Temat przyszedł absolutnie przez przypadek. W zasadzie razem
z „przypominaniem” sobie pewnej płyty… choć paradoksalnie nie o płytę
bezpośrednio tu chodzi… choć może pośrednio…?
Na jednej z płyt wchodzących w skład kolekcji Wielcy kompozytorzy filmowi
przedstawiającej zaledwie drobny „wycinek” twórczości Andrzeja Kurylewicza, a w
zasadzie w książeczce pojawił się drobny komentarz Gabrieli Kurylewicz, z
którego pozwolę sobie kilka fragmentów zacytować… córka kompozytora zaczyna od
razu- jak to się zwykło mówić- z „grubej rury”: „Żyjemy w dobie zintensyfikowanego przetwórstwa muzycznego. Klasyka
dostarcza utworów, a współczesność głównie przetworów”… oryginałami są tu
nagrane na płycie realizacje samego Andrzeja Kurylewicza a przetworami realizacje
Andrzeja Jagodzińskiego… sam tekst nie budziłby we mnie aż tak wyraźnych
zastrzeżeń, gdybym pewnego popołudnia sam nie poszedł do słynnej warszawskiej
Piwnicy Kurylewiczów… nie wiem, czy pchała mnie ciekawość, legenda miejsca…
może trochę repertuar i wykonawcy… a może chęć spędzenia miłego przedpołudnia z
żoną i wujostwem… pewnie wszystko po trochu, ale koncert zaczął się tragicznie…
wyszła Gabriela Kurylewicz i próbowała zagrać słynny motyw z Polskich dróg … kompozycję znakomitą i
wzruszającą… próbowała to dobre słowo, ale jednakowoż za delikatne, bowiem pianistka
pokaleczyła ją niemiłosiernie… kilkukrotnie myląc się, co zresztą sama zauważyła
przerywając w kilku momentach słowami „pomyliłam
się”. Oczywiście, nigdy nie słyszałem jakoby Gabriela Kurylewicz mówiła o
sobie jak o pianistce, ale… no właśnie. Po pierwsze… porywając się na zagranie
najsłynniejszego motywu skomponowanego przez własnego ojca, trzeba umieć grać…
po drugie, odmawiając niemalże prawa-w cytowanym tekście- do uznania realizacji
Jagodzińskiego za realizację wartościową , powinna była liczyć się z tym, że
grając w taki a nie inny sposób narazi sienie na artystyczną „śmieszność”… tym
bardziej, iż po niej zaprezentował się pewien skandynawski pianista (proszę
wybaczyć, ale niestety nie pamiętam nazwiska, a fakt iż koncert miał miejsce
dwa lata temu, nie pozwala sięgnąć mi w programy koncertu), który dosłownie
rozniósł muzycznie piwnicę… skala porównawcza okazała się zatem miażdżąca… i
wreszcie po trzecie… aby usiąść za pianinem w legendarnym miejscu, trzeba mieć
w sobie szczyptę (już nie talentu, ale) geniuszu… całość dopełniały wiersze
Gabrieli Kurylewicz… wiersze nazwijmy to przyzwoite… na pewno lepsze jakościowo
od jej gry, ale niesmak pozostaje… zwłaszcza w kontekście płyty i komentarza
jaki córka pianisty popełniła, tym bardziej, że Jagodziński na płycie jest
znakomity… oczywiście kwestia Jagodziński, czy Kurylewicz, jest innym
problemem, choć zastanawiam, się, czy jest sens ich porównywać… ja takiego nie
widzę… obie realizacje są znakomite i warto, aby były traktowane na równi.
Rozumiem również punkt widzenia Gabrieli Kurylewicz, ale warto uzmysłowić
sobie, że nie można traktować muzyki w tak subiektywny i emocjonalny sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz