Połączenie jazzu z orkiestrą symfoniczną nie jest ani zabiegiem nowym, ani też specjalnie zaskakującym… acz od czasu do czasu pojawiają się ,muzycy (Krzysztof Herdzin, o którym pisałem niedawno czy bohater tegoż tekstu Michał Wróblewski), którzy łącząc jazz z klasyką, czynią to w sposób, który wciąga słuchacza błyskawicznie otwierając go na muzyczną propozycję autora.
Kompozycje Michała Wróblewskiego dowodzą temu, iż można z powodzeniem łączyć te dwa gatunki. Gatunki mające ze sobą z jednej strony wiele wspólnego, z drugiej zaś strony będące sobie odległe. To „odległe” wynika niejako bezpośrednio z pewnej niechęci środowiska ortodoksyjnych „klasyków” dla samej muzyki jazowej- zwłaszcza w Akademickich murach, choć warto podkreślić, iż stopniowo odwraca się ta tendencja. Ale na jakiej zasadzie owe wpływy klasyki przenikają się z muzyką jazzową? Bowiem wyraźnie słychać tu przecież przewagę jazzu. Oczywiście wprowadzenie orkiestry, dodaje tu pewnego klasycyzującego brzmienia. Ale też dodaje pewnej intymności do brzmienia jazzowego przecież kwartetu- pierwsze skrzypce gra tu raczej trio- obok Michała Wróblewskiego (piano) słyszymy Macieja Obarę na alcie, Michała Miśkiewicza na bębnach i Michała Jarosa na basie- hmm, czyżby jakaś wyraźna predylekcja do składu złożonego z Michałów z jedny wyłamaniem na Macieja?- gościnnie udziela się również Paweł Dobrowolski na basie… i orkiestra NOSPR pod Szymonem Bywalcem- znanym przecież ze znakomitych i częstych wykonań muzyki współczesnej, w Interlude zastąpiona przez Orkiestrę Kameralną Filharmonii Gorzowskiej pod K. Świtalskim.
Psalm rozpoczyna się nieco leniwie, balladowo… kołysząc słuchacza improwizacją Obary, która w niezwykły wręcz sposób otula słuchacza dźwiękami… wiosennie… Interlude wprowadza pewne ożywienie, ale wciąż jesteśmy w klimatach bardzo wręcz błogich muzycznie… tu już swój talent improwizatorski pokazuje leader, budując swą improwizację w formie osobnej- pod względem dramaturgicznym- kompozycji… Ale też do głosu dochodzi Michał Jaros. Choć może minimalnie przykryty przez rozmywające strukturę melodyczną smyczki… o to minimalnie mogłoby być ich mniej, ale może się czepiam? One for Dotti to zgrabna- bardzo ciekawie zinstrumentalizowana- kompozycja przywodząca mi na myśl- wznawianego na potęgę teraz- de facto bardzo dobrze, że się tak dzieje w końcu „lepiej późno niż wcale”- Włodka Pawlika z Tykocin Suite czy genialnej produkcji Night In Calisia. Ale te odniesienia ulatują przy improwizacji Wróblewskiego, bowiem obydwaj Panowie dysponują odrębnym słownikiem melodycznym i harmonicznym. Baltic Suite oddala nas trochę od skojarzeń z klasyką- jest to bowiem mocno rozbujany i swingujący mądrze napisany temat ze znakomitym solem pianisty. I sonorystycznym fragmentem z Maciejem Obarą… ten fragment, zbyt krótki jak dla mnie, acz szalenie intrygujący, ukazuje całą maestrię i wyobraźnię polskiego saksofonisty… choć trochę za mało go. Nieco więcej dostajemy Obary w Shadows, temacie, w którym powraca Wróblewski do formy balladowej… i tu odzywa się nie tak znowuż odległy Komedowski duch. A to zahaczany gdzieś w temacie, a to w improwizacji saksofonu. Ciekawie też został skomponowany Kanon. Znów bardzo solidna instrumentacja, z pojawiającymi się dobrymi dęciakami. A i na koniec dwie improwizacje… Obary i Wróblewskiego- w zasadzie w odwrotnej kolejności, ale…
Trudno po jednej płycie wyrokować, ale pojawienie się tej płyty, przemyślanej w każdym calu z ciekawymi tematami, znakomitymi aranżami, ukazuje Wróblewskiego jako ciekawego kompozytora i aranżera- obok Krzysztofa Herdzina, Włodka Pawlika i Andrzeja Jagodzińskiego.
Ode mnie: *****/ ******
Miko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz