Powiedzmy sobie od razu, że nie jest to płyta dla
każdego, ale też każdy powinien się z tą płytą sam zmierzyć. Połączenie popu z
formą operową może się podobać, choć nie każdy błyskawicznie się w tej estetyce
odnajdzie…
Classic Quadrophenia PeteTownshend’sa mieści się w estetyce pop-opery czy w taki dobrego tego słowa
znaczeniu musicalu. Celowo nie używam tu określenia pop-oratorium, choć pewnie
w jakimś tam sensie, byłby to uzasadnione, ale z drugiej strony budziło by to
niepotrzebne konotacje z Piotrem Rubikiem, a na tym etapie ustalmy sobie, że
Rubika nie lubimy (może uda mi się temat rubikowej estetyki podjąć, ale teraz
trochę szkoda mi na to czasu). Właśnie. Estetyka. Zwykle mam problem z tym
rozbuchanym operowy wokalem, do muzyki klasyczno-rozrywkowej, która sama w
sobie wydaje mi się z lekka infantylna i niepoważna. Ale tu jest inaczej. Nie
mam wrażenia jakiejś muzycznej sztuczności- podobnie jak przy moich ulubionych
musicalach dajmy na to Jesus Christ Super
Star czy Requiem Adrew Lloyd
Webbera. Kompletnie pokręcone estetycznie, ale jednak efektowne (za nagranie Requiem wzięli się Placido Domingo z
Lorinem Maazelem) i intrygujące.
Nie do końca odnajduję się w estetyce tego konkretnego
nagrania, ale też nie można powiedzieć, że jest to nagranie słabe, czy
niedopracowane. Orkiestracja jest na wysokim poziomie, dyspozycja wokalistów (Townshend, Boe, Idol, Daniels) czy samej orkiestry podobnie, więc niespecjalnie mam się tu do czego
przyczepić.
Dużo czasu spędziłem nad tym nagraniem, żeby coś z niego
wyciągnąć dla siebie. I kilka rzeczy znalazłem, może trochę na siłę, ale jednak
w którymś momencie zrozumiałem i estetykę i sam pomysł na to nagranie. Jest
kilka mocnych momentów, które pokazują, że to coś więcej niż infantylne
łączenie klasyki z około popową muzyką. To po prostu bardziej przystępna forma
muzyki klasycyzującej… i to może się podobać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz