Nie przez przypadek powiązałem Conchitę z Freddiem- obydwoje
przyznawali się do orientacji homoseksualnej. Freddie był kontrowersyjny.
Conchita też… i to w zasadzie jedyne wspólne cechy ich łączące. I nie chodzi w
tym wszystkim o to, że Mercury jest
legendą, był geniuszem a wokalem i osobowością rozpieprzał scenę. Przy wulkanie
energii i emocji, jakim był wokalista Queenów, Conchita wychodzi na scenę ze
zwyczajnym słodko- pierdzącym pitu- pitu… w sukni i z brodą. To, co niegdyś u
Queenów było prowokacją, i pewnego rodzaju żartem, stało się znakiem
rozpoznawczym Austriaka Toma Neuwirtha, na którym ten postanowił zbudować swoją
karierę. Ale co tak naprawdę mi przeszkadza? Że Neuwirth jako Conchita, ma
słaby wokal… poprawny, ale nie jest to wokal na miarę zwycięzcy. Wygrał/a więc
kontrowersyjnością… i brodą. Brodę od razu podchwyciły różnego rodzaju
szmatławce, publikujące zdjęcia w stylu „jak wyglądałyby inne wokalistki z
brodą”… ubaw więc po pachy. Ciemny lud to i tak kupi. Mnie jako muzyka jednakże
zadziwia co innego… totalne zeszmacenie się Eurowizji. Tu już nie ma miejsca na
muzykę… znów, można napisać sprawdza się stara zasada. Nieważna jest muzyka,
ważny jest goły tyłek. To wystarcza. Świadczy o tym wejście do finału polskiego
duetu. Nasz duet udowodnił tym samym, że można ze skretyniałym przesłaniem
wejść do „elity”. Przepraszam, ale jeżeli piosenka dosłownie i w przenośni „o
dupie Maryni” staje się w Polsce hitem- nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz-
staje się to w swym wydźwięku żałosne. Rozumiem naszą sytuację. Obojętnie czego
byśmy na Eurowizję nie wpuścili, i tak lądujemy daleko z tyłu. Było Ich Troje z
polskim królem tandety i z jakże patetycznym przesłaniem o granicach… nie
pomogło nawet machanie flagami. Była Edyta, kiedy jeszcze wtedy śpiewała, a nie
bawiła się w celebrytkę- wyszło jej to zresztą na dobre… było więc patetycznie
i lirycznie. Tym razem postawiono na zjełczały, tandetny hip-hop, ba mając taką
tradycję rapu jak Paktofonika, O.S.T.R., Eldo, Pezet/Noon, DonGuralesko etc. można
śmiało napisać iż były to jakieś popłuczyny po hip- hopie. I celowo nie napiszę
tu też hip- hop pomieszany z folkiem, bo mam zbyt duży szacunek do polskiej
muzyki folkowej i wszelkich znakomitych folkowych konglomeratów muzycznych
(DagaDana czy czerpiący z wielu źródeł muzycznych Adam Bałdych). Można w sumie
napisać, iż był to pop… w swej najbardziej tandetnej odsłonie. Cienka jest więc
granica między kontrowersyjnością a tandetą i tylko wielcy artyści potrafią ją
zauważyć i nie przekraczać. A jak w tym wszystkim odnalazła się Conchita?
Nijak. Mnie totalnie rozwaliła tandetnością i brakiem gustu. Jej (cały czas mam
problem z określeniem jego przynależności płciowej) występ nie zmusił mnie do
żadnych przemyśleń (jak ma na celu kontrowersyjna sztuka) a zniesmaczył- było
to przeżycie w generalnym znaczeniu niezgodne z moim poczuciem estetyki. Na
pewno też nie stałem się dzięki występowi bardziej tolerancyjny. Zresztą
krytyka Wursta nie ma nic wspólnego z brakiem tolerancji. Nie oceniam go w tym
miejscu jako człowieka do jego wizji męskości bardzo mi daleko, ale jako muzyka.
Podobnie podchodziłem zresztą do Michała Szpaka. Czy podoba mi się, że potrafi
zrobić z siebie na scenie lalkę? Nie. Można wiele mu zarzucić… że jest
momentami tandetny, sztuczny, ale czego nie można mu zarzucić, to braku talentu
i braku zdolności wokalnych. Conchitę bije on na głowę. Kurcze, nie sądziłem,
że napiszę kiedykolwiek o Szpaku w jakimkolwiek pozytywnym znaczeniu… no nic…
Zastanawiałem się, czy Eurowizja ma jeszcze
cokolwiek wspólnego z prawdziwą muzyką? Nie! Zamieniła się poprawną politycznie papkę muzyczno-
propagandową. Momentami muzycznie przyzwoitą, momentami do potęgi „n-tej”
tandetną. Polska tym razem skretyniałą piosenką o Słowianach wpisała się w
poziom zwycięzcy… Tu nie chodzi o muzykę! Ma być tandetnie! A muzyka jest tu
najmniej ważna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz