„Pierwsze dziesięciolecie” zespołu Gabin to prezentacja utworów,
które ukazują różne oblicza zespołu. Jest trochę chill-outu, elektroniki, instrumentów… zastanawiałem się słuchając
tej płyty, co sprawia, iż jest ona ciekawa? To właśnie owa muzyczna
różnorodność… przy równoczesnym wspólnym dla wszystkich utworów charakterze…
Paradoks? Może, ale tak właśnie jest z tą płytą.
Utwór rozpoczynający płytę- La Maison jest właśnie takim chill-outowym
wstępem… ale już kolejny kawałek- Une
historie d’amoure (feat. Joseph Fargier) to już trochę inny klimat-bezbłędny
akordeon i wyjątkowy wokalista sprawiają, iż słucha się tego utworu z
przyjemnością. Sam wokal, jest trochę jakby z innej bajki… i właśnie w tym jest
specyficzny urok tejże płyty. Kolejny utwór Doo
Uop, Doo Uop,Doo Uop i… znów nieco inny klimat… zniewala początek,
zapętlony i przewijający się przez cały utwór… nieco podstarzały, szeleszczący
i nieco „winylowy”… co jest dla mnie „strzałem w dziesiątkę” … tym bardziej, iż
niedawno odkryłem winyle i stary, zakurzony adapter… brzmienie nieporównywalne
ze zmasterowanymi CD- kami. Ale
ad rem… Azul anil (feat. Ana
Carril Obiols)… to w pewnym sensie powrót… Powrót do
stylistyki , którą już znamy z La maion,
choć
nie bez znaczenia jest tu udział wokalistki nadającej indywidualny charakter
temu utworowi. Nie ukrywam, iż szczególnie czekałem na utwór z Dee Dee
Bridgewater, ale poprzedni utwór zaskoczył mnie szczególnie. Mr. Freedom (feat. Edwyn Collins)… i to
dla mnie kolejny powrót… pamiętają Państwo film Blues Brothers? Dla mnie to
Bluesi z najlepszych czasów… sequel też był niczego sobie (Erykah Badu a przede
wszystkim Joshua Redman i Jon Faddis w
końcowej scenie), ale zawsze pamięta się część pierwszą! Sekcja, wokal…
wszystko. W reszcie Into My Soul z
Dee Dee. Nie odbiega za bardzo ogólną stylistyką od utworu poprzedniego, ale…
wokal… czyżby echo Arethy Franklin z Bluesów… no może… ale Dee Dee ma swój
niepowtarzalny styl… Idąc dalej… słyszymy klasycznego rock’n’ rolla (Bang, Bang to the rock ’n’ roll)i
to w najlepszym wykonaniu. Utworu z
udziałem Mii Cooper (kolejno Keep it Cool
oraz The Alchemist)są co prawda utrzymane
w podobnej stylistyce, ale nie są nużące. Pewnego rodzaju odskocznią jest The Lies (feat, Chris Cornell)… inny wokal i nieco inna stylistyka.
Zamykający utwór- Ready, Set, Go! , to
znów powrót do stylistyki z początku albumu… w między czasie są jeszcze dwa
kawałki, które pokazują różne oblicza zespołu, choć mnie jakoś szczególnie nie
porwały… można trochę "przyczepić się" do szaty graficznej, bowiem przydało by się trochę więcej informacji, ale powiedzmy sobie szczerze nie wpływa to zbytnio na odbiór muzyki..
Płyta Gabin, to płyta bez cienia wątpliwości dobra… zachęca
do poznania całej twórczości zespołu… ...a dla mnie osobiście jest pewnego rodzaju odkryciem, choć znowu nie nowym...
Zdecydowanie polecam: *****
MiA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz