Dla mnie osoniście, płyta z muzyką Corneliu Dana Georgescu wydana
przez Bołt Records, jest jedną z ciekawszych płyt ubiegłego roku. I to nie
tylko dlatego, że wcześniej nie spotkałem się z muzyką tego kompozytora, ale
dlatego, że kompozycje, są niezwykle wciągające i intrygujące...
Zwykle nie lubię podkreślać wyższości jednej kompozycji nad
drugą… jest to w większości przypadków niezwykle subiektywne spojrzenie na
utwory, jednak tutaj zrobię wyjątek. Z całą pewnością wyróżnia się- pomimo
ciekawych dwóch pozostałych kompozycji- In
perpetuum- String Quartet nr 10. Kompozycja niemalże kontemplacyjna,
intymna… może mniej odkrywcza niż się początkowo wydaje… jest również z całą
pewnością poruszająca. Jednakże kompozycja jest również wymagająca. Słuchając
jej „przelotnie” nie jesteśmy w stanie jej zrozumieć, czy- choć to już powoli
staje się słowem niemodnym- „przeżyć”. Warto zwrócić uwagę na dysponowanie w
tej kompozycji brzmieniem kwartetu smyczkowego… niezwykłe? Nietradycyjne…?
Oryginalne! Kwartet wprowadza nas w nieco inny świat dźwiękowy kompozytora. W
dwóch pozostałych utworach Georgescu jest bowiem nieco inny- choć może nie jest
to najszczęśliwsze określenie… ale za to niezwykle spójny i estetycznie
konsekwentny. Tomasz Kamiński w szkicu o kompozytorze umieszczonym w książeczce
dołączonej do płyty sytuuje muzykę Georgescu między La Monte Youngiem, Mortonem
Feldmanem, muzyką minimalistyczną (pojawia się określenie rumuński minimalizm)…
zauważając jednocześnie wpływy Góreckiego czy Lutosławskiego… choć z drugiej
strony „wpływy” jako określenie muzyki tego akurat twórcy znowuż nie należy do
określeń najszczęśliwszych… może ślady, cienie… bowiem pomimo takich czy innych
muzycznych nawiązań (zarówno w Symfonii
nr 2, jak również- może w mniejszym stopniu w Et Vidi Caelum Novum unosi się nad muzyką, estetyczne echo symfonii
Lutosławskiego) muzyka rumuńskiego kompozytora jest niezwykle oryginalna.
Tomasz Kamiński: „Efektem jest wielce
oryginalna i fascynująca muzyka określana niekiedy mianem rumuńskiego
minimalizmu. Tak jak dzieła Brâncuşiego: jednocześnie wyrafinowana i
elementarna, sprawiająca wrażenie nieskończonego przepływu, choć skończona i
zamknięta; dająca się opisać właśnie takimi paradoksalnymi zestawieniami. […]
Surowa wzniosłość tej muzyki, jej maksymalistyczny w wydźwięku minimalizm, owo
rozplanowanie wielkich form w oparciu o elementarne gesty, czyni z tego
rumuńskiego Berlińczyka postać osobną i niezwykłą na co najmniej kontynentalną
skalę”
Horizontals Symphony No 2, rozpoczyna
się jakby z niczego… dyskretne wejście, nagle przerywa brutalne, potężne tutti
(z wyraźnie wyeksponowaną „blachą”, co również charakterystyczne okaże się w Et Vidi Caelum Novum). Ta opozycyjność
dwóch motywów będzie się przewijać przez cały utwór. Warto zaznaczyć, iż
„momenty” tutti, często sprawiają wrażenie (oceniając na poziomie percepcyjnym
co często może okazać się zwodnicze) „momentów” improwizowanych… aleatorycznych
(?)… czy chaotycznych. Sama forma okazuje się mieć 5 wyraźnie rozpoznawalnych
części- choć może lepszym określeniem były by „megamotywy” czy „hipermotywy”- z
których każdy oparta jest na innym powtarzalnym i przetwarzanym schemacie
melodycznym. Pierwszy „hipermotyw” oparty jest na mniejszym motywie sekundy
małej, przetwarzanej na dwa sposoby- co daje pozorne wrażenie dwóch motywów. W
rzeczywistości operuje kompozytor motywem „trylowym” lub blokami akordowymi
tworzącymi linearnie linię zbudowaną z sekund małych. W opozycji pozostaje
drugi „hipermotyw” quasi improwizowany
(dochodzę do wniosku, iż w rzeczywistości opierając swoje obserwacje na
wrażeniach czysto percepcyjnych- pisząc o improwizacji w miejscu gdzie tej
improwizacji może nie być, można niechcący wprowadzić czytelnika w błąd)
posiadający jednak- nieco większe znaczenie dramatyczne niż pierwszy… warto
dodać, iż ta część rozgrywa się na znanym tle bloków akordowych dobarwionych
gdzieniegdzie szmerowymi instrumentami perkusyjnymi. Rozpoczynając się
migotliwymi fletami część trzecia oparta na
takich właśnie migotliwych brzmieniach, „rozgrywa” się na zasadzie:
charakterystyczny „hipermotyw”, na który nałożone zostają gong i talerze.
Następnie ten motyw będzie przerywany „interwencjami blachy” opartymi na owym
motywie charakterystycznym rozpoczętym przez flety. Najciekawszy brzmieniowo
okazuje się sekstowo- tercjowy „hipermotyw” piąty… kończący całą kompozycję…
choć wyraz kończący użyty jest tu z ogromnym marginesem, gdyż właściwie
kompozycja jest pozbawiona wyraźnego zakończenia. Warto również zauważyć pewną
powtarzalność w przeprowadzaniu motywów, bowiem w wypadku dwóch części
kompozytor korzysta z „fletowego” rozpoczęcia, po czym motyw przejmuje blacha
(tak jest zarówno w części 3 i 5).
In Perpetuum- String Quartet No. 10,
jest kompozycją brzmieniowo najciekawszą…niezwykle wyrafinowaną. Myślę, że
wiele nie przesadzimy lokując kompozycję w gronie dzieł par excellence sonorystycznych. Barwowe „efekty” z jakich korzysta
kompozytor nie penetrując przy tym niezdobytych dotąd obszarów, są „efektami”
spotykanymi dość często… glissanda, różnego
rodzaju stukania (włączając w to stukanie o pudła rezonansowe irumentów),
szybkie przenoszenie powtarzalnych, krótkich motywów z głosu do głosu, pizzicato, efekt brzmieniowy uzyskiwany
poprzez uderzanie smyczkiem o struny. Kolejnym fascynującym w utworze elementem
jest rozplanowanie dramatyczne całej formy…
czas muzyczny zostaje w jakiś „nieznany” słuchaczowi sposób jakby
zawieszony… uważnie obserwując zmienność barw i dając się muzyce Georgescu-
mówiąc nieco kolokwialnie- wciągnąć momentalnie (z pierwszymi dźwiękami
kwartetu) gubimy jakiekolwiek poczucie czasu… tym bardziej dostrzegalny jest to
fakt, gdyż po raz kolejny kompozytor nie zapisuje wyraźnego zakończenia. W
zasadzie kończy się utwór w ten sam sposób co zaczyna, czyli „z niczego”…
pojedyncze dźwięki pianissimo.
Et Vidi Caelum Novum (Skizze fűr ein Fresko
3)… od samego początku kompozycja wydaje się estetycznym „krewniakiem” Horizontals... zwłaszcza warto porównać
motywy „blachy” czy momenty wprowadzające taki charakterystyczny dla
kompozytora chaos (improwizacja?) dźwiękowy… Gdy chodzi o chór… kompozytor
unika tu jakiś ekstrawaganckich efektów. Chór skanduje, śpiewa… momentami nieco
po debussy’owsku bez tekstu będąc jednocześnie nie tylko efektem
„dźwiękosłownym” ale i par excellence
barwowym.
Corneliu
Dan Georgescu, okazuje się kompozytorem niezwykle oryginalnym, dojrzałym
muzycznie… ale i nie stroniącym od barwowych eksperymentów. Muzyka jego nie
jest prosta technicznie, tym większe słowa uznania należą się wykonawcom…
Słuchając płyty nie zastanawiamy się czy jest czysto intonacyjnie, czy
technicznie muzyka nie sprawia problemów… to jest ten rodzaj interpretacji,
która po prostu wciąga słuchacza bardzo gwałtownie w „sam środek muzyki”. Iosif
Conta prowadzący Narodową Orkiestrę
Symfoniczną w Horizontals
wydobywa z partytury całą paletę- dosłownie i w przenośni- brzmień, nie
zapominając przy tym o dramaturgii muzycznej całej formy- rozplanowując ją
znakomicie… Arcadia String Quartet,
to dla utworu In Perpetuum wykonawca-
rzec można- idealny. W interpretacji słychać ogromną łatwość grania- tą
techniczną jak również muzyczną. Również trudno mieć jakieś konkretne zarzuty
do Petera Schwarza prowadzącego Kammersymphonie
Berlin oraz Ars Nova Ensemble Berlin.
Zdecydowanie warto sięgnąć po tą płytę…
Ode mnie: ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz