Otrzymana ze sklepu merlin.pl książka Terzaniego była dla
mnie miłym zaskoczeniem. Po pierwsze jest to książka niezwykle wciągająca. Po
drugie napisana została bogatym, niekiedy porywającym językiem, wreszcie po
trzecie Terzani imponuje wiedzą i dociekliwością reporterską dostarczając
czytelnikowi wielu informacji, nie tylko z oficjalnych źródeł (w zasadzie
poszukuje wciąż wersji i źródeł nieoficjalnych).
„Powróciło do mnie
takie uczucie złości, jakiego nieraz doznawałem w trakcie tej wyprawy, złości
na moich poprzedników, dziennikarzy i przedstawicieli innych zawodów,
którzy tutaj żyli. Czułem się przez nich
oszukany, bo nie dzielili się wiedzą o tym, w jakim ubóstwie i dezorganizacji
pogrążony jest Związek Radziecki, w jakiej rozpaczy i nędzy żyją jego
mieszkańcy. Nie chciałbym, żeby moi następcy też mi to zarzucali, więc na
kolejnych stronach spróbuję przekazać wszystko, co zobaczyłem i usłyszałem,
swoje instynktowne reakcje i obawy, jak również niekontrolowane myśli w takiej
postaci, w jakiej zapisywałem je w pamięci komputera podczas tej podróży.” […]
„Nigdy nie byłem zwolennikiem komunizmu,
ale jego ideały i budzone przezeń nadzieje w pewien sposób wpisały się w moje
życie, bo widziałem przecież , jak mój ojciec komunista osaczony przez
faszystów, salwował się ucieczką, przeskakując płot naszego ogrodu we
Florencji.”
Tiziano Terzani urodzony właśnie we Florencji, studiował w
Europie i Stanach Zjednoczonych, przez wiele lat mieszkał w Azji jako
dalekowschodni korespondent „Der Spiegla”,
jest dziennikarzem piszącym bogatym, barwnym językiem… jego opisy
naznaczone są niemalże baśniową aurą i nie ma w tym zbytniej przesady… Na
okładce książki znajdujemy słowa o nadzwyczajnej podróży i niezwykłej książce, „w której Tiziano Terzani zdołał uchwycić
moment ostatecznego upadku radzieckiego mocarstwa”. Pierwszą myślą było, że
wydawca „zafundował” nam typową „reklamówkę”, która zawiera cząstkę prawdy, ale
jest nieco przesadzona. Ale te myśli pojawiały się zanim otworzyłem „na
poważnie” książkę. Z każdą przeczytaną stroną przekonywałem się jednak do
Terzani’ego i jego stylu pisania. Oczywiście niekiedy „coś tam” mi
przeszkadzało, np. taka aura- nieco sentymentalna- po wyjściu z mauzoleum, w
którym leżał Lenin (bądź nie-Lenin), czy brak głębszej refleksji nad samą ideą
komunizmu, choć z grubsza, raczej nie o to chodziło autorowi książki. Możliwość
obserwowania upadku komunizmu napatoczyła się reporterowi przez przypadek…
podczas wyprawy, jaką miał odbyć do „odległych” (czy zapomnianych) z jego
punktu widzenia republik sowieckich… wbrew temu co plotą później członkowie
władz krajów, które włoski dziennikarz odwiedził, nikt nie spodziewał się
wówczas, że partia komunistyczna zostanie rozwiązana, i że będą musieli się
nieco ideologicznie „gimnastykować”… choć jak się okazuje nie o ideologię tu
chodziło… Swoją podróż rozpoczyna
Tiziano Terzani 16 sierpnia 1991 roku, od Chabarowska. Nie przypadkowo zresztą.
Chabarowsk był bowiem stolicą radzieckiej części Dalekiego Wschodu i
jednocześnie siedzibą naczelnego dowództwa wojsk ZSRR-u. Podróżujemy z autorem przez Kazachstan, Kirgizję,
Uzbekistan, Samarkandę, Tadżykistan, Turkmenię, Azerbejdżan, Gruzję, Armenię,
by na koniec trafić do samego centrum wydarzeń- Moskwy. Co róż fundując,
niejako „przy okazji” myśli dotyczące upadku komunizmu:
„Czy to w ogóle możliwe, żeby wszystko skończyło się w taki sposób,
prostą operacją biurokratyczną, która zakłada przekazanie dóbr i władzy z rąk
komunistów w ręce deputowanych wybranych przez naród do lokalnych parlamentów?
[…] W szeregach Partii, wojska, służb bezpieczeństwa i KGB z pewnością są
tysiące ludzi, którzy nie godzą się na tę bezwarunkową kapitulację, na to
złożenie broni bez otrzymania w zamian żadnych gwarancji”… brzmi jak deja vu?
Pierwsze zmiany ustrojowe dziennikarz widzi z perspektywy
Chabarowska- jest 25 sierpnia 1991 roku- można powiedzieć, że obserwuje je w
skali mikro… w skali „małego” społeczeństwa. Upadek komunizmu dokonywał się bez
większej rewolucji społecznej… rewolucyjnie wyglądało to na papierze… w
rzeczywistości rządzący np. Kirgizją jak
„jeden mąż” utracili wiarę w komunizm i stali się socjaldemokratami
urzędującymi w tych samych gabinetach, korzystający z tych samych przywilejów…
zabawnie robi się, kiedy jeden z za każdym razem towarzyszących „opiekunów” z
„Komsomolskiej Prawdy” prowadzi Tarzini’ego do oficjalnego przedstawiciela
władzy. Zawsze powtarza się to samo: „myśmy
już dawno utracili wiarę w komunizm” albo „owszem byłem komunistą, ale już od dawna w komunizm nie wierzyłem” tak
upadał komunizm… Po odwiedzeniu wielu miejsc, poznaniu wielu ludzi trafia w
końcu do Moskwy (2 października 1991), jest u celu podróży: „Przyjechałem do Moskwy tylko w jednym celu:
żeby zobaczyć Lenina i w ten sposób, stanąwszy przed jego zabalsamowanym
ciałem, zakończyć poszukiwania nieuchwytnego trupa komunizmu, które prowadziły
mnie przez cały ten rozległy świat, przez kilka dziesięcioleci zwany Związkiem
Radzieckim”.
Książka Terzani’ego intrygująca jest z kilku powodów. Po
pierwsze warto „odczytać” ją szerzej… nie tylko z perspektywy krajów (ośrodków
sowieckich) opisywanych przez włoskiego dziennikarza. Po drugie intrygująca
jest z tego powodu, że nie korzysta on z oficjalnych źródeł… może inaczej…
stara się korzystać, tak często jak to tylko możliwe, ze źródeł nieoficjalnych…
np. w Uzbekistanie, gdy udaje się my „urwać” opiekunowi ciągnącego go na
oficjalne spotkania i zwiedza jedno z miast „na własną rękę” przy pomocy
przewodniczki o tajemniczym imieniu Szojsta, czyli Córka króla. Wreszcie po
trzecie ze względu na prawdziwe „perełki” pojawiające się jakby mimochodem na
marginesie… np. Kadi Akbar Turadzhon-zoda (wybrany na kadiego, czyli „głowę” w
roku 1988 przez zgromadzenie mułłów w Tadżykistanie) „W przeszłości, aby mieć jakąkolwiek pozycję, czy choćby zwykłą, prostą
pracę jako sługa w meczecie, należało dostać nominację od Komisji do spraw
Wyznań, która- jak wiadomo- podlegała samemu KGB. Partia kontrolowała wszystko,
a teczki starych imamów znajdują się dzisiaj w rękach KGB. Manewr prezydenta
Karimowa, mający na celu podział Idary, muzułmańskiej wspólnoty wyznaniowej
Azji Środkowej, podszyty jest groźbą upublicznienia tych onformacji”… kolejne
deja vu… może odległe, ale za to
dziwnie znajome… rodzime? Właśnie dla
takich fragmentów warto książkę przeczytać.
Ode mnie: ******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz