Płyta, jaką otrzymałam od merlin.pl, to „brzmieniowe” zaskoczenie,
aczkolwiek nie dostrzegam w śpiewie Norah jakichś szokujących zmian.
Oczywiście- nowe, „softrockowe” brzmienia spod ręki producenta kryjącego się pod pseudonimem Danger Mouse'a rzucają się „w ucho” już od początku,
jednakże jest to wciąż ta sama wokalistka… co mnie cieszy i sprawia, że płyta
jest wyjątkowa…
Little Broken Hearts to już piąty krążek
znanej wokalistki na który czekaliśmy 3
lata. Na płycie znajduje się 12 wspaniałych kompozycji. Produkcją krążka zajął się amerykański producent
Danger Mouse. Płyta utrzymana w spokojnym tonie pozwala nam wyłączyć myślenie i
w całości zrelaksować się w fotelu zwłaszcza, że pogoda za oknem nie nastraja
zbyt optymistycznie. Do płyty podeszłam uprzedzona. Uprzedzenie spowodowane
było tekstem przeczytanym w jednym z numerów Newsweeka, z którego więcej dowiedziałam się o wulgarnych tekstach
śpiewanych przez Jones w jednym z amerykańskich programów niż o jej muzyce.
Obawiałam się również że Norah Jones którą znałam z poprzednich albumów
zmieniła się nagle w rockową wokalistkę – co również wywnioskowałam z tekstu z Newsweeka.
Jones wraz z Burtonem (tak brzmi właściwe nazwisko
producenta ukrywającego się pod pseudonimem Danger Mouse) są autorami wszystkich
tekstów jak również wykonali na płycie wszystkie partie instrumentalne. Melancholijna
i nastrojowa płyta jest tym, czego oczekiwałam Norah . Album typowo popowy.
Mamy więc spokojny początek z "Good Morning", ze stonowaną melodią i
delikatnym wokalem. Jednak w kolejnych piosenkach (zwłaszcza w "Take It
Back", "Say Goodbye", "4 Broken Hearts" i pierwszym
singlu "Happy Pills") w tle słychać wyraźnie elektroniczne brzmienia
(soft- rockowe), które ożywiają i
nadają każdej piosence oryginalności.
Również interesującym pomysłem jest okłada
albumu- inspiracją dla projektu okładki nowego albumu Jones były plakaty filmów
z połowy ubiegłego wieku, które zdobiły ściany usytuowanego w Los Angeles studia nagraniowego Burtona.
Norah Jones tak mówi o projekcie okładki:
Brian ma
w swoim studiu ogromną kolekcję plakatów do filmów Russa Meyera. Jeden z nich,
do filmu pod tytułem Mudhoney, wisiał nad kanapą, na której codziennie
przesiadywałam.
Zawsze, gdy na niego
patrzyłam, myślałam, że chciałabym wyglądać tak fajnie, jak ta dziewczyna z
plakatu. Podczas tworzenia płyty nieustannie się na niego gapiłam; to naprawdę
świetna grafika!
Mnie- płyta „przenosi” myślami w lata 80. czy 90.,
kiedy muzyka „śpiewana” (bo nie chcę używać terminu „popowa”, a termin muzyka „jazzowa”,
w ogóle jakoś do Norah mi nie pasował) nie była mdła i mało atrakcyjna, ale
skrzyła się kolorami, barwami. Chodziło wówczas o wspaniałą zabawę muzyką, a
nie jak dziś… Płyta- jak dla mnie- jest wyjątkowa… a muzyka, którą słyszymy
jest dowodem na to, iż wcale nie trzeba śpiewać „o pierdołach”, dodawać łzawych
i mdłych brzmień, i warto trochę poeksperymentować z brzmieniami (czasem z
pogranicza rocka), byle tylko wynik był taki, jaki otrzymujemy na nowej płycie Norah
Jones i Danger Mouse’a… obowiązkowa propozycja fonograficzna
Ode mnie: *****
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz