Bołt records już od pewnego czasu przypomina słuchaczom
kompozycje tworzone w Studio Eksperymentalnym Polskiego Radia. Ale co
najbardziej w samym pomyśle intrygujące, to nie sam fakt przypominania, ale
sposób realizacji. Już po raz czwarty (po PRES
Revisited; Zeitkratzer Plays PRES; DJ Lenar Re:PRES oraz Bogusław Schaeffer Assemblage) dostajemy
nowe realizacje kompozycji tworzonych w Eksperymentalnym Studio, w których jest
całe bogactwo realizatorskich pomysłów i to właśnie wydaje mi się w całym tym projekcie
najbardziej interesujące dla odbiorcy.
Warto-
przy poznawaniu albumu- pożonglować trochę krążkami, tak aby zestawić obok
siebie dwie realizacje tych samych kompozycji. Rozpoczynamy zatem od Muzyki na taśmę magnetofonową i fortepian
solo Andrzeja Dobrowolskiego. W interpretacji oryginalnej- realizacja
Eugeniusz Rudnik, fortepian Zygmunt Krauze- to dzieło skrzące się wręcz od
kontrastów… z początku gwałtowne, początkowy klaster fortepianu i jakby nieco
rozciągające go w muzycznej przestrzeni brzmienia nagrane na taśmie
(przetworzony elektronicznie fortepian?)… z początku ledwie słyszalne, jednakże
z czasem potężniejące… zakończone drugim klasterem… i tu już słyszalny jest
kontrast pomiędzy oryginałem, a nową interpretacją- realizacja Wolfram, fortepian-
Philip Zoubek… klaster i… nieco inne jego przedłużenie… percepcyjnie odczuwalna
zmiana brzmienia (bardziej ostre, jakby metaliczne), choć w warstwie
dynamicznej, podobna do oryginału… inny jest również materiał melodyczny partii
fortepianu… co warto prześledzić włączając obie kompozycje na różnych
odtwarzaczach i słuchając obu realizacji minuta po minucie. Druga realizacja
nie jest jednakże nową kopią oryginału, ale raczej twórczą próbą podążania za
wskazówkami zawartymi w partyturze… warto zatrzymać się jeszcze na chwilę przy
tej partyturze… w szkicu dołączonym do płyty- autorstwa Bolesława Błaszczyka i
Michała Libery- czytamy: „W sensie
funkcji partytury >>Muzyka na taśmę magnetofonową i fortepian
solo<< reprezentuje nurt klasyczny. Jej precyzja stanowić może niemal
modelowy przykład zapisu skomplikowanych struktur elektronicznych w ich
współzależności z muzyką instrumentalną”…czy zatem można powiedzieć, że
interpretator ma ułatwione tym samym zadanie? Niekoniecznie… Nieco inaczej jest
w przypadku drugiej kompozycji Aela Włodzimierza
Kotońskiego. Pierwsza realizacja- Eugeniusz Rudnik- to 9 quasi wariacji operujących tym samym materiałem. Gdy chodzi o
partyturę, jest- jak piszą autorzy szkicu- „niezwykle
uroczą graficznie siatką herzów i sekund”… a jak została partytura i
kompozycja potraktowana przez Marion Wörle? Wörle rozszerza i wzbogaca wyjściowe
założenia kompozytorskie… traktując je raczej jako pewien punkt wyjścia
dla swoich pomysłów realizatorskich… Symfonia:
muzyka elektroniczna Bogusława Schaeffera, to- jak słusznie ów utwór
określają autorzy szkicu- „klasyka gatunku”… dzieło nowatorskie (powstałe w
latach 1964- 66)… warto poświęcić kilka słów roli samego realizatora partytury
(w wersji oryginalnej Bohdan Mazurek, w wersji nowej Thomas Lehn), bowiem: „Schaeffer powierzył realizatorowi rolę
specyficzną. Mazurek (Jak również Thomas Lehn- przyp. M.Sz.) jest tu w pełnym znaczeniu tego słowa
wykonawcą utworu, staje się współautorem ostatecznego oblicza dźwiękowego
dzieła w niespotykanym dotąd, szerokim zakresie. Rolę realizatora można
porównać tu zatem nie tylko do instrumentalisty interpretującego dzieło;
realizator samodzielnie konstruuje złożone struktury i wypełnia Schaefferowskie
ramy własną substancją dźwiękową. Umowność zapisu, ubóstwo wskazań
technologicznych i jednocześnie zaskakująco bogata, opisowa, niemal poetycka
legenda poszczególnych symboli zawartych w partyturze, według słów samego
Mazurka, pozwoliła mu na wyzwolenie własnej fantazji i wyobrażeń muzycznych”… w
tym kontekście, realizacja Lehna jest również jego własną nie tyle
interpretacją, co odpowiedzią na wskazówki zawarte w partyturze… nowym pomysłem
wykorzystującym nowe struktury dźwiękowo- brzmieniowe… Bardzo byłem ciekawy
nowej realizacji Etiudy na jedno
uderzenie w talerz Włodzimierza Kotońskiego… bowiem podjęli się jej muzyce
z Małych Instrumentów grający
wyłącznie na akustycznych instrumentach zabawkowych… bez urządzeń
elektronicznych, przetworników etc… reinterpretacja pokazuje całą bogatą
wyobraźnię wykonawców (Paweł Romańczuk, Tomasz Orszulak, Jędrzej Kuziela)…
sposób, w jaki korzystają z instrumentów uzyskując podobne, ale różniące się
przecież od oryginałów, brzmienia, przy jednoczesnym uwzględnieniu zawartych w
partyturze wskazówek dotyczących wysokości, struktury czasowej oraz formy. Dla
mnie jest to jedna z najciekawszych i najbogatszych reinterpretacji. O ile
wykonanie przez Małe instrumenty Etiudy było
w miarę- nazwijmy to umownie- blisko oryginału, tak reinterpretacja Muzyki na taśmę magnetofonową nr 1 Andrzeja
Dobrowolskiego dokonana przez Arszyna (wiktoriańskie oscylatory oraz
instrumenty perkusyjne) i Piotra Kurka (syntezator) jest raczej swobodnym
odwzorowaniem partytury złożonej z chłodnych wykresów częstotliwości. Jednakże
obie reinterpretacje łączy podejście do partytur obu kompozycji, które zostały
potraktowane jako partytury graficzne. Jeszcze inne podejście cechuje ostatnią
reinterpretację kompozycji Psalmus Krzysztofa
Pendereckiego. Materiałem wyjściowym dla pierwotnej realizacji- dokonanej przez
Eugeniusza Rudnika-były samogłoski i spółgłoski wypowiadane przez głos męski,
oraz wokaliza Haliny Łukomskiej… następnie poddane głębokim obróbkom
brzmieniowym tworzą- jak podają za Józefem Rychlikiem autorzy szkicu- „coś w
rodzaju >>temperowanego instrumentu<<”. Lionel Marchetti nie miał
do dyspozycji oryginalnej partytury… został więc poproszony o wyobrażenie jej
sobie i o nową jej realizację, choć może realizacja to nie najszczęśliwsze w
tym kontekście określenie? Może lepiej echo. To z resztą proponuje Frédéric
Neyrat w znakomitym szkicu- Dusza strun-
załączonym do książeczki i ściśle powiązanym z Psalmusem Marchettiego… a zatem ponad trzy razy dłuższe „echo”
kompozycji Pendereckiego… w tym sensie, na pewno alternatywna realizacja dzieła
jest realizacją najbardziej swobodną ze wszystkich... Marchetti jednak nie
ilustruje… nie oddaje też w autorski sposób i w sensie dosłownym tego, co można
znaleźć u Pandereckiego. Raczej rozwija, tworzy na nowo i buduje swoją
narrację. Tajemniczą, momentami intymną i przejmującą…
Sam pomysł na nową realizację dawnych utworów powstałych w SEPR
cenny jest z jeszcze jednego powodu. Efekt finalny ukazuje w jak różny sposób
można potraktować wspólną ideę. Co realizator to inne podejście, inny punkt
zaczepienia… i całe bogactwo muzycznej wyobraźni.
Ode mnie: ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz