Napisany w dziale Myśli (choć sam tekst mówiąc brutalnie
niewiele ma wspólnego z logiką) tekst… niby mądry, można w zasadzie napisać
prawie mądry, bowiem prawie- jak zwykło się mawiać- robi w tym akurat wypadku
ogromną różnicę. Oberwało się wszystkim… niekiedy słusznie, ale za często
czytelnik rozumny i inteligentny- a jak rozumiem taki właśnie czytelnik stanowi
dla redakcji periodyku tzw. „target”- popuka się w głowę i nie może nadziwić
się spostrzeżeń. Tym bardziej jeżeli czytelnik jest wykształconym muzykiem.
Pierwszy z brzegu absurd to pomysł autora aby zwalniać nauczycieli w wieku emerytalnym. Sam pomysł
jest tyleż absurdalny, co mówiąc najłagodniej niemądry. Po pierwsze. Przyczyną
niezwalniania tychże nauczycieli nie jest chęć utrzymania się dyrektorów na
stołkach (sformułowanie charakterystyczne dla środowiska redakcji kiedyś
również w Myślach pojawiło się sformułowanie-
bodajże o IMIT, iż jest „przechowalnią
dla znajomych króliczka” zareagował na to prezes IMIT Pan Andrzej Kosowski.
Sprzeciw ze strony Pana Kosowskiego był odpowiedzią merytoryczną wybijającą de facto argumenty z ręki redakcji,
jednakże odpowiedź redakcji była „miażdżąca”… redakcja nie była w stanie
merytorycznie sformułować odpowiedzi na ten temat, toteż odpowiedziała na
najniższym z możliwych pomysłów… mianowicie, że nie istnieje definicja
sformułowanie znajomi króliczka wobec tego nie można stwierdzić, iż redakcja
się myli… cóż „jaka redakcja taki poziom”… nie pierwszy i nie ostatni zapewne
raz można dojść do takie konkluzji.. dalsze pojawiające się argumenty po prostu
zostały zmasakrowane poziomem sformułowania pierwszego, wobec tego oszczędzę czytelnikowi
dalszych cytatów, świadomy czytelnik potrafi „wklepać” w Google Muzyka 21 w
zakładce Myśli znajdzie omawianą
wymianę poglądów), ale zwyczajnie ich doświadczenie (tak… doświadczenie jest
dziś w cenie, czy się to Panu Tadeuszowi Marcinkowskiemu podoba czy też nie) i
szacunek jakim cieszą się u wychowanków. Natomiast argument, że- mówiąc wprost
bez owijania w bawełnę, w którą autor owija ładnymi słowy pomysły co najmniej i
najłagodniej mówiąc niemądre- starsi nauczyciele przez obniżoną sprawność fizyczną
przymykają oko na niedostatki techniczne uczniów jest nie tyle oburzający co po
prostu- proszę wybaczyć określenie- chamski. Nie wiem, jakie pokolenie
kształtowało Pana myśliciela/autora, ale jeżeli zapomniał jak to jest w
szkołach np. „OSM-ach”- uwaga, gdyż OSM-y to sformułowanie rodzynek, wyjątkowo
dziwaczny i głupkowaty, ale widać autor pozuje na językowego modnisia- ja
chętnie przypomnę. W naszej szkole (I i II stopień Poznańska Ogólnokształcąca
Szkoła Muzyczna, „Solna”) starszych nauczycieli się szanowało. Byli
autorytetami i świetnymi- podkreślę- świetnymi pedagogami. Nikomu zatem nie
wpadł do głowy pomysł, aby wylać ich tylko dlatego, że podchodzą pod wiek
emerytalny, czy go przekroczyli. Po prostu. „Nie
jestem pewny, czy zatrudnianie naprawdę dużej liczny nauczycieli, którzy
przekroczyli wiek emerytalny, a są pracownikami drogimi, bo posiadającymi
najczęściej stopień >>nauczyciela dyplomowanego<< jest w tych
czasach zasadne.” Przerwę na chwilę wywód autora, bowiem pojawia się tu
językowy „arcyślepak”, po pierwsze nietrafiony, po drugie najzwyczajniej w
świecie chamski… kontynuuje autor w ten sposób „Brutalna prawda jest taka, że nie ma ludzi niezastąpionych”. Nie
bardzo wiem, czy autorowi ktoś już zdążył uświadomić, ale są ludzie
niezastąpieni… jest ich całkiem sporo, natomiast sformułowanie, które
Marcinkowski przytacza, jest w rzeczywistości jedynie pustym frazesem, na który
nie godzi się w tym wypadku powoływać… choć może to jest kwestia dobrego stylu
i klasy, której autorowi niestety z każdym kolejnym zdaniem ubywa? Po drugie.
Pisze, że zabierają oni miejsca pracy młodym. Tak jest… tak samo, jak on-muzyk,
zabiera miejsce pisarzom… Kolejna sprawa… Tadeusz Marcinkowski powołuje się na
słynną El Sistema… jak pisze: cytat,
choć wyjątkowo dziwnie sformułowany: „O
ile ten zachwyt >>El Sistema<< oraz jego wizytówkami, czyli
młodziutkim lecz bardzo utalentowanym dyrygentem Gustavem (Gustavo, chyba
nie ma sensu spolszczać odmiany)
Dudamelem i jego Orkiestrą Symfoniczną Simona Bolivara jest dla mnie zrozumiały
[…] o tyle zachwytów nad >>El Sistema<< słyszanych w Polsce nie
jestem w stanie zrozumieć (ciężko z tym rozumieniem u autora… raz rozumie,
raz nie!). My też możemy się pochwalić
Krystianem Zimermanem, Rafałem Blechaczem, Bartłomiejem Niziołem”… no tak,
tyle tylko, że jeśli dobrze się orientuję cały system edukacyjny „El Sistema” i pomysł leżący u podstaw
powstania nie ma polskiego odpowiednika i raczej jeszcze długo nie będzie miał
takowego. Autor albo zapomniał, albo celowo pominął fakt, iż „El Sistema” to nie jest polski
odpowiednik Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej, lub polskiej „popołudniówki”.
To cały system wychowawczy i prawdziwa odskocznia o szarej, często niezwykle
brutalnej rzeczywistości… jakoś nie wydaje mi się, aby Rafałowi Blechaczowi (i
oczywiście nie „mam nic” do genialnego Polaka a raczej śmieję się z porównania
i z „genialnych” myśli twórczych autora) groził werbunek do karteli
narkotykowych i muzyka stała się jedyną rzeczywistą odskocznią… często zachwyt
nad „El Sistema” nie wynika z
zazdrości czy niewiedzy kogo nasz wspaniały system – do którego mam również
całą masę uwag, o czym innym razem- „wychował” czy w świat „wypuścił”, ale z
jej zwyczajnie i wprost mówiąc „roli społecznej”. Idźmy dalej. Problem jakości
polskich orkiestr nie wynika ze złego kształcenia. Pozwolę sobie na drobną
anegdotę. W jednej z- za przeproszeniem- „chałturniczych” rozmów ze starszym,
wiele bardziej doświadczonym kolegą wdałem się w pewną dyskusję na temat życia
muzyka… ów kolega skomentował bezbłędnie cały problem… Wiesz co robię po skończeniu próby w filharmonii? Biegnę uczyć do
szkoły, żeby mieć na życie. A wiesz co powinienem zrobić? Usiąść z kolegami na
próbie sekcyjnej, przećwiczyć trudniejsze motywy, dostroić grupę… niestety. Nie
mam na to czasu i chęci. Problem jest w niskiej płacy… i to nie jest tak,
że muzykowi się w głowie poprzewracało i niewiadomo jak kosmiczną pensję ma, a
chce jeszcze więcej… nie! Muzyk na zachodzie może utrzymać rodzinę bez
jednoczesnych grania w orkiestrze, nauczania w szkołach (różnych) i uczelniach
i jeszcze do tego tzw. chałtur. Jeden z niemieckich trębaczy w trakcie Kursów
mistrzowskich, powiedział, iż nauczyciel akademicki ma zakaz grania w
orkiestrze symfonicznej na etacie. Słusznie, jeżeli każda funkcja/
specjalizacja (zwał jak zwał) ma odpowiednią pensję z której zwyczajnie można
siebie i rodzinę utrzymać. Nie jestem w stanie zweryfikować prawdziwości tej
informacji, ale wierzę na słowo… obrywa się wszystkim, czyli zerknijmy na „popołudniówki”.
Autor zapomina, albo celowo wypacza samą ideę owej szkoły. Dzieci często
przychodzą nieprzygotowane… ok, tyle tylko, że często owa popołudniówka jest-
najzwyczajniej w świecie- alternatywą dla siedzenia w internecie, albo
szwędania się po centrach handlowych wymyśloną dla dzieci przez rodziców. I nie
zawsze te dzieci są potencjalnymi przyszłymi studentami akademii muzycznych.
Nawet nie zawsze myślą do końca serio o edukacji muzycznej. Po prostu- nie
bójmy się tego słowa- często jest to najzwyczajniejsza w świecie alternatywa
dla… i koniec. Myślę, że nie powinno być to problemem w zrozumieniu dla muzyka
wykształconego, który jest autor tekstu w periodyku muzycznym. „Duża część z nich przychodzi notorycznie
nieprzygotowana do swoich zajęć. Bardziej traktując swe zajęcia jako sposób na
relaks, spędzenie (niewielkiej ilości) swego wolnego czasu oraz demonstrację
wyższości nad rówieśnikami, którzy do szkoły muzycznej nie uczęszczają”. Ponadto
pastwi się autor nad nauczycielami, którzy zwyczajnie nie powiedzą uczniowi, że
jest „do kitu” i nie ma sensu, żeby dłużej grał na instrumencie, ale zachęcają
go pochwałami (tak! Często pochwała jest formą zachęcenia) do dalszej gry…
określa to jako „dyskwalifikujące dla
tego modelu szkolnictwa”. Autor idzie dalej demaskując w swoim- błędnym jak
się okazuje- mniemaniu błędny dyrektorów szkoły, spośród których absurdalny
wydaje się ten, w którym mówi o błędzie jakim jest umożliwienie dzieciom
7-letnim gry na instrumentach dętych, kontrabasie i harfie. Pozwolę odnieść
się- jako wykształcony trębacz, czyli z tzw. „papiórem” pozwalającym mi
kształcić w I i II stopniu. Rzecz pierwsza. Kompletną bzdurą jest nieprzygotowanie
pedagogów do nauczania małych dzieci… „Nasze
szkoły poza małymi instrumentami, które ostatnio pojawiły się na rynku są
kompletnie niedostosowane do tego zadania. Od przygotowania nauczycieli
począwszy, poprzez kompletny brak materiałów nutowych przeznaczonych dla
najmłodszych, po niedostosowanie programu umuzykalnienia do bieżących potrzeb
uczniów w programie nauczania, którego klucz basowy pojawia się dopiero w
późniejszych latach”. Sprawa pierwsza… wszystko zależy od samego pedagoga,
jak również jego profesjonalnego podejścia- mówiąc kolokwialnie- do „sprawy”.
Materiałów jest również sporo, choć rzeczywiście przewaga „profesjonalnej”
literatury dla bardziej zaawansowanych trębaczy wciąż jest ogromna. Po drugie…
pisanie o urwaniu się z choinki autora Myśli
jest zbędne, bowiem aż nazbyt jest ono czytelne. Szanowny Panie. Pianiści/
dzieci, podlegający pod ten sam system edukacji poznają klucz basowy
indywidualnie… nikomu nie przeszkadza, że za późno… nikt nawet nie wspomni, że
za późno… więc? Ale dalej jest jeszcze lepiej. „Szefowie szkół z niewytłumaczalnych powodów, prawdopodobnie z chęci
utrzymania się na stanowisku, przymykają oczy na wiele istotnych w swych
szkołach spraw- na spóźnienia, a nawet niewytłumaczalne nieobecności
nauczycieli! Są miejsca, w których nadal po egzaminach, lub z innych
towarzyskich powodów, pedagodzy piją alkohol na terenie szkoły”. Czytelnik
może być przerażony patologią całego środowiska. Gorzej niż w „zawodówie”…
pijani nauczyciele, do tego nieprzygotowani i nie posiadający jakichkolwiek
podstaw do nauczania dzieci. Niestety… autor sam bruździ w swoje środowisko.
Nie bardzo wiem, czym to jest spowodowane… może przegranym konkursem na
dyrektora szkoły, a może nieprzyjęciem go na stanowisko nauczyciela, przez
trzymającego się kurczowo stołka nauczyciela przekraczającego wiek emerytalny? Autor
wpada na kolejny „świetny” pomysł „sprywatyzowania szkół popołudniowych”. Tak,
aby „trafili by do nich w naszych
polskich niewesołych warunkach finansowych większości rodzin, tylko uczniowie
szanujący swe obowiązki, chcący naprawdę się czegoś nauczyć…”. Z jednej
strony autor zauważa niewesołą sytuację finansową rodziny, a z drugiej wpada na
pomysł prywatyzacji „popołudniówek” tak, aby zamożni mieli możliwość… natomiast
mniej zamożni… no właśnie. Kolejny „genialny” pomysł. Pojawiają się jeszcze
sformułowania co najmniej nieprecyzyjne… od kilku lat nie ma wymogu
przedstawiania dyplomu ukończenia szkoły muzycznej, aby zdawać na uczelnię
muzyczną… ale nie dopowie, że sam papier i tak niewiele daje. Mało tego on w
zasadzie nic nie daje. Tzw. „wstępne” tak naprawdę weryfikują poziom… dobrze
zagrany dyplom nic nie daje. Kompletnie nic. „od kilku lat nie ma wymogu przedstawienia dyplomu ukończenia szkoły
muzycznej by móc zdawać na uczelnię muzyczną, jest tylko obowiązek zdania
matury ogólnokształcącej, co dodatkowo powoduje przypadki
>>omijania<< egzaminu dyplomowego przez najzdolniejszych uczniów
>>popołudniówek<<”. Mało tego. To bardzo dobrze, że nie wymaga
się kolejnego papierka TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA SAMEGO PAPIERKA. Powtórzmy. Samo
zdanie dyplomu w niczym nie pomaga. I koniec tematu. Laik czytając tekst i
przytoczony powyżej schemat zrozumie mniej więcej tyle „czyli zdają maturę i automatycznie są przyjęci na studia muzyczne, na
zasadzie konkursu świadectw”? Otóż nie! Pisałem już wcześniej. Pojawiają
się egzaminy wstępne. Z „kształcenia słuchu”, i najważniejszy z instrumentu.
Autor z upodobaniem odwołuje się na „zachodu”. Zastanawiam się tylko po co?
Cały system- łącznie z akademickim- należałoby bowiem wywrócić do góry nogami,
chcąc go dostosować do systemu zachodniego. Dwie sprawy. Wymagałoby to nie
tylko zreformowania systemu akademickiego, ale i wypłat dla muzyków grających w
filharmonii. Po drugie program akademickiego nauczania różni się od zagranicznych
programów sporo. Mówiąc wprost. W Stanach student gra jeden utwór (JEDEN) w
roku akademickim- oprócz tego masę różnego rodzaju „chałtur” lepiej płatnych,
różnego rodzaju projekty itd. My gramy 3 utwory w semestrze i o czymś to
świadczy? Niekoniecznie. Czy grając więcej lepiej jesteśmy kształceni? Nie o to
chodzi… zmierzając już do końca. Autor rozwiązuje sam przedstawioną przez
siebie zagadkę, ukazującą jego błąd myśleniowy… błąd często pojawiający się w
myśleniu potocznym co tym bardziej jest śmieszne, że czytamy tekst
„profesjonalisty”. Otóż wysoki poziom orkiestr według Marcinkowskiego zależy od
kształcenia. Mówiąc innymi słowy: „Tam (tzn.
za granicą- przyp. M.Sz.) w przypadku
muzyków grających na tzw. >>instrumentach orkiestrowych<<
funkcjonują równolegle dwa odrębne kierunki: >>muzyka
orkiestrowa<<, kierunek bardzo profesjonalnie przygotowujący do pracy w
orkiestrach […] oraz >>klasa solistyczna<<- kierunek elitarny dla
studentów o szczególnych uzdolnieniach.” Tyle tylko z tego wynika, że do orkiestr
trafiają mniej utalentowani, za przeproszeniem- posługując się retoryką stosowaną przez autora tekstu solistyczne "odrzuty"- co nie do końca jest prawdą. To nie jest wbrew
temu co pisze autor tekstu „rozwiązanie
zagadki wysokiego poziomu zachodnich orkiestr”. Rozwiązaniem są sprawy
finansowe. I tyle. Jeszcze jednej ciekawej rzeczy dowiedziałem się od p.
Marcinkowskiego. Studia zaoczne- płatne- są dla muzycznych MIERNOT.
„Inteligencja”- ba, „błysk geniuszu” jakim wykazuje się w tym miejscu autor
jest porażająca. Generalnie analiza tekstu jest przykra. Muzyk… jak pisze o
sobie kształcony, ja mam nadzieję, że kształcony jak na geniusza i wielkiego
artystę przystało… rzuca pomysły wzięte z kapelusza, ograniczające de facto dostęp do muzyki mnie zdolnym i
mniej zamożnym poprzez „sprywatyzowanie popołudniówek” oraz likwidację
zaocznych studiów dla muzycznych miernot. Absurd i pomieszanie z poplątaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz