To dwie co prawda inne płyty, ale jednakowoż ukazujące Pierończyka w tym samym estetycznym świecie (cholera cały czas powtarzam się z tą estetyką, ale co zrobić). Absolutnie magiczny jest moment, kiedy chwyta za sopran. Ale też pojawia się niespodzianka. Pierończyk nie lubi ułatwiać sobie zbytnio życia. Nagranie płyty solo stawia przed wykonawcą ogromne wyzwania, ale nie łatwiej jest kiedy z kwartetu usuwa się fortepian. Mamy więc puzon z didgeridoo (Adrian Mears), bas (Anthony Cox) i bębny Krzysztof Dziedzic. Tu nie ma miejsca na wycofanie się, na jakiś przestój. Mamy intensywność, skumulowaną energię i znakomity poziom muzyczny świadczący o niezwykłym kunszcie muzyków. Mój faworyt? Muniak & Pierończyk- Best bakers In Town…
A, że pojawi się jeszcze Pierończyk w cyklu, to dziś krótko... i z nieco innych projektów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz