Nieprzypadkowo weszliśmy dzisiaj do empiku. Były ku temu dwa
powody. Po pierwsze, przyjechaliśmy, aby odebrać książkę Tomasza Kwaśniewskiego
Pamiętnik ciężarowca… Po drugie to od
jakiegoś tam czasu dość regularnie kupujemy sobie z Anią co ciekawsze książki
kucharskie, bo jakoś tak nagromadziło, ba wysypało się, sporo ciekawych kulinarnych
tytułów.
Obecnie mam kilku teraźniejszych faworytów, bo do Marty
Grycan szczerzącej się z okładek swoich książek też już się zdążyłem
przyzwyczaić, ale w sumie to nie wpadłbym na pomysł, że wśród kulinarnych
znawczyń pojawią się nieśmiertelna Agata Młynarska i Monika
Richardson-Zamachowska. Znalazło się też miejsce dla Sophi Loren. Serio. Byłem
w ciężkim szoku.
Rozumiem tytuły pisane przez środowisko blogerów (autorki
blogów Make Cooking Easier, mojewypieki.com vloga kotlet.tv), bo sami z Anią te książki
kupujemy i są naprawdę pod każdym praktycznie względem, bardzo ciekawie
zmontowane. Ale co może napisać odkrywczego Richardson i Młynarska? No bo
jeżeli tyle, co w telewizji śniadaniowej i programach pseudopublicystycznych
typu Świat się kręci, to w zasadzie
niewiele, albo mówiąc wprost, tyle co nic.
W sumie też, nie bardzo wiem, nad czym tutaj się rozwodzić.
Moda jak moda, szybko minie. A na rynku i tak pozostaną pozycje najmocniejsze.
Ale nie powiem, bo pozycje Richardson i Młynarskiej będą dobrym materiałem na
przecenki, przecież i tak nikt tego nie kupi…
W sumie, pewnie większość nie zwróci w ogóle na nie uwagi…
tyle tylko, że te słabe tytuły zabublają jak dla mnie totalnie półki sklepowe i mnie
osobiście po prostu to wkurza. Tak po ludzku.
W sumie, to samo jest z płytami.
Była faza na Annę German, to były i płyty. Natłok płyt… zasadniczo, to wuchta…
była faza na śpiewające aktorki, była Liszowska, Foremniak, Paschalska (tak to
się pisze?) i- piekielnie fałszujące- Dereszowska z Moro.
Co zostało z tych
nagrań? W sumie to nic. Wielu o nich niepamięta, a jeszcze więcej nie chce o
nich pamiętać. Mnie bardzo skutecznie zarówno od płyt, jak i samej postaci Anny
German odstraszyła Joanna Moro. Na tyle skutecznie, że po kilku odcinkach serialu przestałem go
oglądać. Co gorsza. Im bardziej serio Moro traktowała misję przywracanie
pamięci Anny German, tym było gorzej, bo zapraszano ją na więcej koncertów. Z
czasem stała się, jak dla mnie najlepszą antyreklamą, jaką tylko mogłem sobie
wyobrazić… no dobra, jeszcze niedawno miała ona konkurentów. Taką samą bowiem
tragiczną postacią był dla PiS-u Adam „Madryt” Hofman, czy dla PO minister
„Zegarek” Nowak… ich już nie ma, a Moro, dostała podrzędną rolę w podrzędnej Blondynce. Jaka Moro, taki i serial.
To nie jest też
regułą, że aktorki, źle śpiewają niejako z samej reguły. Genialnym przykładem
jest Joanna Trzepiecińska, która z Bogdanem Hołownią nagrała fantastyczną
płytę. Znakomita jest też pod względem wokalnym Kinga Preis (tak, ta od Przysmaków ojca Mateusza). Nikt więcej
mi chyba nie przychodzi do głowy.
W sumie na dziś to tyle moich okołokulturalnych zwierzeń… zapraszam też, na
nowego bloga poruszającego ogólnie pojętą tematykę religijną.
Do zobaczenia ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz