1 września 2012

Gabin... The First Ten Years


The First Ten Years [Polska cena] - Gabin

„Pierwsze dziesięciolecie” zespołu Gabin to prezentacja utworów, które ukazują różne oblicza zespołu. Jest trochę chill-outu, elektroniki, instrumentów… zastanawiałem się słuchając tej płyty, co sprawia, iż jest ona ciekawa? To właśnie owa muzyczna różnorodność… przy równoczesnym wspólnym dla wszystkich utworów charakterze… Paradoks? Może, ale tak właśnie jest z tą płytą.

 Utwór rozpoczynający płytę- La Maison jest właśnie takim chill-outowym wstępem… ale już kolejny kawałek- Une historie d’amoure (feat. Joseph Fargier) to już trochę inny klimat-bezbłędny akordeon i wyjątkowy wokalista sprawiają, iż słucha się tego utworu z przyjemnością. Sam wokal, jest trochę jakby z innej bajki… i właśnie w tym jest specyficzny urok tejże płyty. Kolejny utwór Doo Uop, Doo Uop,Doo Uop i… znów nieco inny klimat… zniewala początek, zapętlony i przewijający się przez cały utwór… nieco podstarzały, szeleszczący i nieco „winylowy”… co jest dla mnie „strzałem w dziesiątkę” … tym bardziej, iż niedawno odkryłem winyle i stary, zakurzony adapter… brzmienie nieporównywalne ze zmasterowanymi CD- kami. Ale ad rem… Azul anil (feat. Ana Carril Obiols) to w pewnym sensie powrót… Powrót do stylistyki , którą już znamy z La maion,  choć nie bez znaczenia jest tu udział wokalistki nadającej indywidualny charakter temu utworowi. Nie ukrywam, iż szczególnie czekałem na utwór z Dee Dee Bridgewater, ale poprzedni utwór zaskoczył mnie szczególnie. Mr. Freedom (feat. Edwyn Collins)… i to dla mnie kolejny powrót… pamiętają Państwo film Blues Brothers? Dla mnie to Bluesi z najlepszych czasów… sequel też był niczego sobie (Erykah Badu a przede wszystkim Joshua Redman i Jon Faddis  w końcowej scenie), ale zawsze pamięta się część pierwszą! Sekcja, wokal… wszystko. W reszcie Into My Soul z Dee Dee. Nie odbiega za bardzo ogólną stylistyką od utworu poprzedniego, ale… wokal… czyżby echo Arethy Franklin z Bluesów… no może… ale Dee Dee ma swój niepowtarzalny styl… Idąc dalej… słyszymy klasycznego rock’n’ rolla (Bang, Bang to the rock ’n’ roll)i to  w najlepszym wykonaniu. Utworu z udziałem Mii Cooper (kolejno Keep it Cool oraz The Alchemist)są co prawda utrzymane w podobnej stylistyce, ale nie są nużące. Pewnego rodzaju odskocznią jest The Lies (feat, Chris Cornell)… inny wokal i nieco inna stylistyka. Zamykający utwór- Ready, Set, Go! , to znów powrót do stylistyki z początku albumu… w między czasie są jeszcze dwa kawałki, które pokazują różne oblicza zespołu, choć mnie jakoś szczególnie nie porwały… można trochę "przyczepić się" do szaty graficznej, bowiem przydało by się trochę więcej informacji, ale powiedzmy sobie szczerze nie wpływa to zbytnio na odbiór muzyki..

Płyta Gabin, to płyta bez cienia wątpliwości dobra… zachęca do poznania całej twórczości zespołu… ...a dla mnie osobiście jest pewnego rodzaju odkryciem, choć znowu nie nowym...
Zdecydowanie polecam: *****
MiA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz