Płyty przychodzą do mnie dosyć regularnie, ale powiedzmy
sobie szczerze, nie zawsze miałem czas, żeby je wszystkie ogarnąć. Ale nie jest
też z drugiej strony tak, że ich w ogóle nie słucham. Bo płyty Sławomira
Cichora, czy nieco już starszą płytę czteroletnią Igora Cecocho wałkuję już od
dłuższego czasu, niejako równomiernie.
I właśnie dziś chciałem napisać o tych dwóch propozycjach,
choć w kolejce mam kilka nie mniej dla mnie ważnych tytułów, jak chociażby V Symfonię Macieja Zielińskiego, czy Kwartety smyczkowe Lutosławskiego i
Mykietyna nagrane przez Lutosławski
Quartet. Albo Schuberta granego przez Garricka Ohlssona. Może jeszcze Dzieła fortepianowe Krzysztofa Meyera i
genialne Powiało na mnie morze snów Pedereckiego.
No, ok. Ale dlaczego zaczynam akurat od tych płyt? Bo z
racji wyuczonego zawodu (rany, nigdy tak do tego nie podchodziłem, ale z
drugiej strony muzyk to też zawód), gdy pojawia się płyta z nagraniami utworów
na trąbkę, biorę ją w ciemno. Jest jeszcze jeden powód. Cichor i Cecocho
sięgają do muzyki moich dwóch ukochanych- pod względem literatury na trąbkę-
epok. Barok i Współczesność.
Trumpet Song.
Nie wiedziałem od której płyty zacząć. Bo obie gryzą się pod
względem nie tylko estetycznym, ale i stylistycznym, choć obydwu Panów łączy
operowanie Na prawdę fajnym dźwiękiem. Ogromną zaletą są tu również dwie
kompozycje Cichora Zephyr i Cornu. Komponowanie, przez artystę,
który zna swój instrument i warsztat na wylot, jest rozwiązaniem idealnym.
Szkoda, że mało artystów stara się z tego korzystać. Punkt dla Cichora. Sam
pomysł? No generalnie dziś nic już więcej chyba nie można zaproponować
słuchaczowi. Piano i trąbka… wykorzystanie preparacji instrumentu. No cóż to
już było. Mamy u Friedemana i u moich ukochanych Eötvosa i Grubera. Ale jeżeli
dobrze pamiętam w polskiej literaturze mało mamy utworów pisanych przez
trębaczy, więc nie będę się więcej czepiał Bo obydwie kompozycje są ciekawe. Fajna
jest kompozycja Erika Moralesa Koncert na
dwie trąbki (z udziałem trębacza Richarda Stoelzera). Ale moją uwagę
przykuwa Cichor. Warsztatowo jest bardzo dobrze, aczkolwiek zdarzają się jakieś
przeleciane przebiegi, w których pojawiają się zamazane szybkie nutki, ale to
szczegół. W sumie nawet drobny ten szczegół, ale zwraca uwagę.
Monarca Della Tromba.
Umówmy się od razu. Płyta jest dobra, nawet bardzo dobra,
ale nie wybitna. Trudno jest nagrać płytę z muzyką Barokową. Tym bardziej, że
mamy na półkach sklepowych nagrania genialnego Andre, czy Hardenbergera.
Dochodzą do tego perełki barokowe Marsalisa (tak, tak. Płyta z Kathleen Battle)
no i mamy całkiem pokaźną konkurencję.
Repertuar? Barokowa klasyka Purcell, Corelli, Teleman (z moim ukochanym Concerto in D), Torelli i Handel. Stylistycznie?
Bardzo przyjemnie. Brzmieniowo? Bardzo dobrze, choć mając w uszach nagrania
Maurica Andre, Igor Cecocho nie wytrzymuje porównania.
Ale na tle pozostałych
trębaczy, jest już naprawdę ok. Drobne potknięcia intonacyjne, nie biją tak po
uszach, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że dostajemy naganie live, a na żywo
niestety nie można już tak łatwo trąbki piccolo
korygować. Co do orkiestry- Orkiestra
Kameralna Filharmonii Wrocławskiej im. Witolda Lutosławskiego pod
Jarosławem Pietrzakiem- też bez większych zarzutów.
Dużo rozmawialiśmy z kolegami o tej płycie. Zarzuty były
różne, że może nieco zbyt prosty program, że w niektórych momentach intonacja
zjeżdżała. Ale zarzuty te nie wytrzymują próby w momencie, kiedy weźmiemy pod
uwagę granie koncertowe. Dla mnie mimo wszystko najsilniejszym atutem jest tu
brzmienie… bo podoba mi się.
Korciło mnie, żeby napisać, którą płytę cenię bardziej, ale
odpuszczę sobie, bo na dłuższą metę nie ma to sensu, bo tak na serio byłaby to
opinia człowieka, który ma masę barokowych nagrań i nie ukrywam, mistrzowskich
nagrań. Sławomir Cichor postawił na mało znany i ograny repertuar, co jest dla
mnie ogromnym plusem, ale i Igor Cecocho nagrywając repertuar znany i- jakby to
powiedzieć- dosyć popularny nagrał go w sposób nie genialny, ale bardzo dobry.
Dwie dobre propozycje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz