Napisać, że jest to książka ciekawa, to nic nie napisać. Ale
też z drugiej strony mam pewien problem z tą książką. Bestseller sprzedaży. Z
drugiej atakujący dość synkretyczne przecież środowisko.
Z jednej strony Oni-
autorzy Dorota Kania, Jerzy Targalski i Maciej Marosz utożsamiani ze
środowiskiem konserwatywnej prawicy czy ze środowiskiem Gazety Polskiej- za
którą de facto zostałem kiedyś
zbesztany w Empiku przez stojącego za mną dziadka burczącego coś pod nosem że
takich gówien się nie czyta, co skwitowałem
komentarzem, że zawsze można czytać do usranej śmierci stetryniałe urbanowskie Nie, albo Fakty i Mity, z drugiej One- Resortowe Dzieci utożsamiane z Gazetą
Wyborczą, Polityką, Polsatem, Telewizją Publiczną czy Programem III Polskiego Radia.
Zastanawiałem się też trzymając książkę w ręku, czy narracja nie jest narracją
z góry wiadomą, i czy- nie czytając nawet kilku pierwszych stron- nie znam
narracji, którą przedstawiają nam autorzy Resortowych
Dzieci. Ale też zastanawiałem się, czy pomysł na książkę nie jest
przypadkiem takim kolejnym „pisiorskim”
wyciąganiem kolejnych „dziadków z Wehrmahtu”… Pomimo tych wątpliwości
przeczytałem książkę. Dobrze, że ona powstała.
Narracja książki nie jest zaskakująca. Kontynuuje niejako
linię poprowadzoną od Jacka Trznadla z genialnych rozmów z literatami (Hańba domowa), m.in. ze Zbigniewem
Herbertem, przez Waldemara Łysiaka (z Salonu.
Rzeczpospolitej Kłamców), aż do Rafała Ziemkiewicza- z Michnikowszczyzną. Ale to nie tylko o Michniku i środowisku
współtworzącym Wyborczą książka. Głównymi jej bohaterami okazują się rodzice i
rodziny onych- Resortowych Dzieci. I tu pojawiał się początkowo największy
dysonans. Czy można wciągać w tę opowieść od rodziców i poruszać- wielokrotnie-
trudny temat, traktowany przez samych bohaterów i całkiem słusznie bardzo
osobiście? Można. I to pierwszy powód dla jakiego warto sięgnąć po książkę.
Jest ona cholernie obiektywna i szczera. Może i do bólu… Ale właściwie, chyba
taka powinna być nasza historia? Czarno- biała, bez jakichkolwiek odcieni bieli
i czerni. Bez przekłamań i bez traktowania jej pod kątem swojego własnego
interesu, pomimo, że historia wielokrotnie może być niewygodna. Co udowodnili już spory kawał czasu temu kibice. Podczas jednego z meczy, pojawił się transparent Szechter przeproś za ojca i brata... (zainteresowanym polecam życiorysy ojca i brata Adama Michnika)
Nazwiska Resortowych Dzieci są różne aczkolwiek ustawiające się generalnie-
choć nie zawsze po „lewej stronie”. Część z nich już sama okładka podaje nam na
tacy. Monik Olejnik, Adam Michnik, Zygmunt Solorz, Janina Paradowska, Tomasz
Lis, zaznakowany Jacek Żakowski- w nowszych wydaniach zamiast Żakowskiego
pojawia się znak zapytania. Ale przecież pojawiają się inni. Daniel Passent,
Ernest Skalski, Aleksander Kwaśniewski, Jerzy Baczyński, Krzysztof Teodor
Toeplitz, Mariusz Walter, Ryszard Kapuściński czy Marek Niedźwiecki. To kolejny
powód. Kania, Targalski i Marosz sięgają po nazwiska z różnych stron. Wyborcza,
Polityka, Polsat, Polskie Radio.
Dlaczego jeszcze warto przeczytać tę książkę? Żeby zrozumieć
linię, jaką przyjmują poszczególne redakcje czy poszczególni dziennikarze
pisząc o kościele, albo o lustracji. Oni nie urwali się jak przysłowiowy „Filip
z konopii”. Jacek Żakowski już w 1981 chwalił Jaruzelskiego. To pozostało. Adam
Michnik nazywał Jaruzelskiego i Kiszczaka ludźmi honoru. To też pozostało.
Partyjne włazidupstwo środowisk lewackich czy lewicujących. Też aktualne.
Dawno nie czytałem książki dla przyjemności. Resortowe Dzieci są lekturą, którą czyta
się bardzo przyjemnie i lekko. Autorzy trzymają się faktów, które bądź co bądź
mają potwierdzenie w dokumentach. Czy jest to książka niewygodna? Na pewno. W końcu gdyby nie była niewygodna, Monika Olejnik w wywiadzie dla Newsweeka nie strzelałaby w Dorotę Kanię, jak się okazuje ślepakami, a Jacek Żakowski nie pozywałby do sądu autorów. Dla
mnie ważne jest co innego. Ta książka nie obraża nikogo. Historyczna prawda
jest więc taka, jaka powinna być. Bez przekłamań, a że niektórych może to
uwierać? Cóż tacy byliście kiedyś… może warto to przetrawić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz