgą, że podobnego toku myślenia nie mają wybitni
artyści… w przeciwnym razie nie moglibyśmy dzisiaj delektować się kolejnym
nagraniem Koncertów Chopina… nie byłoby genialnej płyty z tym koncertami
Blechacza, czy Zimermana… tylko za przeproszeniem siedzielibyśmy w grajdołku
estetyki z lat dajmy na to czterdziestych (nie oznacza to, że takie nagranie
byłoby złe) i tłoczyli nagranie- jedyne właściwe z interpretacją Koncertu
Chopina… przykłady można mnożyć i cieszyć się, że myślenie to jest jedynie
odosobnionym zdaniem „pewnego” krytyka… w kontekście krytyki Pasji Mykietyna
intrygujący jest sam przedmiot krytyki… wydaje się, że kompletnie zaślepiła
krytyka chęć- za przeproszeniem- dowalenia samemu kompozytorowi, za sam fakt
odważenia się podjęcia tematu. Można Banasiakowi przyznać rację, że może budzić
mieszane uczucia scena biczowania (według mnie nieco monotonna- po drugim
powtórzeniu zaczyna być zwyczajnie męcząca), ale fakt, że krytykowi kojarzy się
z „filmami porno”, świadczy o poziomie samego piszącego, aby nie być
gołosłownym zacytuję: „Trudno też
zrozumieć pojękiwania wybitnej śpiewaczki Urszuli Kryger. Przypominają one
ścieżkę dźwiękową z filmu porno”. Kolejne skojarzenie, też świadczy o
prywatnych konotacjach, bowiem Stuhr jako Piłat (według mnie jeden z
ciekawszych pomysłów Mykietyna) kojarzy się Banasiakowi ze „Światem według
Kiepskich” (co jest akurat niesłychanie absurdalną konotacją, bo recenzent
porównanie wziął ewidentnie wysoko z sufitu) i ze stadionowymi kibolami… co
również jest pudłem… ale przy tej okazji śmiem twierdzić, iż autor recenzji nie
był w ostatnich latach na meczu i kiboli o których pisze nigdy nie słyszał… ale
to już pomijam. Jeden jednak cytat jest z recenzji o pasji wyjątkowo trafiony: „W książeczce są wielkie zachwyty i peany o
Pasji Mykietyna, niezrozumiałe dla słuchacza. No cóż każdy swoje chwali.”
Cytat brzmi wyjątkowo komicznie gdy przewrócimy stronę dalej. Płyta z
wytwórni Acte Prealable- niezauważona
w zasadzie przez szerszą krytykę, co oczywiście jest winą braku dotacji
Państwowych- otrzymuje ocenę „wartościowej” z czterema gwiazdkami. Dla
porównania dokładnie taką samą ocenę otrzymała płyta Dudamela z „dziewiątą”
symfonią Bruknera, „drugą” symfonią Sibeiusa oraz Symfoniami 4 i 5 Nielsena. Po
tym krótkim, acz z cała pewnością wartościowym przeglądzie recenzji sprzed
ponad roku, wracamy do teraźniejszości. W nowym styczniowym numerze
miesięcznika znajdujemy zrecenzowanych siedem płyt własnego wydawcy (9 płyt
innych wydawców)… jak ulał pasuje tu zatem cytat ze Stefana Banasiaka: „Każdy swoje chwali”… bowiem sześć płyt
zostało uznanych przez recenzentów jako płyty wybitne, jedna otrzymała miano
płyty miesiąca a jedna dostała gwiazdek cztery, co oznacza, że jest nagraniem
wartościowym (co nie dziwi, w końcu otrzymujemy Chopina na flecie i marimbie)…
zatem po kolei… pomysł opracowań Chopina na flet i marimbę, czy pojawiający się w nagraniu wibrafon- o czym redakcja w podpisie pod płytą nie pisze (autorowi zwrócił na to uwagę Łukasz Kaczmarek, recenzent albumu)
pozostawiam bez komentarza… nie podejmuję się też dziś merytorycznej dyskusji z
recenzentami, na temat muzyki i wykonań… ale kilka cytatów- swoistych
popisówek- recenzentów miesięcznika podam. Arkadiusz Jędrasik: „Acte Prealable już od 15 lat specjalizuje
się i słynie (!!!) w promowaniu
zapomnianej muzyki w wykonaniu wybitnych polskich artystów. Oferuje melomanom i
artystom nie tylko interesujący repertuar w bardzo dobrym wydaniu, ale i
przepiękną oprawę graficzną oraz starannie przygotowane książeczki.”… Paweł
Chmielowski: „Ten rok jest szczególnie ważny
w kontekście osoby Ludomira Różyckiego, albowiem przypada w nim jego 130.
rocznica urodzin oraz 60. rocznica śmierci (1883- 1953). Znając realia można
przypuszczać, iż w naszym kraju, który zapewne będzie zajęty organizowaniem
imprez poświęconych wybitnym kompozytorom zagranicznym, takim jak Verdi, Wagner
czy Milhaud (NOSPR), nikt z decydentów nie dostrzeże owego ważnego faktu, honor
Polaków jak zawsze uratuje jedynie wytwórnia Acte Prealable.” A zatem można
odetchnąć honor polaków uratowany… a tak na poważnie… Paweł Chmielowski
wprowadził tym samym nowe metody piśmiennictwa. Już nie liczą się fakty, ale
uczynione w trybie przypuszczającym, przyszłościowe dywagacje… ale jeszcze
jedno. Sam recenzent odpowiada dlaczego tak a nie inaczej sprawa wygląda. W przypadku
Verdiego, Wagnera czy Milhauda mamy do czynienia z WYBITNYMI, powtórzmy
wybitnymi kompozytorami. Wagner ma kolosalne znaczenie, podobnie zresztą Verdi…
zadajmy pytanie z całym szacunkiem dla ważnego dla Polaków Różyckiego… jaki
wkład wniósł w światową, ewentualnie europejską literaturę muzyczną? Niestety…
tylko kilku kompozytorów zasługuje na miano wybitnych… i obojętnie jak promować
będą recenzenci z Muzyki 21 muzykę
kompozytorów bez wątpienia ciekawych, ale nie wybitnych wydawanych przez
swojego pracodawcę, nie zmienią tego stanu rzeczy. Po raz kolejny recenzenci i
redakcja miesięcznika udowadniają, że nagrań wydawanych przez swojego wydawcę
nie należy recenzować… recenzje te bowiem zmieniają się w teksty niezwykle
kuriozalne i pseudo- promocyjne, do czego redakcja jakoś uparcie nie chce się
przyznać strugając „dudka” i udając, iż piszący zachowują chociażby cień
obiektywizmu… a w rzeczywistości recenzje nie są obiektywne, ale do przesady
subiektywne… jak mówi klasyk „każdy swoje
chwali”… redakcja miesięcznika w autopromocji przekracza konsekwentnie
granice nie tylko przyzwoitości, ale i dobrego smaku… no ale jak inaczej skoro
tylko Acte Prealable ratuje wciąż
honor nas, Polaków… szkoda, że w tej swojej misji propagowania muzyki polskiej-
za przeproszeniem- nie wyściubia redakcja nosa poza swoje podwórko, bo poza tym
podwórkiem dzieje się sporo… sporo dobrze zinterpretowanej i wydanej muzyki. Pozostaje
mieć nadzieję, że czytelnicy miesięcznika nie opierają swoich muzycznych sądów
wyłącznie na tekstach zawartych w miesięczniku… choć w sumie nie, wróć… biorąc
pod uwagę z jaką siłą promują swojego wydawcę recenzenci pozostaje się cieszyć,
iż czytelnicy miesięcznika nie opierają swojego zdania wyłącznie na tekstach i
recenzjach pisanych w periodyku… dowodzi temu dostępność płyt wytwórni i
nieobecność ich wśród płyt nagradzanych jako płyty roku… bodajże wśród
zeszłorocznych Fryderyków nie ma ani jednej płyty z wytwórni Acte Prealable natomiast jest kilka
propozycji DUX-u… W poznańskich empikach i sklepach muzycznych nie udało mi się
trafić na żadną płytę wytwórni, co raczej nie świadczy o tym, że płyty idą „jak
świeże bułeczki”, a raczej o nikłym zainteresowaniu… być może to taka „nagroda”
za przesadę w autopromowaniu swoich produktów… warto na koniec dodać jaki obraz
polskiej fonografii próbuje przedstawić tym sposobem recenzowania redakcja
miesięcznika, bowiem czytelnik może odnieść wrażenie, że Polska to malutki
fonograficzny- za przeproszeniem- grajdołek, w którym w zasadzie wbrew wszelkim
nieprzychylnym Państwowym, niszczącym ową bohaterską wytwórnię decyzjom,
istnieje tylko jedna wytwórnia płytowa…
Mogę powiedzieć z całą pewnością, że będę się produkował
jeszcze nie raz na ten temat. W sumie dla mnie to dobrze, bo przynajmniej jest
o czym pisać… a redakcja, cóż w zasadzie sama z siebie gra tak, jak dziś
zagrali nasi szczypiorniści w meczu z Węgrami… dostali wynik na własne życzenie
trochę tak jak redakcja magazynu… im więcej błędów tym gorzej… każda recenzja
swojej płyty, każda nachalna autopromocja jest strzałem do własnej bramki… a
zatem ostatni numer to siedem strzałów do własnej bramki, która jest w tej
chwili bez bramkarza…
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzanowni Państwo,
OdpowiedzUsuńW Państwa tekście dwukrotnie pojawiło się moje nazwisko, czuję się więc zobowiązany ustosunkować do tego:
1.: "Łukasz Kaczmarek- pytanie do Agnieszki Maruchy: „Przyczynkiem do naszej rozmowy jest pani kolejna płyta. ..."
Wywiad ten przeprowadzał Arkadiusz Jędrasik, nie Łukasz Kaczmarek.
2.: "pomysł opracowań Chopina na flet i marimbę- recenzent- Łukasz Kaczmarek- wspomina o wibrafonie, choć w spisie instrumentów nie ma o tym mowy- pozostawiam bez komentarza… "
Tak, to jednak jest wibrafon, o czym można dowiedzieć się w książeczce dołączonej do płyty, bądź też zerkając na tylną okładkę. Autorem opisów (metryczek) do płyty nie są recenzenci, zatem to nie oni są za nie odpowiadzialni.
Pozdrawiam Państwa,
Łukasz Kaczmarek.
Szanowny Panie.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, przepraszam za moją pomyłkę, trudno jest mi się w tej chwili wytłumaczyć z niedopatrenia-, gdyż w magazynie rzeczywiście widnieje przy obydwu tekstach nazwisko Arkadiusza Jędrasika, oczywiście w tekście zaraz poprawię... co do drugiej uwagi, rozumiem, iż redakcja wprowadziła mnie- jako czytelnika w błąd, bowiem podpis redakcyjny wyraźnie świadczy o tym, iż Nicholas Reed gra wyłącznie na marimbie...
dziękuję za zwrócenie mi uwagi na moje niedopatrzenie i jednocześnie przepraszam za nie
Pozdrawiam serdecznie
Mikołaj Szykor
Bardzo dziękuję za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńNo tak - nie zawsze pojawiają się pełne informacje w metryczkach płyt.
Jeszcze raz pozdrawiam Pana,
Łukasz Kaczmarek.