Fałszerz jest
filmem dość specyficznym. Fabuła jest prosta. Raymond J. Cutter (Travolta)
wychodzi wcześniej z więzienia zamian za zlecenie. Musi sfałszować obraz Claude’a
Moneta i podmienić go z wykradziony z muzeum oryginałem. W kradzieży pomagają
mu jego ojciec (Christopher Plummer) i śmiertelnie chory syn (Tye Sheridan). Niby
banał, ale spodziewałem się filmu z szybką akcją.
Generalnie w film zostały wplecione trzy historie, gdzieś
tam się wzajemnie przenikające, równolegle idące, ale jednak różne. Można
właśnie przez nie, odczytywać ten film na kilka sposobów. Po pierwsze w
kontekście obyczajowym, przez pryzmat próby zbliżenia się ojca do syna. Po
drugie w kontekście dramatycznym, poprzez próbę radzenia sobie ze śmiertelną chorobą,
która determinuje wybory bohaterów. No i w kontekście sensacyjnym, to
oczywiście fałszerstwo i kradzież obrazu.
Szczerze mówiąc spodziewałem się trochę innego filmu.
Czytając opis filmu, byłem pewien, że dostaję raczej zgrabnie nakręcony film
mieszczący się w gatunku sensacyjnym. Generalnie jest mi ciężko się odnieść do
gatunku… coś jakby dramat sensacyjny, bo jednak choroba dziecka głównego
bohatera jest tu jednym z głównych motywów.
Akcja się rozkręca i rozkręca… i rozkręca… i rozkręca i w
pięć minut kończy, ale mimo to jest to film, który obejrzę pewnie jeszcze nie raz, bo nie
jest to film słaby.
Można było nadać filmowi więcej polotu, i szaleństwa, ale
taki był właśnie pomysł reżysera Philipa Martina. Pytanie, czy mnie przekonał
do tego filmu?
Cóż, i tak, i nie.
Co mi się najbardziej podoba w filmie? To, że jest on po
prostu prawdziwy. Nielukrowany obyczaj, życiowy i szczery. A mógł przecież
pododawać masę gadżetów, które pewnie uatrakcyjniły by obraz, ale nic nie
wniosłyby do samej fabuły. Travolta, jak Travolta, choć trochę postarzały, ale
aktorsko w swoim stylu, choć nie jest to ten Travolta z najlepszych lat.
Generalnie jest to film, który śmiało mogę polecić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz