25 października 2012

Edin Karamazov


The Lute Is A Song
I zaskoczenie… odkryłem płytę przez przypadek zwabiony udziałem zjawiskowego Andreasa Scholla  i Renée Fleming postanowiłem sięgnąć po płytę Edina Karamazova. Po raz kolejny wybrałem coś z listy merlina, przez zupełny przypadek. Ale odkrycia dzieją się właśnie przez przypadek.


                The Lute is a Song Edina Karamazova to płyta nienowa (2008 wyd. Decca), ale za to wyjątkowa. Niestety książeczka dołączona do płyty przekazuje niepełne informacje o Karamazovie, co stanowi mały- mały bo mały, ale jednak- minus, ale z drugiej strony muzyka broni się sama. Poza tym od czego ma się krytyków… poza tytularną krytyką na ogół piszą parę słów o wykonawcy bądź kompozytorze… choć niektórzy ograniczają się do zdania „Kompozytor X był jednym z największych kompozytorów swoich czasów”- na litość Boską, czy nie ma jakichś bardziej wyszukanych sformułowań? No ale nic… mógłbym oczywiście pójść na pewną łatwiznę i zacząć, od tego, że Edin Karamazov jest jednym z najwybitniejszych lutnistów (choć nie ogranicza się on tylko do lutni) naszych czasów… i choć pewnie jest w tym sporo prawdy, to nie cierpię uogólnień i takiego prymitywnego szufladkowania… i wychodzę również z założenia, że jeśli ktoś nie ma nic do powiedzenia, to pisze, że „Pan X jest jednym z najwybitniejszych”… ostatnio z reszta podejrzałem „reklamówkę” książki „Spowiedź heretyka”- nie chcąc robić niepotrzebnej reklamy… artysta, którego ta szumnie zapowiadana spowiedź dotyczy jest również określony jako jeden z najwybitniejszych, choć tak naprawdę jest sporym średniakiem muzycznym, żeby nie powiedzieć dnem (błagam, ale nigdy Nergal… a miałem nie robić niepotrzebnej reklamy cóż… nie będzie wielkim muzykiem… celebryta i proszę wybaczyć określenie- nieinteligentny-pseudo-performer to nie muzyk, a i nawet jeśli już uprzeć się że muzyk- w końcu jakiś tam udział w tworzeniu sceny muzycznej miał- nie mam wątpliwości, że za 20 lat nikt nie będzie o nim pamiętał- to proszę odpowiedzieć sobie na pytanie jak się ma jego wybitność do dajmy na to WYBITNEGO Czesława Niemena?), ale- jak pisze recenzentka- Natalia Fijałkowska książka: „daje kopa. 18+ (dużo niecenzuralnych tematów)…szok? Człowiek drący Biblię porusza niecenzuralne tematy… mnie to nie przekonuje i  żadną siłą nie przekona- a to, że gościu przeklina, porusza niecenzuralne tematy… wybaczcie, ale to chyba za niski poziom aby w ogóle sięgać tam, ale ad rem… Edin Karamazov… nie wgłębiając się zbytnio w szczegóły zajrzałem do „najpopularniejszego w dzisiejszych czasach źródła” a zatem do wikipedii: generalna tragedia gdy chodzi o napisaną biografię, (najbardziej podoba mi się zdanie: wydał wraz z muzykiem                          o pseudonimie Sting płytę Songs from the Labyrinth: cyt. za: http://pl.wikipedia.org/wiki/Edin_Karamazov... śmiało można popukać się z politowaniem w głowy), ale informacje podstawowe są urodzony w 1965 roku pochodzący z Bośni i Hercegowiny, współpracował z L’arpeggiatą i moim ukochanym Hilliard Ensemble… tyle wystarczy- dla ciekawych zapraszam na stronę wydawcy- Decca.
                The Lute is a Song rozpoczyna się od… gitary elektrycznej (oprócz tego Karamazov gra na płycie na czterech odmianach- choć słowo odmiana jest dla muzykologa strzałem w stopę- lutni oraz teorbanie): Paisaje Cubało con rumba Leo Brouwera to utwór inny niż pozostałe- w końcu jest to jedyny „rodzynek” zagrany na gitarze elektrycznej. Co jest zaskakujące w tym utworze, prócz- dla osoby nie znającej Karamazova- faktu, iż sięgnął po instrument odległy brzmieniowo od lutni? Zaskakująca jest pewna kultura gry, ale i samo w sobie brzmienie gitary. Idąc dalej- jest i „muzyk o pseudonimie Sting”- jak napisał „klasyk”. Jego kompozycja, ale i jego gościnny udział. Do Stinga trzeba się przekonać… i powoli przekonuję się… od zjawiskowej „gwiazdkowej płyty” If on a Winter’s Night,  przez Symphonicities... i powrót do starszych płyt… to moja subiektywna historia przekonywania się doń. Ale najciekawsze dzieje się dopiero później… Bach- Jan Sebastian zresztą, Purcell, Zamboni, Handel i absolutnie zjawiskowa So maki sum se rodila, ale to później… wpierw Jan Sebastian. Toccata i Fuga  d-moll, BWV 565… znamy. Jest to bodaj najczęściej puszczana kompozycja Bacha… Kto nie zna tego wstępu? Ale powiem szczerze. Pierwszy raz słyszę tą kompozycję Bacha na lutni. Ma swój urok. Gra Edima Karazamova jest kunsztowna, można wręcz napisać wykwintna… warto kilka razy wsłuchać się w tego Bacha… ile szczegółów uleciało za pierwszym razem…? Wracamy. Jeszcze technika… jeszcze dynamika… i przechodzimy do Purcell’a. When I am laid in earth Lament Dydony z Dido and Aenas. Renée Fleming. Powiem szczerze, trochę niefartownie ocenia- choć słowo ocena to kolejny strzał w stopę- się wybitnych. Zawsze ma się poczucie swoistej nieadekwatności oceny, ale co zrobić. Renée Fleming śpiewa przejmująco, i również przejmująco brzmi tu teorban Karamazova… nie można poprzestać na jednorazowym przesłuchaniu. Wracamy. Można nieco bardziej skupić się na teorbanie… (niezwykle kunsztownie wykonana partia) a może na głosie Fleming? Sonata Giovanni’ego Zamboni’ego to pierwsze nasze spotkanie na płycie z większą formą, z tym że większą należy wziąć tu w cudzysłów. Pięcioczęściowa forma trwająca circa 7 minut. Nietaneczne Preludium, a dalej już same taneczne części: Alemanda, Gigue, Sarabanda i Gawot. Karamazov w „czystej postaci”. Nie jako akompaniator, ale jako par excellence solista. Wysublimowane brzmienie, kunszt techniczny sprawiają, że słucha się Sonaty z niezwykłą wręcz przyjemnością. Aria Oh Lord, whose mercies numberless z Saula Handla. To pozycja na którą czekałem, głównie przez udział Andreasa Scholla (proszę posłuchać jak brzmi jeden z najwybitniejszych- NAJWYBITNIEJSZYCH piszę tu nie przez przypadek- kontratenorów naszych czasów). Karamazov „wycofuje” się tu nieco znów będąc akompaniatorem. Jest to aria, której można słuchać w kółko… cały czas wsłuchując się w Scholla i dobarwiającą cały utwór lutnię. Koyunbaba Domeniconi’ego to ponad 15-minutowa Suita na gitarę, przearanżowana na lutnię. Karamazov uzyskał dzięki temu zabiegowi inną barwę, wydaje się, że wyszło to na dobre. So maki sum se rodila- - Tradycyjna macedońska pieśń, jest niezwykle wzruszającym zakończeniem doskonałego albumu. Kaliopi śpiewa zjawiskowo, lutnia bardzo dyskretnie dobarwia… czysta poezja brzmieniowa.

                Płyta Edina Karamazova jest pozycją wyjątkową. Wyrafinowana, kunsztowna i niezwykle poruszająca opowieść, którą snuje solista- przy udziale gości- jest z całą pewnością godna polecenia. Cieszę się, że z całkowicie czystym sumieniem mogę ocenić płytę celująco…
Ode mnie: ******

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz