25 lutego 2013

Reforma szkolnictwa artystycznego. Czy aby na pewno wiemy co robimy… Polemika z tekstem Tadeusza Marcinkowskiego (Muzyka 21 nr 1 styczeń 2013)

Napisany w dziale Myśli (choć sam tekst mówiąc brutalnie niewiele ma wspólnego z logiką) tekst… niby mądry, można w zasadzie napisać prawie mądry, bowiem prawie- jak zwykło się mawiać- robi w tym akurat wypadku ogromną różnicę. Oberwało się wszystkim… niekiedy słusznie, ale za często czytelnik rozumny i inteligentny- a jak rozumiem taki właśnie czytelnik stanowi dla redakcji periodyku tzw. „target”- popuka się w głowę i nie może nadziwić się spostrzeżeń. Tym bardziej jeżeli czytelnik jest wykształconym muzykiem.



Pierwszy z brzegu absurd to pomysł autora aby zwalniać  nauczycieli w wieku emerytalnym. Sam pomysł jest tyleż absurdalny, co mówiąc najłagodniej niemądry. Po pierwsze. Przyczyną niezwalniania tychże nauczycieli nie jest chęć utrzymania się dyrektorów na stołkach (sformułowanie charakterystyczne dla środowiska redakcji kiedyś również w Myślach pojawiło się sformułowanie- bodajże o IMIT, iż jest „przechowalnią dla znajomych króliczka” zareagował na to prezes IMIT Pan Andrzej Kosowski. Sprzeciw ze strony Pana Kosowskiego był odpowiedzią merytoryczną wybijającą de facto argumenty z ręki redakcji, jednakże odpowiedź redakcji była „miażdżąca”… redakcja nie była w stanie merytorycznie sformułować odpowiedzi na ten temat, toteż odpowiedziała na najniższym z możliwych pomysłów… mianowicie, że nie istnieje definicja sformułowanie znajomi króliczka wobec tego nie można stwierdzić, iż redakcja się myli… cóż „jaka redakcja taki poziom”… nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz można dojść do takie konkluzji.. dalsze pojawiające się argumenty po prostu zostały zmasakrowane poziomem sformułowania pierwszego, wobec tego oszczędzę czytelnikowi dalszych cytatów, świadomy czytelnik potrafi „wklepać” w Google Muzyka 21 w zakładce Myśli znajdzie omawianą wymianę poglądów), ale zwyczajnie ich doświadczenie (tak… doświadczenie jest dziś w cenie, czy się to Panu Tadeuszowi Marcinkowskiemu podoba czy też nie) i szacunek jakim cieszą się u wychowanków. Natomiast argument, że- mówiąc wprost bez owijania w bawełnę, w którą autor owija ładnymi słowy pomysły co najmniej i najłagodniej mówiąc niemądre- starsi nauczyciele przez obniżoną sprawność fizyczną przymykają oko na niedostatki techniczne uczniów jest nie tyle oburzający co po prostu- proszę wybaczyć określenie- chamski. Nie wiem, jakie pokolenie kształtowało Pana myśliciela/autora, ale jeżeli zapomniał jak to jest w szkołach np. „OSM-ach”- uwaga, gdyż OSM-y to sformułowanie rodzynek, wyjątkowo dziwaczny i głupkowaty, ale widać autor pozuje na językowego modnisia- ja chętnie przypomnę. W naszej szkole (I i II stopień Poznańska Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna, „Solna”) starszych nauczycieli się szanowało. Byli autorytetami i świetnymi- podkreślę- świetnymi pedagogami. Nikomu zatem nie wpadł do głowy pomysł, aby wylać ich tylko dlatego, że podchodzą pod wiek emerytalny, czy go przekroczyli. Po prostu. „Nie jestem pewny, czy zatrudnianie naprawdę dużej liczny nauczycieli, którzy przekroczyli wiek emerytalny, a są pracownikami drogimi, bo posiadającymi najczęściej stopień >>nauczyciela dyplomowanego<< jest w tych czasach zasadne.” Przerwę na chwilę wywód autora, bowiem pojawia się tu językowy „arcyślepak”, po pierwsze nietrafiony, po drugie najzwyczajniej w świecie chamski… kontynuuje autor w ten sposób „Brutalna prawda jest taka, że nie ma ludzi niezastąpionych”. Nie bardzo wiem, czy autorowi ktoś już zdążył uświadomić, ale są ludzie niezastąpieni… jest ich całkiem sporo, natomiast sformułowanie, które Marcinkowski przytacza, jest w rzeczywistości jedynie pustym frazesem, na który nie godzi się w tym wypadku powoływać… choć może to jest kwestia dobrego stylu i klasy, której autorowi niestety z każdym kolejnym zdaniem ubywa? Po drugie. Pisze, że zabierają oni miejsca pracy młodym. Tak jest… tak samo, jak on-muzyk, zabiera miejsce pisarzom… Kolejna sprawa… Tadeusz Marcinkowski powołuje się na słynną El Sistema… jak pisze: cytat, choć wyjątkowo dziwnie sformułowany: „O ile ten zachwyt >>El Sistema<< oraz jego wizytówkami, czyli młodziutkim lecz bardzo utalentowanym dyrygentem Gustavem (Gustavo, chyba nie ma sensu spolszczać odmiany) Dudamelem i jego Orkiestrą Symfoniczną Simona Bolivara jest dla mnie zrozumiały […] o tyle zachwytów nad >>El Sistema<< słyszanych w Polsce nie jestem w stanie zrozumieć (ciężko z tym rozumieniem u autora… raz rozumie, raz nie!). My też możemy się pochwalić Krystianem Zimermanem, Rafałem Blechaczem, Bartłomiejem Niziołem”… no tak, tyle tylko, że jeśli dobrze się orientuję cały system edukacyjny „El Sistema” i pomysł leżący u podstaw powstania nie ma polskiego odpowiednika i raczej jeszcze długo nie będzie miał takowego. Autor albo zapomniał, albo celowo pominął fakt, iż „El Sistema” to nie jest polski odpowiednik Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej, lub polskiej „popołudniówki”. To cały system wychowawczy i prawdziwa odskocznia o szarej, często niezwykle brutalnej rzeczywistości… jakoś nie wydaje mi się, aby Rafałowi Blechaczowi (i oczywiście nie „mam nic” do genialnego Polaka a raczej śmieję się z porównania i z „genialnych” myśli twórczych autora) groził werbunek do karteli narkotykowych i muzyka stała się jedyną rzeczywistą odskocznią… często zachwyt nad „El Sistema” nie wynika z zazdrości czy niewiedzy kogo nasz wspaniały system – do którego mam również całą masę uwag, o czym innym razem- „wychował” czy w świat „wypuścił”, ale z jej zwyczajnie i wprost mówiąc „roli społecznej”. Idźmy dalej. Problem jakości polskich orkiestr nie wynika ze złego kształcenia. Pozwolę sobie na drobną anegdotę. W jednej z- za przeproszeniem- „chałturniczych” rozmów ze starszym, wiele bardziej doświadczonym kolegą wdałem się w pewną dyskusję na temat życia muzyka… ów kolega skomentował bezbłędnie cały problem… Wiesz co robię po skończeniu próby w filharmonii? Biegnę uczyć do szkoły, żeby mieć na życie. A wiesz co powinienem zrobić? Usiąść z kolegami na próbie sekcyjnej, przećwiczyć trudniejsze motywy, dostroić grupę… niestety. Nie mam na to czasu i chęci. Problem jest w niskiej płacy… i to nie jest tak, że muzykowi się w głowie poprzewracało i niewiadomo jak kosmiczną pensję ma, a chce jeszcze więcej… nie! Muzyk na zachodzie może utrzymać rodzinę bez jednoczesnych grania w orkiestrze, nauczania w szkołach (różnych) i uczelniach i jeszcze do tego tzw. chałtur. Jeden z niemieckich trębaczy w trakcie Kursów mistrzowskich, powiedział, iż nauczyciel akademicki ma zakaz grania w orkiestrze symfonicznej na etacie. Słusznie, jeżeli każda funkcja/ specjalizacja (zwał jak zwał) ma odpowiednią pensję z której zwyczajnie można siebie i rodzinę utrzymać. Nie jestem w stanie zweryfikować prawdziwości tej informacji, ale wierzę na słowo… obrywa się wszystkim, czyli zerknijmy na „popołudniówki”. Autor zapomina, albo celowo wypacza samą ideę owej szkoły. Dzieci często przychodzą nieprzygotowane… ok, tyle tylko, że często owa popołudniówka jest- najzwyczajniej w świecie- alternatywą dla siedzenia w internecie, albo szwędania się po centrach handlowych wymyśloną dla dzieci przez rodziców. I nie zawsze te dzieci są potencjalnymi przyszłymi studentami akademii muzycznych. Nawet nie zawsze myślą do końca serio o edukacji muzycznej. Po prostu- nie bójmy się tego słowa- często jest to najzwyczajniejsza w świecie alternatywa dla… i koniec. Myślę, że nie powinno być to problemem w zrozumieniu dla muzyka wykształconego, który jest autor tekstu w periodyku muzycznym. „Duża część z nich przychodzi notorycznie nieprzygotowana do swoich zajęć. Bardziej traktując swe zajęcia jako sposób na relaks, spędzenie (niewielkiej ilości) swego wolnego czasu oraz demonstrację wyższości nad rówieśnikami, którzy do szkoły muzycznej nie uczęszczają”. Ponadto pastwi się autor nad nauczycielami, którzy zwyczajnie nie powiedzą uczniowi, że jest „do kitu” i nie ma sensu, żeby dłużej grał na instrumencie, ale zachęcają go pochwałami (tak! Często pochwała jest formą zachęcenia) do dalszej gry… określa to jako „dyskwalifikujące dla tego modelu szkolnictwa”. Autor idzie dalej demaskując w swoim- błędnym jak się okazuje- mniemaniu błędny dyrektorów szkoły, spośród których absurdalny wydaje się ten, w którym mówi o błędzie jakim jest umożliwienie dzieciom 7-letnim gry na instrumentach dętych, kontrabasie i harfie. Pozwolę odnieść się- jako wykształcony trębacz, czyli z tzw. „papiórem” pozwalającym mi kształcić w I i II stopniu. Rzecz pierwsza. Kompletną bzdurą jest nieprzygotowanie pedagogów do nauczania małych dzieci… „Nasze szkoły poza małymi instrumentami, które ostatnio pojawiły się na rynku są kompletnie niedostosowane do tego zadania. Od przygotowania nauczycieli począwszy, poprzez kompletny brak materiałów nutowych przeznaczonych dla najmłodszych, po niedostosowanie programu umuzykalnienia do bieżących potrzeb uczniów w programie nauczania, którego klucz basowy pojawia się dopiero w późniejszych latach”. Sprawa pierwsza… wszystko zależy od samego pedagoga, jak również jego profesjonalnego podejścia- mówiąc kolokwialnie- do „sprawy”. Materiałów jest również sporo, choć rzeczywiście przewaga „profesjonalnej” literatury dla bardziej zaawansowanych trębaczy wciąż jest ogromna. Po drugie… pisanie o urwaniu się z choinki autora Myśli jest zbędne, bowiem aż nazbyt jest ono czytelne. Szanowny Panie. Pianiści/ dzieci, podlegający pod ten sam system edukacji poznają klucz basowy indywidualnie… nikomu nie przeszkadza, że za późno… nikt nawet nie wspomni, że za późno… więc? Ale dalej jest jeszcze lepiej. „Szefowie szkół z niewytłumaczalnych powodów, prawdopodobnie z chęci utrzymania się na stanowisku, przymykają oczy na wiele istotnych w swych szkołach spraw- na spóźnienia, a nawet niewytłumaczalne nieobecności nauczycieli! Są miejsca, w których nadal po egzaminach, lub z innych towarzyskich powodów, pedagodzy piją alkohol na terenie szkoły”. Czytelnik może być przerażony patologią całego środowiska. Gorzej niż w „zawodówie”… pijani nauczyciele, do tego nieprzygotowani i nie posiadający jakichkolwiek podstaw do nauczania dzieci. Niestety… autor sam bruździ w swoje środowisko. Nie bardzo wiem, czym to jest spowodowane… może przegranym konkursem na dyrektora szkoły, a może nieprzyjęciem go na stanowisko nauczyciela, przez trzymającego się kurczowo stołka nauczyciela przekraczającego wiek emerytalny? Autor wpada na kolejny „świetny” pomysł „sprywatyzowania szkół popołudniowych”. Tak, aby „trafili by do nich w naszych polskich niewesołych warunkach finansowych większości rodzin, tylko uczniowie szanujący swe obowiązki, chcący naprawdę się czegoś nauczyć…”. Z jednej strony autor zauważa niewesołą sytuację finansową rodziny, a z drugiej wpada na pomysł prywatyzacji „popołudniówek” tak, aby zamożni mieli możliwość… natomiast mniej zamożni… no właśnie. Kolejny „genialny” pomysł. Pojawiają się jeszcze sformułowania co najmniej nieprecyzyjne… od kilku lat nie ma wymogu przedstawiania dyplomu ukończenia szkoły muzycznej, aby zdawać na uczelnię muzyczną… ale nie dopowie, że sam papier i tak niewiele daje. Mało tego on w zasadzie nic nie daje. Tzw. „wstępne” tak naprawdę weryfikują poziom… dobrze zagrany dyplom nic nie daje. Kompletnie nic. „od kilku lat nie ma wymogu przedstawienia dyplomu ukończenia szkoły muzycznej by móc zdawać na uczelnię muzyczną, jest tylko obowiązek zdania matury ogólnokształcącej, co dodatkowo powoduje przypadki >>omijania<< egzaminu dyplomowego przez najzdolniejszych uczniów >>popołudniówek<<”. Mało tego. To bardzo dobrze, że nie wymaga się kolejnego papierka TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA SAMEGO PAPIERKA. Powtórzmy. Samo zdanie dyplomu w niczym nie pomaga. I koniec tematu. Laik czytając tekst i przytoczony powyżej schemat zrozumie mniej więcej tyle „czyli zdają maturę i automatycznie są przyjęci na studia muzyczne, na zasadzie konkursu świadectw”? Otóż nie! Pisałem już wcześniej. Pojawiają się egzaminy wstępne. Z „kształcenia słuchu”, i najważniejszy z instrumentu. Autor z upodobaniem odwołuje się na „zachodu”. Zastanawiam się tylko po co? Cały system- łącznie z akademickim- należałoby bowiem wywrócić do góry nogami, chcąc go dostosować do systemu zachodniego. Dwie sprawy. Wymagałoby to nie tylko zreformowania systemu akademickiego, ale i wypłat dla muzyków grających w filharmonii. Po drugie program akademickiego nauczania różni się od zagranicznych programów sporo. Mówiąc wprost. W Stanach student gra jeden utwór (JEDEN) w roku akademickim- oprócz tego masę różnego rodzaju „chałtur” lepiej płatnych, różnego rodzaju projekty itd. My gramy 3 utwory w semestrze i o czymś to świadczy? Niekoniecznie. Czy grając więcej lepiej jesteśmy kształceni? Nie o to chodzi… zmierzając już do końca. Autor rozwiązuje sam przedstawioną przez siebie zagadkę, ukazującą jego błąd myśleniowy… błąd często pojawiający się w myśleniu potocznym co tym bardziej jest śmieszne, że czytamy tekst „profesjonalisty”. Otóż wysoki poziom orkiestr według Marcinkowskiego zależy od kształcenia. Mówiąc innymi słowy: „Tam (tzn. za granicą- przyp. M.Sz.) w przypadku muzyków grających na tzw. >>instrumentach orkiestrowych<< funkcjonują równolegle dwa odrębne kierunki: >>muzyka orkiestrowa<<, kierunek bardzo profesjonalnie przygotowujący do pracy w orkiestrach […] oraz >>klasa solistyczna<<- kierunek elitarny dla studentów o szczególnych uzdolnieniach.” Tyle tylko z tego wynika, że do orkiestr trafiają mniej utalentowani, za przeproszeniem- posługując się retoryką stosowaną przez autora tekstu solistyczne "odrzuty"- co nie do końca jest prawdą. To nie jest wbrew temu co pisze autor tekstu „rozwiązanie zagadki wysokiego poziomu zachodnich orkiestr”. Rozwiązaniem są sprawy finansowe. I tyle. Jeszcze jednej ciekawej rzeczy dowiedziałem się od p. Marcinkowskiego. Studia zaoczne- płatne- są dla muzycznych MIERNOT. „Inteligencja”- ba, „błysk geniuszu” jakim wykazuje się w tym miejscu autor jest porażająca. Generalnie analiza tekstu jest przykra. Muzyk… jak pisze o sobie kształcony, ja mam nadzieję, że kształcony jak na geniusza i wielkiego artystę przystało… rzuca pomysły wzięte z kapelusza, ograniczające de facto dostęp do muzyki mnie zdolnym i mniej zamożnym poprzez „sprywatyzowanie popołudniówek” oraz likwidację zaocznych studiów dla muzycznych miernot. Absurd i pomieszanie z poplątaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz