I zaskoczenie… odkryłem płytę
przez przypadek zwabiony udziałem zjawiskowego Andreasa Scholla i Renée
Fleming postanowiłem sięgnąć po płytę Edina Karamazova. Po raz kolejny wybrałem
coś z listy merlina, przez zupełny przypadek. Ale odkrycia dzieją się właśnie
przez przypadek.
The Lute is a Song Edina Karamazova to
płyta nienowa (2008 wyd. Decca), ale za to wyjątkowa. Niestety książeczka
dołączona do płyty przekazuje niepełne informacje o Karamazovie, co stanowi
mały- mały bo mały, ale jednak- minus, ale z drugiej strony muzyka broni się
sama. Poza tym od czego ma się krytyków… poza tytularną krytyką na ogół piszą
parę słów o wykonawcy bądź kompozytorze… choć niektórzy ograniczają się do
zdania „Kompozytor X był jednym z
największych kompozytorów swoich czasów”- na litość Boską, czy nie ma
jakichś bardziej wyszukanych sformułowań? No ale nic… mógłbym oczywiście pójść
na pewną łatwiznę i zacząć, od tego, że Edin Karamazov jest jednym z
najwybitniejszych lutnistów (choć nie ogranicza się on tylko do lutni) naszych
czasów… i choć pewnie jest w tym sporo prawdy, to nie cierpię uogólnień i
takiego prymitywnego szufladkowania… i wychodzę również z założenia, że jeśli
ktoś nie ma nic do powiedzenia, to pisze, że „Pan X jest jednym z najwybitniejszych”… ostatnio z reszta
podejrzałem „reklamówkę” książki „Spowiedź
heretyka”- nie chcąc robić niepotrzebnej reklamy… artysta, którego ta
szumnie zapowiadana spowiedź dotyczy jest również określony jako jeden z
najwybitniejszych, choć tak naprawdę jest sporym średniakiem muzycznym, żeby
nie powiedzieć dnem (błagam, ale nigdy Nergal…
a miałem nie robić niepotrzebnej reklamy cóż… nie będzie wielkim muzykiem…
celebryta i proszę wybaczyć określenie- nieinteligentny-pseudo-performer to nie
muzyk, a i nawet jeśli już uprzeć się że muzyk- w końcu jakiś tam udział w
tworzeniu sceny muzycznej miał- nie mam wątpliwości, że za 20 lat nikt nie
będzie o nim pamiętał- to proszę odpowiedzieć sobie na pytanie jak się ma jego
wybitność do dajmy na to WYBITNEGO Czesława Niemena?), ale- jak pisze
recenzentka- Natalia Fijałkowska książka: „daje kopa. 18+ (dużo
niecenzuralnych tematów)…szok? Człowiek drący Biblię porusza niecenzuralne tematy…
mnie to nie przekonuje i żadną siłą nie
przekona- a to, że gościu przeklina, porusza niecenzuralne tematy… wybaczcie,
ale to chyba za niski poziom aby w ogóle sięgać tam, ale ad rem… Edin Karamazov… nie wgłębiając się zbytnio w szczegóły
zajrzałem do „najpopularniejszego w dzisiejszych czasach źródła” a zatem do
wikipedii: generalna tragedia gdy chodzi o napisaną biografię, (najbardziej
podoba mi się zdanie: wydał wraz z
muzykiem o
pseudonimie Sting
płytę Songs from the Labyrinth: cyt. za: http://pl.wikipedia.org/wiki/Edin_Karamazov...
śmiało można popukać się z politowaniem w głowy), ale informacje podstawowe są… urodzony w 1965 roku pochodzący z
Bośni i Hercegowiny, współpracował z L’arpeggiatą
i moim ukochanym Hilliard Ensemble…
tyle wystarczy- dla ciekawych zapraszam na stronę wydawcy- Decca.
The Lute is a Song rozpoczyna się od…
gitary elektrycznej (oprócz tego Karamazov gra na płycie na czterech odmianach-
choć słowo odmiana jest dla muzykologa strzałem w stopę- lutni oraz teorbanie):
Paisaje Cubało con rumba Leo Brouwera
to utwór inny niż pozostałe- w końcu jest to jedyny „rodzynek” zagrany na
gitarze elektrycznej. Co jest zaskakujące w tym utworze, prócz- dla osoby nie
znającej Karamazova- faktu, iż sięgnął po instrument odległy brzmieniowo od
lutni? Zaskakująca jest pewna kultura gry, ale i samo w sobie brzmienie gitary.
Idąc dalej- jest i „muzyk o pseudonimie Sting”-
jak napisał „klasyk”. Jego kompozycja, ale i jego gościnny udział. Do
Stinga trzeba się przekonać… i powoli przekonuję się… od zjawiskowej
„gwiazdkowej płyty” If on a Winter’s
Night, przez Symphonicities... i powrót do starszych płyt… to moja subiektywna
historia przekonywania się doń. Ale najciekawsze dzieje się dopiero później…
Bach- Jan Sebastian zresztą, Purcell, Zamboni, Handel i absolutnie zjawiskowa So maki sum se rodila, ale to później…
wpierw Jan Sebastian. Toccata i Fuga d-moll, BWV 565… znamy. Jest to bodaj
najczęściej puszczana kompozycja Bacha… Kto nie zna tego wstępu? Ale powiem
szczerze. Pierwszy raz słyszę tą kompozycję Bacha na lutni. Ma swój urok. Gra
Edima Karazamova jest kunsztowna, można wręcz napisać wykwintna… warto kilka razy
wsłuchać się w tego Bacha… ile szczegółów uleciało za pierwszym razem…?
Wracamy. Jeszcze technika… jeszcze dynamika… i przechodzimy do Purcell’a. When I am laid in earth Lament Dydony z Dido and Aenas. Renée Fleming. Powiem szczerze, trochę
niefartownie ocenia- choć słowo ocena to kolejny strzał w stopę- się wybitnych.
Zawsze ma się poczucie swoistej nieadekwatności oceny, ale co zrobić. Renée Fleming śpiewa przejmująco, i
również przejmująco brzmi tu teorban Karamazova… nie można poprzestać na
jednorazowym przesłuchaniu. Wracamy. Można nieco bardziej skupić się na
teorbanie… (niezwykle kunsztownie wykonana partia) a może na głosie Fleming? Sonata Giovanni’ego Zamboni’ego to
pierwsze nasze spotkanie na płycie z większą formą, z tym że większą należy
wziąć tu w cudzysłów. Pięcioczęściowa forma trwająca circa 7 minut. Nietaneczne Preludium,
a dalej już same taneczne części: Alemanda,
Gigue, Sarabanda i Gawot. Karamazov
w „czystej postaci”. Nie jako akompaniator, ale jako par excellence solista. Wysublimowane brzmienie, kunszt techniczny
sprawiają, że słucha się Sonaty z
niezwykłą wręcz przyjemnością. Aria Oh
Lord, whose mercies numberless z Saula
Handla. To pozycja na którą czekałem, głównie przez udział Andreasa Scholla
(proszę posłuchać jak brzmi jeden z najwybitniejszych- NAJWYBITNIEJSZYCH piszę
tu nie przez przypadek- kontratenorów naszych czasów). Karamazov „wycofuje” się
tu nieco znów będąc akompaniatorem. Jest to aria, której można słuchać w kółko…
cały czas wsłuchując się w Scholla i dobarwiającą cały utwór lutnię. Koyunbaba Domeniconi’ego to ponad
15-minutowa Suita na gitarę,
przearanżowana na lutnię. Karamazov uzyskał dzięki temu zabiegowi inną barwę,
wydaje się, że wyszło to na dobre. So
maki sum se rodila- - Tradycyjna macedońska pieśń, jest niezwykle
wzruszającym zakończeniem doskonałego albumu. Kaliopi śpiewa zjawiskowo, lutnia
bardzo dyskretnie dobarwia… czysta poezja brzmieniowa.
Płyta
Edina Karamazova jest pozycją wyjątkową. Wyrafinowana, kunsztowna i niezwykle
poruszająca opowieść, którą snuje solista- przy udziale gości- jest z całą
pewnością godna polecenia. Cieszę się, że z całkowicie czystym sumieniem mogę
ocenić płytę celująco…
Ode mnie: ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz