Nowa płyta Cecili Bartoli ciekawa
jest- jak to często bywa w przypadku recenzji płyt wręcz znakomitych- z kilku
powodów. Po pierwsze sama solistka. Po drugie znakomity zespół- z jednym z absolutnie najwybitniejszych trębaczy
Gabriele Cassone i powód trzeci muzyka praktycznie zapomniana… praktycznie,
choć nie całkiem. Efekt końcowy, jaki dostajemy jest znakomity i z całą
pewnością warty głębszego i dłuższego wsłuchania się. Z dużą uwagą przeczytałem
w Muzyce 21 dość ciekawy- nie ukrywam- tekst Łukasza Kaczmarka na temat nowego
wydawnictwa Cecili Bartoli. Tekst obfituje w dość ciekawe i ważne informacje,
jest dobrze napisany a przede wszystkim jest on bardzo rzetelnie napisany… choć
można trochę pokręcić nosem, ale nie ma to w tej chwili większego sensu. Nie
chcąc za dużo cytować, ale tylko dlatego, że tekst warty jest przeczytania, a
nawet i kupna periodyku (choć radzę omijać recenzje)- pozwoliłem sobie na mały
cytat:
„Album poświęcony jest postaci niezwykłej-
Agostinovi Steffaniemu (1654- 1728) włoskiemu kompozytorowi, dyplomacie,
politykowi, duchownemu, lingwiście i koneserowi sztuki. Jego awanturnicze życie
zdominowały dyplomatyczne intrygi, którym sprzyjały bliskie relacje z pruską
księżniczką, dworem Medicich, cesarzem austriackim, czy samym papieżem.”
Tyle w skrócie
o Steffanim… a zatem człowiek wielu talentów, spośród których z oczywistych
względów najbardziej interesujący jest talent kompozytorski… chociaż z drugiej
strony intrygi… nie powiem, bo ciekawe, bo czytelnicy lubią, bo miło się czyta,
ale skupianie się na tym akurat aspekcie zostawię innym… będzie trochę jednak o
moich uprzedzeniach… pisałem to bodajże podczas recenzji płyty Aleksandry
Kurzak- nie przepadam bowiem za bardzo za składankami operowych solistów… podobnie
zresztą unikam operowych „highlistów”
czy płyt typu „the best of” - wolę
zdecydowanie całe opery, choć w wielu przypadkach wymagają one poświęcenia im
dobrze ponad godziny… wysłuchanie całego Ringu Wagnera wymaga wielu godzin nie
mówiąc już o cyklu Licht Stockhausena to prawie 30 godzin… ale… może
paradoksalnie w tym tkwi piękno opery i dopiero wówczas poznajemy cały kunszt
solisty… jednak pomimo moich uprzedzeń „coś” mnie urzekło w nagraniu Bartoli…
składanka z fragmentów oper Steffaniego jest poskładana bardzo spójnie i przede
wszystkim nie są to bezmyślnie powrzucane obok siebie arie.
Zastanawiałem
się pisząc recenzję, co urzekło mnie w nagraniu najbardziej? Sama solistka?
Orkiestra I Barocchisti (z genialnym trębaczem Gabriele Cassone) pod Diego Fasolisem?
Czy może Philippe Jaroussky partnerujący Bartoli w duetach? Jak się okazało
odpowiedź postawić jest trudno… każda z tych osób ma bowiem swój udział we
wspólnym sukcesie…
Postanowiłem
sobie również odświeżyć wspomnienia… i sięgnąłem po płytę DVD z nagraniem
Cyrulika Sewilskiego, z udziałem Bartoli (Rozyna)… choć nagranie nie jest nowe
1988 rok, solistka niewiele się zmieniła… sposób w jaki kształtuje ona frazę
wokalną, technika jaką operuje jest absolutnie wyjątkowa. Ale są to cechy,
które również zwracają uwagę na nowej płycie Cecili Bartoli. Powiem szczerze,
nie spodziewałem się tak dobrej płyty… Dobór utworów jest przemyślany… Bardzo
dobrym pomysłem było, aby kompozycją rozpoczynającą nagranie była Schiere invitte, non tardate… doskonale
grająca orkiestra wprowadza słuchacza w klimat całej płyty. Minimalnie
nieczysto wypada ostatni dźwięk Bartoli, ale można to uznać za przysłowiowy
„wypadek przy pracy”… dalej już nieczystości nie ma, a techniczne „fajerwerki”,
z którymi radzi sobie solistka pozwalają na tą intonacyjną niedoskonałość
przymknąć oko. Ove son? Chi m’ aita? In
mezzo all’ ombre… Dal Mio petto okazuje się jedną z lepszych propozycji.
Doskonała barwa i orkiestra niezwykle mądrze „dobarwiająca” całość… Niezwykle
poruszającą arią jest również Amami, e
vederai z udziałem lutnisty Rario Conte. Pierwszy duet z Jaroussky’m wypadł
dobrze, choć jest on nieco „blady” przy Mie
fide chieie, all’ armi! oraz Suoni,
tuoni, il suolo scuota. Drugi duet z Joraussky’m wypada już dużo lepiej.
Jednakże znów następująca po nim aria A
facile vittoria z koncertującą trąbką przyćmiewa duet Bartoli z
Jarrousky’m… Tak czy inaczej… aria z trąbką jest jednym z lepszych momentów
nagrania… zarówno za sprawą solistki, jak również trębacza. Obie partie- trudne
technicznie- wykonawcom nie przysparzają większych problemów… a tryle w wysokim
rejestrze trąbki są absolutnym technicznym „majstersztykiem”… Jeśli chcieć
wyszczególnić jeszcze „momenty” godne uwagi, to z całą pewnością nie można
pominąć Dell’ alma stanca a raddolcir le
tempre… Sfere Amice, or date al labbro… jest to aria niezwykle intymna…
Bartoli operuje głosem bardzo delikatnie… czy aria Serena, o Mio bel sole z Jarousskym… to zdecydowanie najlepszy duet
na płycie. W Svenati, struggiti,
combatti, suda dwie rzeczy zwracają uwagę. Bo pierwsze piękna barwa jaką
operuje solistka, oraz genialna gra orkiestry.
Jakiś czas
temu miałem okazję słuchać płyty Aleksandry Kurzak… jednakże jak inna jest to
płyta… inaczej brzmiąca inny repertuar, jednak obie artystki potrafią do siebie
bardzo sugestywnie przekonać. Płyta Bartoli jest bardziej kameralna, momentami
intymna, stonowana… i jest to jej największa zaleta… cała magia nagrania jest
ukryta właśnie w kantylenowych ariach…
Ode mnie:
*****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz