Wydaje się, iż Szostakowicz od jakiegoś czasu budzi sprzeczne odczucia w literaturze muzykologicznej. Przede wszystkim, nie można patrzeć na postać kompozytorów przez polskie realia. Nie oszukujmy się, jakże inna była sytuacja w ówczesnym ZSRS, a jakże inna- choć w pewien sposób powiązana- sytuacja w zbrodniczym prylu. Choć wątek ten jest niezwykle interesujący- wymaga osobnego omówienia, co już częściowo zostało znakomicie omówione w publikacji (Muzyka i Totalitaryzm). Zgadzam się z Rafałem Kwiatkowskim, iż „Niemożliwe jest jednak pełne zrozumienie twórczości Szostakowicza bez podstawowej wiedzy o otaczającej go rzeczywistości.” Czołowy radziecki kompozytor- pardon- „zmieciony” zarzutem „formalizmu”… i choć jest to ciekawy temat, chciałbym zająć się mimo wszystko bohaterem płyty.
Jaki jest solista…? Bo nie ukrywajmy- on jest tu najbardziej
intrygujący- pomimo wspaniałości Koncertów wiolonczelowych Szostakowicza. Choć
słowo o utworach- bowiem jest pewien fakt- a może osoba, a nie fakt- łączący
(łącząca) to nagranie z nagraniem Koncertu na wiolonczelę Lutosławskiego.
Adresat Koncertów- Mścisław Rostropowicz. I choć Rostropowicz nie brał udziału
w prawykonaniu Koncertu Lutosa, tu już udało mu się uczestniczyć w
prawykonaniu- w roku 1959, w Leningradzie. Czteroczęściowy „klasycyzujący”
Koncert- I część stanowi pewną oddzielną całość- trzy kolejne stanowią
oddzielną i zamkniętą narrację. I w reszcie powracające pytanie… jaki jest
solista? Jednakże napisać, iż jest on znakomity, to nic nie napisać. Piękna
barwa, znakomita artykulacja i last but
not least doskonały zamysł interpretacyjny jest bodaj najmocniejszą stroną
tego albumu. Można powiedzieć: odegrać to jedno, sprawić by słuchacz muzykę
przeżył to drugie. Tu słuchacz ma możliwość „muzykę przeżyć”. Dwa kontrastujące
tematy I, w którym solista pokazuje nieco ostrzejszą artykulację… (na uwagę
zasługuje również doskonała współpraca solisty z orkiestrą- Polska Orkiestra
Radiowa pod batutą Wojciecha Rajskiego) i II liryczny, w którym solista
znakomity „zmysł liryczny”. Druga część jest dość zaskakująca harmonicznie-
jakby złagodzenie nastroju pierwszej części. Choć- najbardziej interesująca
okazuje się Cadenza. Mam oto solistę
samego. Bez brzmień orkiestry. W kadencji to właśnie wiolonczelista musi
stworzyć sam sobie muzyczny świat i zainteresować nim słuchacza. Kwiatkowskiemu
to się udaje. Liryczne fragmenty są zagrane niezwykle piękną barwą, natomiast
wszelkie trudności techniczne nie wydają się wcale trudne- solista gra je
bowiem z pewną łatwością… zwraca również uwagę doskonałe wyczucie przez
wiolonczelistę dynamiki. Cadenza pełna
liryzmu oraz dramatyzmu część płynnie (attacca)
przechodzi w kolejną część… znów zmienia się charakter Koncertu.
Już sam początek II Koncertu wiolonczelowego (1966)- sam
koncert również zadedykowany Rostropowiczowi- ukazuje odmienny charakter.
Utwór- „pretendujący do miana symfonii
koncertującej”- jak pisze Rafał Kwiatkowski w książeczce dołączonej do
płyty- to dzieło niemalże kontemplacyjne. II temat I części to liryzm w
najczystszej postaci. Rafał Kwiatkowski ukazuje tu znów całą feerię ciepłych i
nasyconych barw wiolonczeli. Jakże kontrastująca okazuje się II część…
żartobliwa, skoczna- istna artykulacyjna zabawa. III część z pięknie odegranym
przez orkiestrą fanfarowym ustępem instrumentów dętych blaszanych stanowi
piękne zwieńczenie całegoi wspaniałego- albumu.
Rafał Kwiatkowski „Koncerty
wiolonczelowe (…) Są to utwory nad wyra dojrzałe warsztatowo, o bardzo silnie
oddziałującej na słuchacza ekspresji. Niekwestionowanym ich atutem jest
organiczne wkomponowanie elementów wirtuozerii instrumentu solowego w nadrzędną
muzyczną całość”.
Jednakże należy zauważyć, iż muzyka nie mogła by oddziaływać
na słuchacza gdyby nie doskonale przemyślana interpretacja. I to uważam za
największy atut tajże płyty.
Ode mnie: ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz