Pierwszy raz… nic. Drugi… już lepiej. Trzeci nic więcej.
Dopiero czwarty i piąty raz utwierdził mnie w przekonaniu, że nowa płyta Damona
Albarna do mnie trafia (co uświadomiła mi
w zasadzie Ania) i że jest rzeczywiście albumem, którego słucha się bardzo dobrze.
Z reguły nie piszę tekstu po pierwszym przesłuchaniu albumu.
Potrafię przesiedzieć też nad konkretną płytą tydzień lub dwa, zanim ona do
mnie trafi i odkryję w niej coś szczególnego. Są jednak takie płyty, które
zachwycają już od pierwszego słuchania. Jednakże Everyday Robots z całą pewnością do takich płyt nie należy. Więc co
zdecydowało, że wśród produkcji, które mnie uwiodły muzycznie pojawia się
Albarn, z którym początkowo się dość skutecznie męczyłem? Chyba właśnie
paradoksalnie to męczenie się z albumem. Wtedy jest właśnie taki czas, kiedy
słucham bardzo dokładnie, staram się też rozkładać na czynniki pierwsze
poszczególne numery, szukając jakichś niecodziennych brzmień i współbrzmień,
ale też momentów, które mi się spodobają.
Zapowiedziana przez Damona pod
koniec 2013 roku, wyprodukowana przez Richarda Rusella z XL Recordings i wydana
28 kwietnia 2014 płyta jest mówiąc bardzo ogólnie mieszanką soulu, elektroniki
i folku. Ta mieszanka, a może rodzaj interakcji, w jakie wchodzą i zazębiają się
wszystkie te gatunki pokazuje w rzeczywistości pełnię brzmieniowej wyobraźni
wokalisty zespołów Blur, Gorillaz i The Good, the Bad and the Queen. Czy są numery, które mnie szczególnie uwiodły
muzycznie? No właśnie nie- może za wyjątkiem Mr Tembo, który sam nie
wiem dlaczego za każdym razem jadąc samochodem sobie powtarzam. Tak patrząc
więc na wszystkie kawałki jest to płyta bardzo przyjemna i bardzo równa pod
względem poziomu.
Rzadko się w sumie zdarza, że
wytrzymuję całą płytę bez przerzucania jakichś słabszych numerów. Ale tu jest inaczej
i może to właśnie w tym tkwi wyjątkowość płyty, w równym dobrym poziomie wszystkich
numerów? Zostawiam was na kilka minut z Damonem… naprawdę warto posłuchać.
Mikołaj Szykor
Mikołaj Szykor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz