Nie wiem jak traktować wydawane pośmiertnie produkcje. Z
jednej strony, w wypadku wybitnych muzyków kwestią czasu jest ich pojawienie
się, jednakże z drugiej strony zawsze mam pewien dylemat, czy nie dostajemy przypadkiem totalnych
odrzutów, których dany artysta nie chciał za życia wydawać.
Ten dylemat pojawia się przy słuchaniu Xscape. Umówmy się,
nigdy nie byłem wyznawcą Michaela. Owszem, nie odmawiam mu bycia legendą i
genialnym muzykiem czy showmanem, tyle tylko, że ogół mnie jakoś nie pociągał.
Owszem są numery, zwłaszcza te „dziecięce”, albo dajmy na to Black Or White, Thriller, czy We Are The
World – między Bogiem a prawdą głównie przez genialnego Raya Charlesa którego jestem wyznawcą absolutnym, a muzyczny
całokształt? Jak dla mnie może się skończyć na jakimś dwupłytowym Essentialu. Powiedzmy
też sobie szczerze. Nie lubię Michaela lirycznego, nie podoba mi się ten jego
rozwibrowany wysoki głos- słaby numer I
Was The Loser, a lubię, ba uwielbiam Jacksona w agresywnych kawałkach,
kiedy dochodzi ta charakterystyczna chrypka.
Czy nowa płyta mnie przekonała?
No właśnie niekoniecznie. Jest kilka ciekawych numerów Do You Know Where You Children Are; Slave to the Rhytm (momentami
nieco może zbyt nachalnie klubowy numer) czy
tytułowy Xscape… ale to mimo wszystko
jednak trochę zbyt mało, żeby płyta- potraktowana całościowo- sie spodobała.
Dzisiaj więc krótko i na temat… tego typu płyty mają osobną skalę ocen. Kto
lubi Michaela bez dwóch zdań sięgnie po produkcję, mnie jednak ona nie
przekonuje. Zostawiłem sobie trzy numery, reszta wylądowała w koszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz